Konie

Konie
Konik polski, to rasa koni małych, pochodzących od dzikich koni Tarpanów występujących na obszarze Europy. Tarpany, które przetrwały zostały odłowione i umieszczone w prywatnym zwierzyńcu hrabiów Zamoyskich. W 1808 roku z powodu panującej biedy zostały rozdane do użytkowania chłopom, w wyniku krzyżowania się z lokalnymi końmi wykształciła się rasa nazwana przez prof. Vetulaniego konikiem polskim. Konik polski charakteryzuje się wysoką inteligencją, łagodnym charakterem, jest odporny, wytrzymały, ma niski wzrost (do 140 cm), silną budową ciała, twardy róg kopytny. Jest to rasa późno dojrzewająca (3-5) i długo żyjąca. Konik polski to przede wszystkim koń wierzchowy, do rekreacji, rajdów konnych i wycieczek doskonały. Jego niski wzrost sprawia, że wielogodzinne siedzenie w siodle nie jest uciążliwe, jest odważny i dzielny. Nadaje się również do prac rolnych i lekkich zaprzęgów, a jego łagodny charakter i inteligencja sprawia, że jest niezastąpiony w hipoterapii. Konik polski to świetny wybór dla całej rodziny, również dziecka, bo gdy nasz mały jeździec dorośnie, to nie będzie musiał rezygnować z jazdy na swoim przyjacielu, konik polski bez uszczerbku na zdrowiu poniesie jeźdźca o łącznej wadze do 130 kg

poniedziałek, 24 grudnia 2012

Wigilijnie....ale krótko


Szanowni czytający, zaglądający, komentujący i nie, krytykujący i nie, ujawniający się albo i nie, dla Was wszystkich najlepsze życzenia świąteczne.

Konie zeżarły opłatek ale jeszcze nic nie powiedziały. Pewnie zbyt wcześnie. Wichrzysko okrutne, jakby to noc złych duchów była dzisiaj, a nie noc narodzenia.

sobota, 22 grudnia 2012

Podsumowanie

wejście do domku latem, oczywiście po remoncie
taki widok zastaliśmy, na zdjęciu domek przed remontem, orginalny płotek, który Misiek - czyli pies po poprzednim właścicielu, jak chciał wyjść, to odrywał kolejną spróchniałą sztachetkę
budynki gospodarcze i Misio na łańcuchu, oraz wejście do domu, tam na końcu była drewutnia, do której bardzo bałam się chodzić po ciemku
a tak wygląda domek teraz
budynki gospodarcze teraz
Choć nigdy dotąd tego nie robiłam, mam na myśli podsumowanie roku, to tym razem mam potrzebę je zrobić, ale nie w kontekście roku, a całego życia, ale zwłaszcza tego nowego, które rozpoczęło się na wsi.
Tak, to już trzy lata - ponad, odkąd mieszkamy na wsi i muszę przyznać, że nie wyobrażałam sobie siebie na wsi, taki pomysł nie przyszedł mi nigdy do głowy, nie miałam rodziny na wsi, nie spędzałam wakacji na wsi, więc takie życie było całkowicie abstrakcyjne dla mnie i nie zaprzątało moich myśli.  Na początku chcieliśmy po prostu własny dom, ale to był czas skoku strasznego cen ziemi, tak że działka kosztowała jedną trzecią wartości domu i to działka tysiąc metrów kwadratowych, aż tu nagle ni z tego ni z owego nasza znajoma mówi, że jest dom na odludziu do sprzedania i żebyśmy pojechali obejrzeć. Pojechaliśmy, gdy ujrzałam dom z daleka., to byłam załamana i mówię wracajmy, ale Michałek powiedział, że widzi właścicielkę i będzie głupio jak odjedziemy, że musimy się choć przywitać, dom był straszny, obejście jeszcze gorsze, ale były dwa wielkie  (jak na standardy blokowe) pokoje ze śliczną podłogą, no i ta ziemia - prawie hektar wokół domu i zero ludzi, tylko cisza. Mieliśmy mieszane uczucia, ja pragmatycznie myślałam o nakładach finansowych jakich wymaga ten dom, Michałek romantycznie i przekonywał mnie, że to ostatni moment na zmiany w naszym życiu, oboje mieliśmy skończone trzydzieści lat, Michałek trzydzieści sześć, a ja trzydzieści jeden. W końcu przyznałam mojemu mężowi rację i zajęłam się wszystkimi formalnościami notarialno-bankowymi, zostaliśmy właścicielami mini gospodarstwa do całkowitego remontu... pieniądze na remont zostały praktycznie całkowicie zaprzepaszczone przez ekipę, którą najęłam... cóż, człowiek uczy się na błędach, ale już nawet nie mam siły wspominać tego wszystkiego, po trzech miesiącach od zakupu, wprowadziliśmy się do domku, w którym można było zamieszkać, choć nadal wymagał remontu. Czas mijał, w miarę możliwości dalej remontowaliśmy, już ze środków bieżących i nagle pojawił się Husky, a potem mleczne kozy, choć nie mieliśmy sprecyzowanych planów na życie na wsi, to okazało się, że to stricte wiejskie sprawia nam ogromną przyjemność. Potem pojawiły się konie i choć byłam przerażona tym co zrobiłam (zakup koni), okazało się, że chyba mam do tego powołanie, wszystko co ich dotyczy - układanie, praca przy nich, odbywa się tak bardzo naturalnie jakbym miała konie od zawsze, choć dopóki one się nie pojawiły to widziałam konia na żywo parę razy, ale zawsze chciałam jeździć konno, a o własnym koniu nie marzyłam nigdy, a tu dwa głupki, dzikusy, które wytrzeszczały oczy jak się do nich zbliżałam aby je przeprowadzić na pastwisko i wpadały w stupor. Tak po tych trzech latach odnalazłam samą siebie i jest mi z tym dobrze, choć nie było łatwo i nadal nie jest, pamiętam jak pierwszy raz zobaczyłam piec centralny i ogień pod ciśnieniem wentylatora, drzwi do pieca były jak drzwi do piekła, wcześniej widziałam płomień tylko na kuchni gazowej, a tu musiałam sama palić w piecu, co robię do tej pory, bo nadal zajmuję się całym teraz gospodarstwem sama, choć na Michałka spadła część obowiązków ze względu na to, że rzadko jestem w mieście.  Dom nadal wymaga remontu, choć jest już do zrobienia coraz mniej, ale dom, to dom zawsze jest coś do zrobienia. A ostatni rok? cóż był chyba rokiem, w którym najmniej się działo, mało remontowaliśmy, bo życie wymusiło na nas kupno działki budowlanej, po cenie działki budowlanej, co nas wyssało ze wszystkich oszczędności i zmusiło do pożyczki, ale nie poddajemy się, bo ten nowy rok, będzie przynajmniej dla mnie być może najważniejszy w życiu - moje konie będą układane pod siodło, a pierwszego dosiadu chcę dokonać osobiście, oczywiście pod czujnym okiem specjalisty, czyli cudownego człowieka jakim jest pan Andrzej Puchała, mamy przyjemność go nie tylko znać, ale i przyjaźnić się z nim, to cudowny człowiek z ogromną wiedzą o koniach i końskiej naturze.
Kończąc, wieś to wyzwanie i nie sama sielanka, a często ciężka praca fizyczna, ale obudzić się we własnym domu, na własnej ziemi wiosną i latem, wstać z łóżka, zrobić kawę i usiąść z nią na schodkach przed domem, nie przejmując się zupełnie co się ma na sobie i ile, bo nikogo nie ma w pobliżu - nieopisane... na kolanach koty, po bokach psy i konie złoszczące się, że jeszcze u nich nie byłam, aby do wiosny...
A na samiuśki koniec muszę przyznać się szczerze, że prowadzenie ogródka nie jest moją pasją, choć planuję na wiosnę ze względu na nieopisany smak własnych warzyw, a kozy - kóz już nie mam, bo jednak to za dużo pracy jak dla mnie i choć była to cudowna przygoda doić własne kozy, robić jogurty i sery z mleka, to jednak nie jest to zwierzątko dla mnie. Mam za to drugiego psa - suczkę półkrwi husky i jest ona największym osiągnięciem tegorocznym. Pies, który w kontekście kości pogryzł mnie i Michałka - dosłownie pogryzł, strach było koło niej przejść podczas jedzenia, nie daj Boże schylić się po coś co upadło na podłogę jak jadła - ręka odgryziona! Teraz gdy Pasia je kość, mogę do niej podejść, podnieść z ziemi kość - jej kość! i trzymać, a ona spokojnie ją obgryza, a ja ją obracam tak, aby mojej Pasieńce było wygodnie, zaczyna też się z nami bawić podgryzając delikatnie, czego wcześniej nie umiała, mam wrażenie, że nie wiedziała co to takiego zabawa z człowiekiem. Gdy bawiąc się z Arrowkiem ją próbowaliśmy wciągnąć do zabawy, to sztywniała i robiła wystraszone oczy, ogon pod siebie, uszy położone, a teraz uszy w górze, ogon w górze i delikatnie nas gryzie, a my ją łapiemy za nóżki i boczki udając psie zaczepki.
Trzy lata też już żyjemy bez oglądania telewizji i nawet bym nie przypuszczała, że to może być takie przyjemne i daje tyle wolnego czasu na czytanie książek. Miałam napisać wczoraj o czymś jeszcze ważnym, ale jak zwykle nie pamiętam już o czym cóż...ktoś już ostatnio na swoim blogu wspominał, że atakuje go pewien Niemiec o nazwisku Alzheimer, do mnie też już dotarł i to dość dawno, już nawet nie pamiętam kiedy...

Na koniec ogłoszenia drobne:-)
1. Likwiduję drugi blog, bo tam prawie nikt nie zagląda, więc moimi wytworami, jak i opisami książek będę zanudzać tutaj:-)
2. Nasz ukochany kuzyn uruchomił właśnie internetowe czasopismo na - www.drugiobieg.eu  do którego poczytania zachęcam serdecznie, zwłaszcza, że całkowicie darmowe i powstałe z czystej pasji, a wiem, że zagląda tu wielu czytaczy książek i wielbicieli fantastyki, którą i ja kocham miłością szczerą i bezgraniczną.

A na samiuśki już koniec końców życzenia:
ZDROWYCH I WESOŁYCH ŚWIĄT I SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU!!!
A żegnam Was cytatem ze Strugackich, który jest bardzo adekwatny dla nas wioskowych - "Poniedziałek zaczyna się w sobotę" - i ja to kocham:-)

środa, 19 grudnia 2012

Prezent?

Chłopina przywiózł ze swojego kraju rodzinnego całą masę rupieci, między innymi - ciągnik. Marudził ci on już długo, że jeden ciągnik za mało, bo to w sianokosy jednym się kosi a drugim się obraca, zaraz za tym pierwszym, i jeszcze cała masa ważnych przyczyn była, ale chyba wyleciało mi z głowy. No więc jęczał i jęczał, i pewnie się trochę zastanawiał, jak by to zrobić, żeby sobie jeszcze jeden ciągnik kupić i żeby to nie wyglądało na pazerność chłopską. No i wymyślił - że to prezent urodzinowy będzie dla Baby, czyli mnie.
Ja co prawda tych czasów nie pamiętam, kiedy to wzywano piękniejszą i mądrzejszą część narodu polskiego, żeby siadała na traktory, za pomocą rewolucyjno- lekko- erotyzujących plakatów. Zastanawiam się, czy mógłby te czasy pamiętać mój nowy ciągnik, roboczo nazywający się Pimpi. Bo wiekowy ci on, wiekowy, po przestudiowaniu numeru seryjnego wyszło na jaw, że starszy nie tylko od naszego pierwszego traktora (rocznik 82), ale i ode mnie. Prawdopodobnie wyprodukowany w 1965 roku.
Jakoś nie gustujemy w nowoczesnych maszynach z elektroniką, klimą, ogrzewaniem( być może nawet podłogowym) i innymi bajerami, tylko w sprzęcie prostym, mechanicznym, który w razie awarii młotkiem, drutem i sznurkim da się naprawić.
Poniżej zdjęcia naszego nowego zwierzątka, a jeżeli ktoś chce mu wymyślić jakieś inne imię niż Pimpi, to bardzo proszę.
Chłopina zawiązuje kokardkę
Baba udaje, że umie



Przy okazji donoszę, że odrobaczyliśmy część męską naszego końskiego stada. Chłopaki ćwiczą balet zsynchronizowany. Szkoda że nie udało mi się zrobić filmu. Poruszali się dokładnie tak samo, w jednym kierunku, w tym samym tempie.

Chłopaki: od lewej jasny Mazur( bez jaj ), ciemny Len-roczniak, i jego papa, nasz ukochany ogier Galeon

niedziela, 16 grudnia 2012

Ostatni wpis...

...w najbliższym czasie, a myślę, że Agniecha w poniedziałek, najpóźniej wtorek, też będzie chciała o czymś napisać:-))) U mnie urwanie głowy siedzę przy papierach, zdrapuję farbę z futryny (co można zobaczyć tu - www,udekorujsamadom.blogspot.com), szyję, sprzątam po zwierzakach, bo plucha u mnie straszna i błoto, no i próbuję nie zwariować od tej szarzyzny na dworze, a no i najważniejsze pilnuję kota, aby nie zeżarł kanarków:-)
-Jasiu, co robisz?  pyta sąsiad
-wykopuję grób dla kanarka! odpowiada chłopiec
-a dlaczego dla kanarka kopiesz taki wielki dół??? pyta dalej
-bo kanarek jest w cholernym kocie!!!
    w orginale, było mocniejsze słowo na określenie kota:-)  ...więc, aby kanarek nie znalazł się w kocie, cały czas muszę pilnować kota:-)))

piątek, 14 grudnia 2012

Jak tu skryć się od napaści?!

Odkąd nasze ukochane psy postanowiły już całkowicie zamieszkać w domu, mając w głębokiej pogardzie budę na podwórzu, każdy posiłek wygląda mniej więcej właśnie tak jak na zdjęciu. Biedny Michałek uciekał  z panną cottą, aż mu się przestrzeń skończyła i wylądował pod samą lodówką. Mimo iż przepisy postanowiłam zamieszczać na drugim blogu, to zrobię mały wyjątek i przepis na gotowaną śmietanę, czyli panna cotta, zamieszczę tu: 500ml śmietany 30% lub 36% zagotować z laską wanilii, gwiazdką anyżu i 40g cukru; dwie łyżeczki żelatyny rozpuścić w pół szklanki gorącej wody, śmietankę wyłączyć wymieszać z żelatyną rozpuszczoną i dodać kieliszek rumu. Zarówno psy jak i człowieki uwielbiają okrutnie co widać na załączonym zdjęciu.
Na koniec, dla pocieszenia wszystkich nielubiących zimy i narzekających: u mnie dziś rano było w domu (sprawdziłam jeszcze raz) 9st., gdyż Michałek kupił trefny miał, na naszej ukochanej oszukańczej wsi:-) dziś przywiezie z miasta, aby uniknąć tego dramatycznego przeżycia obudzenia się w tak "miłej" temperaturze i zimowej aurze nie tylko za oknem:-)))

wtorek, 11 grudnia 2012

Może i piękna ona, ale czemu tyle śniegu?

Wzdycham ciężko, ale co zrobić, Paulina mnie zabije, jak nic nie napiszę. Zresztą obiecałam jej już co najmniej trzy razy, że to zrobię. Więc - do dzieła. O czym tu pisać - chyba znowu o koniach, czyli moich kochanych konikach polskich. Które hodujemy z moim Chłopem Nikolasem już od ładnych paru lat. Zadziwiły mnie ostatnio, bo normalnie, jak zima przyjdzie, i śniegu dużo napada, to one bardzo się domagają jedzenia, dwa razy dziennie, czyli rano i wieczorem, stoją w stajni i czekają na siano. Nawet zdarza im się rżeć i kopać w ścianę - to już nawet głupi człowiek zrozumie, że są głodne. A tego roku - jakoś się nie domagają. Łażą po swoim zimowym pastwisku, kopią w śniegu, czasami i przez półtora dnia ich nie widać - stoją za górką i wygrzebują koniczynę spod śniegu. Ciekawe, jakie wnioski wyciągnąłby z ich zachowania stary, mądry góral - ten, co to przepowiada pogodę. Zima, bydzie, panie, sroga??? A może - zimy nie bydzie???? Wczoraj to już się zaniepokoiłam, po tym, jak o ósmej wieczorem poszłam zadać siana i nigdzie ich nie było. Nawet straszne myśli zaczęły mi krążyć po głowie - uciekły, uciekły - i co teraz. No dobra, to nic, że zaspy powyżej kolan, pada śnieg gęsty i mało co widać - wyruszyłam za górkę. Oj szłam, i szłam, ciężko było, zadymka okrutna, ale w końcu doszłam, w międzyczasie obserwując różne dziwne poruszające się obiekty, postacie, które jawiły mi się przed oczami w tym śnieżnym mroku. I snując refleksje, że tak naprawdę tylko elektryczność powstrzymuje nas - ludzi- od wiary w duchy, krasnoludki i inne taki zwidy. Wystarczy w nocy połazić po własnej chałupie ze świecą w ręku - dom żyje, z kąta wyskakuje skrzat, coś biegnie za mną - rozumuję racjonalnie, że to mój cień, ale nieracjonalny mózg szepcze - duchy. Brrrr.... No więc doszłam za górkę, a tam stały te kretyńskie stwory, wyżerając koniczynę spod śniegu, i głęboko w zadach mając siano, które im porozkładałam po stajni. Które to siano z takim wysiłkiem dla nich w lecie skosiliśmy, zebraliśmy, zwieźliśmy itp. Niewdzięcznice... I nawet nie chciało im się zejść ze mną do stajni, dopiero dzisiaj je zobaczyłam zbiegające z górki. No, to zrobiłam im parę zdjęć. Pomiędzy sesjami odśnieżania - doprawdy bezsensowne zajęcie, co odgarnę to nowe napada...

czy te oczy mogą kłamać?

takim to nigdy nie zimno

co ta matka robi??? Pewnie je siano...

bo w stajni też może być miło

niedziela, 9 grudnia 2012

Mówcie co chcecie - zima jest piękna!

Kocham zimę, taką mroźną, ze śniegiem, oczywiście kocham ją nieco mniej gdy są kłopoty z piecem, lub opałem, ale na razie nie ma, więc mogę ją kochać miłością szczera i bezgraniczną. Wokół wszytko białe, u mnie było dziś -10st. i jak nigdy dotąd u mnie już choinka ubrana, jeszcze nigdy tak wcześnie jej z nami nie było. Pojechaliśmy dziś do lasu po szyszki do wieńca ozdobnego, który chciałam zrobić do saloniku, ale niewiele znalazłam, za to psy szalały z radości, bo oczywiście pojechały z nami. Koniki moje dziś przeskoczyły ogrodzenie padoku (muszę podwyższyć) i Lisiak pokopał samochód , który zaparkowaliśmy na podwórzu, bardzo zderzaki mu się nie podobały, wyskoczyłam na mróz jak istna furia w krótkich spodenkach, podkoszulce i ciapciach - bo prosto z łóżka, złapałam po drodze szpicrutkę i wydarłam się: wynosić się do stajni!!! Lisiak zmieścił się w przesmyku cieniuteńkim, między taczką a palikiem i skrył się w stajni grzecznie, a za Dżygitem musiałam latać po tym mrozie i wywijać szpicrutą dla postrachu, ale za drugim okrążeniem podwórza już również wylądował w stajni. Straty to: pogryzione lusterko i porysowany zderzak, ale tylko troszeczkę, dobrze, że się niczego nie najadły, ani sobie nie zrobiły. Jak wyjrzałam rano przez okno, to wyglądało to tak, jakby Lisiak chciał wprowadzić auto w ruch i się zastanawiał kopiąc w tylny zderzak: no, dlaczego nie jedzie?!? Jeszcze kilka zdjęć z dzisiejszego dnia:-)
I już tak na siamusieńki koniec - choinka, no i sami powiedzcie, w co powinna być ubrana moja choinka? Oczywiście w koniki ceramiczne, ręcznie malowane, ich masywność oddaje charakter konika polskiego, choć Lisiak troszkę się wyrodził, ma szczupłe długie nogi i jest delikatny w ruchu. Choineczka jest malutka, dobrana pod koniki, bo na większej by zniknęły, a do najtańszych nie należały, więc jest ich tylko osiem.
...i powiedzcie mi: co koń robi jak tak delikatnie unosi ogon? oczywiście puszcza bąka i takie było moje pierwsze skojarzenie gdy je zobaczyłam w sklepie...
A w moim rodzinnym domu, choinkę ubiera się po dziś dzień dopiero w dniu wigilii - rodzice się załamią...

czwartek, 6 grudnia 2012

Ropień w kopycie, zwariowane Huskye i problem kastracji


Jak już wspominałam, do Dżygita był umówiony weterynarz na piątek, aby ustalić przyczynę jego ociężałości, ale ja uparłam się aby przed jego wizytą zrobić jeszcze raz kopyta, mimo, że wszyscy kręcili głowami, bo przecież miesiąc temu były zrobione. Ale ja chciałam mieć pewność, że z kopytami jest wszystko w porządku, aby wyeliminować je z procesu diagnostycznego, więc mówię tniemy jeszcze raz ile się da i koniec. Dżygit nie kulał, tylko był taki ciężki w ruchach i nie podejmował tak często zabawy z Lisiakiem jak dawniej, myślę, że osoba z zewnątrz, nawet znająca się na koniach nie dostrzegłaby problemu, ale ja nie mogłam spać po nocach, bo wiedziałam, że coś jest nie tak. Dżygit w miarę spokojnie - no może z małymi ekscesami;-) dał sobie zrobić trzy kopyta, zabieramy się za czwarte (tył), a tu wyskoki, kopniaki, próby ucieczki, szarpanina. Musieliśmy go z Michałkiem zakleszczyć, ja z jednej strony napierałam na jego bok z całej siły, a Michałek z drugiej, pan Andrzejek jakimś cudem podniósł, ją do góry i zaczął ciąć. Dżygit w pewnym momencie jakby osłabł, w tym samym, w którym pan Andrzej odciął kawałek odsłaniając dziurę, którą zaczęła się sączyć ropa, Dżygit poczuł ulgę i już do końca dał sobie zrobić kopyto bez sprzeciwów. Oba koniki mają zrobione śliczne kopyta w dobrym stanie, tylko u Dżygitka zrobił się ten paskudny ropień, to było wczoraj, a dziś już szaleje z Lisiakiem i obserwowałam go - robi zdecydowanie dłuższe kroki tyłem, choć jak gwałtownie skręca w bok podczas zabawy, to delikatnie przysiada (ugina), tył, czasem cały, czasem jedna noga, zabawy nie nagrałam, bo jak już wspominałam, jak tylko mnie zobaczą, to natychmiast przerywają i do mnie lecą, co będzie widać na zdjęciu, tak szalały, że Lisiakowi Dżygit kantar zdjął, a jak tylko otworzyłam okno, to momentalnie przybiegły do ogrodzenia jak najbliżej mnie...
Ale za to udało mi się nakręcić, co prawda kawałek, ale zawsze, zabawy moich psów, istne szaleństwo, a nagranie jest zrobione już w końcówce zabawy, wcześniej byłam z nimi na długim spacerze. Jak zobaczyłam, że pada taki porządny śnieg jak one lubią, to mówię idziemy, było tak ślisko, a one tak szaleńczo biegły, że biegnąc nie mogłam za nimi nadążyć i tylko myślałam: jeśli cię przewrócą, nie wolno puścić smyczy, nawet jak będziesz lecieć na przysłowiowy 'pysk' - to nie wolno, bo uciekną, więc lecąc masz ściskać mocniej smycz! I tak sobie tłumaczyłam jak biegliśmy w jedną stronę, a było naprawdę ślisko, wiatr zawiewał śnieg w twarz, więc niewiele widziałam, droga powrotna była już spokojniejsza - na szczęście, a ja jestem tym maratonem umęczona strasznie, zrobiliśmy w sumie ze trzy kilometry, ale to tępo które nadały było szalone.

Teraz dylemat, jaki mam aktualnie.
Do tej pory o kastracji myślałam jako o czymś oczywistym, ale ponieważ zaczyna się termin zbliżać wielkimi krokami, to czytam w temacie jak najwięcej. No i nachodzą mnie wątpliwości, czy w ogóle trzeba je kastrować, dziś czytałam o przyczynach kastracji, że robi się ten zabieg aby wyeliminować temperament ogiera i ułatwić pracę z koniem, ale ja przecież nie mam z nimi wielkich problemów i potrafię nad nimi zapanować, dodatkowo nie pojawiło się jeszcze wędzidło w naszym szkoleniu, a to przecież mocno sprawę ułatwi. kastracja natomiast niesie pewne ryzyko powikłań - dziś czytałam o wypadających narządach, a dla mnie to nie są konie jak nie te, to inne, one są jak psy, są członkami naszego stada, naszej rodziny, więc sprzedaż, uśpienie itd. nie wchodzi w grę. na razie tak na poważnie zaczęłam czytać dopiero dziś, ale wynika z tego mojego czytania, że pewne nabyte, czy wyuczone zachowania i tak mogą pozostać. Tak więc jeśli ktoś ma wyrobioną opinię, bądź przemyślenia, to zapraszam do dyskusji może to pomoże mi podjąć decyzję.
W dzisiejszych czasach kastracja i sterylizacja stała się czymś powszechnym, pożądanym i modnym, istnieje wręcz presja, aby sterylizować i kastrować wszystko co nie rasowe i nie mające prawa się rozmnażać - tylko hodowle rasowe. Pewne środowiska wręcz wprowadziłyby nakaz gdyby tylko mogły, a człowiek, który nie kastruje i nie sterylizuje jest w opinii tych środowisk skrajnym ignorantem przyczyniającym się do bezpańskich i niechcianych - psów, kotów, koni? Na szczęście nie wszyscy tak myślą, choć większość weterynarzy jak najbardziej przychyla się do pomysłu, bo to drogie zabiegi. Ja, choć ubolewam nad bezpańskimi zwierzętami i mordowanymi również w schroniskach, to nigdy nie miałam zwierząt z rodowodami, zawsze kundle, wyjątkiem są konie, ale to dlatego, że zależało mi na cechach tej konkretnej rasy - głównie psychicznych i nie pomyliłam się. Teraz, gdyby wykastrować i wysterylizować wszystko co nierasowe, to kundle i koty europejskie krótkowłose - czyli dachowce pospolicie mówiąc przestałyby istnieć, bo przecież nikt nie prowadzi hodowli kundla, czy dachowca, a ja nie miałabym Biżu, Arrowka, Pasi i wszystkich moich kotów, one nie miałyby prawa się urodzić. Wydaje mi się, że nie tędy droga, dlaczego nie mamy pomysłów na promowanie świadomości i odpowiedzialności w społeczeństwie, tylko szukamy takich prostackich rozwiązań i głupich tak naprawdę. Na marginesie tej opowieści, czytałam ostatnio o najnowszej modzie na usuwanie psom strun głosowych?!? na co my ludzie jeszcze wpadniemy i do czego się jeszcze posuniemy, aby nam było miło i przyjemnie... Okazuje się jeszcze, że rola seksu jaką nadaliśmy my ludzie, jest unikalna w przyrodzie, w książce "Filozof i wilk" autor powołuje się na obserwacje i badania zawarte w innej książce, a opisujące życie wilków, otóż ruję w stadzie ma tylko samica alfa i tylko raz do roku, reszta samic ponoć nie, nikt nie wie dlaczego tak się dzieje, ale tak jest, a osobniki o niskiej pozycji w stadzie całe swoje życie nie zaznają przyjemności kopulacji. Tak więc, czy nie kastrując moich koni i skazując je na niezaspokojenie potrzeb poprzez uniemożliwienie im kopulacji, skazuję je na ciągłą frustrację i nieszczęśliwe życie? czy też to nie ma aż takiego znaczenia? a jeśli im zaszkodzę kastracją, jeśli coś się nie uda? a jeśli ich nie wykastruję i narażę nasze życie na niebezpieczeństwo? ale w końcu na ogierach też się jeździ? i takie oto pytania kłębią mi się po głowie...

wtorek, 4 grudnia 2012

Swiąteczna nostalgia...

Odkręcanie papierka z jednej strony
odkręcanie z drugiej
mycie łapek po zjedzeniu
Pasia już wylizuje zawartość z papierka
i to bardzo starannie
Zawsze przed świętami ulegam czarowi, ale i nostalgii. Chodząc po mieście i sklepach, na każdym kroku wszystko do nas krzyczy: Święta, Święta! Piękne, cudowne, radosne Święta, ale najmilsze są te z rodziną, bliższą i dalszą, a w mojej ułożyło się tak, że część mieszka bardzo daleko, a część jest skłócona okrutnie, tak więc świąteczny czas nie do końca jest taki jakbym chciała, częściowo jest tak, że niektórych bliskich już w ogóle nie ma... Ale zdarzy się i tak, że przyjedzie moja siostra z rodziną, no i wtedy to są Święta!!! Na razie jeszcze jest czas, choć mój małżonek już mnie prosi o choinkę - musi jeszcze poczekać, a na razie leczymy się słodyczami tj. ja i moje psy z melancholii przedświątecznej. Psy zawsze dostają (a dostają rzadko) cukierki w papierkach, dlaczego, hmmm.... troszkę z sadyzmu, a troszkę dlatego aby miały zajęcie na dłużej, gdyż są to psy, które nie gryzą cukierka w papierku, a rozwijają najpierw papierek, a trochę to zawsze trwa, choć Pasia dziś jak robiłam Arrowkowi zdjęcie jak się męczy i odwróciłam się aby zrobić jej, patrzę, a tu papierek wylizany, rozprostowany i śladu po cukierku nie ma.

Jeśli ktoś miałby ochotę poczytać jeszcze o świętach, ale i o erotyce, to zapraszam na mój drugi blog www.udekorujsamadom.blogspot.com, przenieść się tam można również klikając na zdjęcie :-)

sobota, 1 grudnia 2012

Obiecane zdjęcia ze spaceru i reszta opowieści.

"Słodka" Pasia

I zaraz będzie o konikach, ale najpierw o Pasi, otóż Pasieńka nasza kochana kosztowała nas ostatnio 50 zł. A  było to tak, pojechaliśmy z psami do miasta, zadowoleni my i psy z tej wspólnej wycieczki, odwiedziliśmy moich rodziców, tata mój nas do samochodu odprowadził i właśnie przy tym pożegnaniu, przy aucie odbyła się owa strata... stoimy przy aucie, żegnamy się z tatkiem, pieski na krótkich "miastowych" smyczach, ja trzymam Pasię wyciągam się aby pocałować tatkę na pożegnanie, przechodzą jacyś ludzie, ale przecież psy przy nodze, nagle słyszę aaaaaa..... odwracam głowę Pasia stoi grzecznie, pytam co się stało? A Michałek mówi, że Pasieńka uchlała panią!?! Ale jak? Ale kiedy? Przecież ja odwróciłam głowę na sekundę...??? I wystarczyło!!! Spodnie rozerwane - koszt 50 zł!!! Michałek mówił mi potem, że widział wszystko, bo stał obok z Arrowkiem, powiedział, że to była sekunda, Pasia zrobiła nagle ni z tego i z owego tzw. "szczupaka" i chaps panią za nogę... Pasia jest teraz pod specjalnym nadzorem...

No, to teraz koniki:-)

Lisiak cały czas się szarpał, albo chciał skubać trawę
Na koniec sam się bez bacika i na uwiązie lonżował, śmialiśmy się strasznie
A Dżygit grzeczniutki, tylko jakiś ociężały się zrobił, w tym tygodniu umówimy weterynarza
Dżygit, to sama słodycz
Są takie dni, że moje rumaki są nie do opanowania i wtedy lepiej sobie dać spokój, dzisiejszy dzień należał właśnie do takowych, Lisiak się rwał, nie chciał iść spokojnie, był bardzo pobudzony. Zwykle takie rzeczy  dzieją się podczas silnego wiatru, gdy dolatują do nich tysiące zapachów, ale dziś było bezwietrznie prawie, więc co było powodem tego niepokoju pojęcia nie mam. tak czy inaczej spacer był krótki i pełen wrażeń.




Ponieważ od poprzedniego wpisu upłynęło sporo czasu i sporo się działo, różnych rzeczy, ale skupię się na tych wiejskich:-) Jak można było zobaczyć na zdjęciach w poprzednim wpisie, zalegało mi pod oknami ok.80, może 70 kostek siana, które trzeba było wnieść, kostka po kostce na strych po schodach, wyzwanie to niemałe, zwłaszcza dla mnie, dodatkowo z różnych przyczyn nie była sprzątana stajnia od miesiąca, tylko dosypywana słoma codziennie, kostka - dwie. Mój Tatuś Słodki zadzwonił do mnie parę dni temu i nastraszył mnie opadami strasznymi, w związku z tym zebrałam się w sobie i... zrobiłam wszystko jednego dnia sama. Niech już będzie, że kostek było 70, więc te siedemdziesiąt kostek pownosiłam i poukładałam na strychu (pierwsze piętro), następnie wzięłam się za stajnię... i tu już bardzo musiałam się zaprzeć, byłam już zmęczona, a po pierwszej wywiezionej taczce w stajni właściwie nie ubyło nic a nic, chciało mi się płakać, usiadłam na schodach i tak sobie myślałam, czy ja jestem to w stanie zrobić - ok 30 taczek mokrego gnoju, suche było tylko z wierzchu... Zaczęłam sobie przypominać chwile w moim życiu, kiedy to pokonywałam samą siebie fizycznie i psychicznie, a było to w górach, nie uprawialiśmy sportu na co dzień, ale jakieś trzy razy do roku wyjeżdżaliśmy w góry i tam dawaliśmy sobie wycisk, ale taki dosłownie. Pamiętam zwłaszcza ostatni, cztery lata temu, poszliśmy pierwszego dnia po przyjeździe nad Morskie Oko, ale że nie czuliśmy zmęczenia, to postanowiliśmy iść wyżej, nad Czarny Staw, nad Czarnym Stawem uśmiechnęliśmy się do siebie i mówimy - a co nam idziemy na Rysy, no i poszliśmy, tylko że schodząc okazało się, że już zaczyna się robić ciemno. pomiędzy Czarnym Stawem a Morskim Okiem to właściwie po schodach skalnych się wspina, więc prawie zbiegaliśmy w dół w nadziei, że załapiemy się na busa lub na wóz konny, ale przy schronisku nad Morskim Okiem okazało się, że już prawie noc i na parkingu nikogo nie ma, a od schroniska w dół to jeszcze parę godzin, byliśmy już bardzo zmęczeni tempem, które sobie nadaliśmy, wtedy były ostrzeżenia o misiach, więc biegiem w dół asfaltem, a tu noc, latarki mieliśmy, ale nie naładowane, bo nie spodziewaliśmy się takiej wyprawy, aby było szybciej zaczęliśmy skracać drogę przez las, ale pomyliliśmy szlaki i droga trwała jeszcze dłużej, w świetle latarki kolory nam się pomyliły szlaków. Cała wyprawa trwała jakieś czternaście godzin, od Morskiego Oka cały czas biegiem w dół, wydawało nam się, że nie damy rady, a daliśmy, choć to była ostatnia wyprawa podczas tego wyjazdu, na drugi dzień całe ciało bolało mnie jak jeden wielki siniak, na dotyk czułam ból. I tak podczas tego sprzątania stajni cały czas sobie przypominałam tą wyprawę, jak mięśnie zaczynają boleć, a gdy się nie przerywa pracy, to po pewnym czasie przestają i posprzątałam całą stajnię do czysta. Zamieszczam kilka zdjęć z tego wyjazdu, jako wspomnienie, tak sentymentalnie...
Rysy, wyżej w polskich Tatrach już nie można, Słowacka strona jest wyższa
Pod Rysami, w dole Czarny Staw, a niżej Morskie Oko
Następnego dnia po tej naszej ekspedycji mieliśmy wejść, chyba na Kościelec, tak rekreacyjnie, ale nie byłam w stanie, za bardzo bolały mnie mięśnie... skończyło się na obserwacjach lornetkowych i spacerkach po dolinach:-)
I tyle na dziś, mogę tylko na koniec dodać, że stajnia jest sprzątana starym dobrym zwyczajem codziennie, aby nie narosło! Co jeszcze, to przekonajcie się sami na moim drugim blogu, na który już nikt niestety nie zagląda, a ja bardzo chciałabym go reaktywować, wystarczy kliknąć na zdjęcie po lewej stronie, tam gdzie współautor, a w magiczny sposób zostaniecie przeniesieni, do czego zachęcam serdecznie:-)

poniedziałek, 26 listopada 2012

Znowu, ach, znowu, zostałyśmy wyróżnione!

Wyróżnione zostałyśmy znowu - w jednym przypadku dość dawno temu (Dom pod Sosnami), w drugim (Ostoja Tupai)- też już dość dawno. Dziękujemy bardzo, bo przecież to tak przyjemnie, że ktoś nas czyta i docenia. Chociaż leniwe jesteśmy bestie dwie, i często nam się nie chce... Albo może czasu brak. Pytania jakieś trudne, trzeba pomyśleć - a ciężko chodzą tryby w mózgownicy, zacina się tam coś. Pewnie generalny remont by się przydał albo jaki przegląd techniczny. Być może Paulina się jeszcze dopisze z odpowiedziami, bo pytania są ciekawe....


Dom pod Sosnami:
1. Twój największy sukces? Nie było ich dużo, albo może inaczej, nie patrzę na świat, siebie, w kategoriach odnoszenia sukcesu. Ostatnimi czasy - że przestałam bać się koni (trochę głupio hodować konie i ich się bać, a ja na początku bałam się ich bardzo - a teraz nawet sobie nie mogę przypomnieć jakie to doznanie)
2. Jak zapamiętałaś swoją babcię? Kobieta wyzwolona, wiedźma ale najukochańsza babcia.
3. Jakie malarstwo lubisz? Za dużo żeby wymieniać. Ale niech będzie - dzisiaj - Vermeer van Delft.
4. Wolisz stare meble czy te z Ikei? I to i to.
5. Możesz dostać każdy prezent na świecie. Co wybierasz? Zdrowie dla mnie i moich bliskich.
6. Co jest najważniejsze w życiu? Miłość, prawda, uczciwość... Trudne pytanie...
7. Gdybyś jechała na wycieczkę życia, to jaki środek transportu byłby tym najlepszym, wymarzonym? Konno albo na piechotę, ewentualnie tratwą po jakiejś bardzo długiej, leniwej rzece. Zawsze mnie ciągnęło, żeby powędrować gdzieś, za horyzont.
8. Jaki sport uprawiasz, choćby czasami? Jazda na nartach, jazda konna.        
9. Twój ulubiony kwiat, dlaczego nim jest? Róża, za różnorodność form, kolorów,  i za zapach.
10. Twój największy autorytet? Był taki facet, kiedy chodziłam do ogólniaka, prowadził kursy rysunku dla młodzieży w pewnym Wojewódzkim Domu Kultury, dzięki niemu, w dużej mierze, jestem, kim jestem.
11. Twój ulubiony kolor – dlaczego? Zielony, ostatnio, chociaż skręcam trochę w stronę brązu. Może dlatego, że dużo na łonie natury przebywam, a ona głównie jest zielona. Już się ze mnie nabijają, że albo jestem militarystka, albo leśniczy.

Ostoja Tupai:
1. Literatura współczesna czy klasyka? Klasyka. Chociaż oczywiście, są wyjątki. 
2. Deszcz czy śnieg? Śnieg, zawsze śnieg.
3.  Kiedy czuję zapach siana myślę o...? Kochanych konikach.
4. Cechy charakteru, jakie chciałabym/chciałbym u siebie zmienić? Lenistwo, brak konsekwencji, brak wytrwałości... Same braki we mnie.:-)
5.  Kochasz dla czy za? Dla, za, pomimo, poprzez, pod, nad, i pomiędzy. I może jeszcze jakoś.
6. Pies to dla Ciebie...? Chciałoby się napisać przyjaciel - i może tak właśnie jest.
7. Kogo zabrałabyś/zabrałbyś do szalupy ratunkowej- swojego ukochanego zwierza czy lubianego sąsiada? Szantaż emocjonalny na dużą skalę - zwierz jest ukochany, ale sąsiada też mam bardzo fajnego. Czyżbym miała sama wyskoczyć z szalupy? Ja chcę żyć!!!
8. Kamień czy drewno? Drewno.
9. Barbie czy Xena? Jeżeli to Xena Warrior Princess - to Xena!
10. Poezja śpiewana czy gotic? Poezja śpiewana.
GDZIE JEST JEDENASTE PYTANIE?????? 

Z pewnością, gdybym zastanawiała się dłużej, odpowiedzi, przynajmniej niektóre, mogłyby być inne.

I tutaj kończy się łańcuszek, bo nie mam już żadnych blogów do wyróżnienia. Wszystkie zostały wyróżnione wcześniej.
Być może wymyślimy z Pauliną jakieś pytania, ale te już będą wrzucone w sieciowy wszechświat bez żadnych zobowiązań.

A skoro Tupaja skrewiła i nie wymyśliła 11 pytania, to zadam je ja, tym, którym będzie się chciało  odpowiedzieć:

Dlaczego każdy chłop/rolnik/farmer, który trzyma żywinę na dworze, poi ją zazwyczaj ze STAREJ WANNY???

--------------------------------------------------------------------------------------------------

No to teraz kolej na mnie, a zapowiada się świetna zabawa, bo pytania trudne hmmm.... Pamiętam jak Agniecha w mailu napisała mi, że fajnie z tymi pytaniami, bo będziemy mogły się czegoś o sobie dowiedzieć, ma rację, przy tylu pytaniach i często niełatwych, na które postaram się odpowiedzieć najszczerzej jak umiem, a już widzę, że nieco siebie odsłonię:-)

Anetka - Dom Pod Sosnami:

1. Twój największy sukces? Tego największego jeszcze nie było, na razie takie drobne codzienne, o których często piszę na blogu, do tego zalicza się to o czym wspomniała Agniecha, choć u mnie było to na drugi dzień po zakupie koni, gdy samiusieńka musiałam wejść do stajni bez boksów i dać sobie radę z dwoma rozrabiającymi ogierkami.
2. Jak zapamiętałaś swoją babcię? Jako chodzącą miłość w stosunku do mnie.
3. Jakie malarstwo lubisz? Trudno odpowiedzieć, ale ostatnio jestem po lekturze "Walki kotów" Mendozy, więc Velazquez, lubię portrety, ukryte znaczenie, ale nie jest to pełna odpowiedź, jest jeszcze Bosch, malarstwo polskie, dużo tego ulubionego:-)
4. Wolisz stare meble, czy te z Ikei? Stare
5.Możesz dostać każdy prezent na świecie, co wybierasz? Moja próżność ludzka kazałaby wybrać kamień filozoficzny...
6. Co jest najważniejsze w życiu? Szczęście, mam wrażenie, że w tym słowie zawiera się wszystko.
7. Gdybyś jechała na wycieczkę życia, to jaki środek transportu byłby tym najlepszym, wymarzonym? KOŃ, aż nie mogę się przestać uśmiechać i to marzenie właśnie w te wakacje ma się spełnić:-)
8. Jaki sport uprawiasz? sprzątanie stajni:-) Tatry, przeszliśmy prawie całe, oczywiście polską stronę, została nam tylko Orla Perć, cofaliśmy się dwa razy ze względu na deszcz i mgłę, taki pech.
9. Twój ulubiony kwiat, dlaczego nim jest? Frezja, to podobno pierwsze kwiaty, które zobaczyłam po narodzeniu w szpitalu - kocham ich zapach.
10. Twój największy autorytet, takiego bezwarunkowego, to chyba nie ma, choć zbliża się do niego Leszek Kołakowski.
11. Twój ulubiony kolor? Różowy, ale taki stary róż, pudrowy, czy przydymiony jak kto woli

 Tupajka - Ostoja Tupai:

1. Literatura współczesna, czy klasyka? I ta, i ta
2. Deszcz czy śnieg? Na pewno śnieg!
3. Kiedy czuję zapach siana myślę o? Koniach i oczywiście czy ładnie pachnie, czy nie czuć zgnilizny, grzybów, czy jest dobrego gatunku, taki już skręt koński:-)
4. Cechy charakteru jakie chciałabym  u siebie zmienić? strach, naiwność, a pewnie i dużo więcej, o porywczość mi się przypomniała...
5. Kochasz za czy dla? za to, że jest co kochać
6. Pies to dla ciebie...? Magia, czysta magia, z której mogę czerpać i ładować własne baterie.
7. Kogo zabrałabyś do szalupy ratunkowej - swojego kochanego zwierza, czy ulubionego sąsiada? nie odpowiem:-))))
8. Kamień czy drewno? Najlepiej połączone razem
9. Barbie czy Xena? Jak moja matka, chciała mi kupić Barbie w pewexie gdy byłam dzieckiem, to się ponoć oburzyłam strasznie na nią, że chce mi ją kupić, bo ona jest taka chuda jak ja, w grze DiabloII zawsze byłam czarodziejką i w ognistych kulach dochodziłam do perfekcji, a i czerwony płaszczyk miałam...
10. Poezja śpiewana czy gotic? To zależy kto śpiewa.
11. Bo chłop wie co dobre, a głupia baba z miasta nie:-)

Jeszcze raz dziękuję za wyróżnienie, Agnieszce za odpowiedź, no bo to tak miło bardzo jest;-))))))
                       
                                                                                                                                    Paulina

czwartek, 22 listopada 2012

Spacer z koniem i... obalanie mitów

Wczoraj odbył się mój pierwszy świadomy spacer z koniem, dlaczego mówię i podkreślam, że świadomy, już tłumaczę. Przyczyna jest prosta, uważny czytacz tego bloga wie już, ze zdarzało mi się sprowadzać uciekinierów, którzy znajdowali się w niejakiej odległości od naszego terenu, ale świadomie w kantarze i na uwiązie poszliśmy po raz pierwszy, na razie są to spacery niedługie jakieś pół kilometra od domu w jedną i potem powrót w drugą, co jest i tak wyczynem nie małym z moim Lisiakiem, któremu ciągle się myli kto jest alfą i ma pierwszy reagować na zagrożenia, więc co jakiś czas na tym spacerze trzeba go było poskramiać i tłumaczyć mu kto jest kto, gdyby zapomniał. Mimo, że jest to łagodna rasa, to jednak ogier i ani on o tym nie zapomina, ani mi nie pozwala o tym zapomnieć, dlatego też Michałek, gdy zaproponowałam mu aby nam z Dżygitem towarzyszył, to odparł stanowczo: czyśty zwariowała, ja z tym idiotą nigdzie nie idę i ty też nie idź, bo to się źle skończy, zobaczysz. Oczywiście poszłam i muszę przyznać, że była to niesamowita przyjemność, taka mała wspólna wyprawa, przygoda, zapowiedź tego wszystkiego co nas czeka...
Jesteśmy w połowie drogi powrotnej, a tu patrzymy idą w naszym kierunku, Michałek z Dźygitem, pytam: a dlaczego go nie odprowadziłeś do stajni, przecież nie chciałeś iść z nami? A Michałek na to:  A ty myślisz, że on się dał odprowadzić do stajni, jak zobaczył, że się oddalacie, to zaczął rżeć, patrzeć za wami, na mnie i nie było mowy o tym aby pójść do stajni, tylko za wami i koniec. Tak moje stado ma bardzo silne więzi, zawsze razem, wszystko razem. A dlaczego w ogóle pomysł spacerów, bo zbliża się wiosna i czas kastracji oraz zajeżdżania, plan jest taki - marzec, najpóźniej kwiecień kastracja i jak tylko dojdą do siebie, to pod siodło! Muszą do tego czasu nie bać się oddalać od domu, a później trzeba będzie je odczulić na samochody, ale to za jakiś czas, na razie chodzimy w pola, później przyjdzie czas na spacery w kierunku drogi, choć myślę, że wtedy już się bez wędzidła nie obędzie. Zdjęć nie mam, ale w sobotę, a może nawet w piątek kolejny spacer i wtedy już poproszę Michałka aby zabrał aparat, więc będą zdjęcia :)

Teraz druga część dzisiejszego wpisu - obalanie mitów. Gdy różnym osobą zaczęłam mówić o pomyśle posiadania koni, słyszałam takie komentarze: czy ty wiesz ile kosztują konie? ile kosztuje ich utrzymanie? ile pracy to wymaga? ile doświadczenia? co to w ogóle za pomysł? konie? po co ci konie? Nawet próbowano buntować mojego męża, aby absolutnie nie pozwalał mi na to, ale to nie wyszło, bo jesteśmy małżeństwem, które wszystko sobie mówi, więc o wszelkich próbach manipulacji wiem! Starałam się nie dać zastraszyć, kupiłam książkę i zaczęłam wybierać rasę, oczywiście w porozumieniu z Michałkiem, stanęło na koniku polskim, okazało się, że na dodatek są tanie i od razu będzie można kupić dwa, bałam się dorosłych koni, że mogą mieć cechy, z którymi sobie nie poradzę, więc stanęło na tym, że kupimy źrebaki i wszystkiego będziemy się uczyć wspólnie. Zaczęłam dzwonić po ogłoszeniach i jednocześnie rozmawiać z hodowcami czy to dobry pomysł, mówili że jak najbardziej, bo konik polski jest jak pies, mając duże doświadczenie z dużymi psami, zaczęłam je tak traktować, okazało się, że to była słuszna droga w stosunku do tej konkretnej rasy, bo tylko o niej mam prawo się wypowiadać. Co więcej gdy podliczyliśmy koszty, to okazało się, że poza oczywiście jednorazowymi wydatkami, to koniki polskie dwa, ich pełne utrzymanie w ciągu miesiąca wynosi, już liczę: dwie do trzech kostek siana dziennie, kostka słomy, to daje ok. 350 zł miesięcznie. Nie liczę pracy, bo robię przy nich wszystko sama, natomiast trzeba doliczyć do tego dwa razy w roku pasta 65zł na robaki oczywiście, oraz ok. dwa razy w roku cięcie kopyt, to wydatek ok. 50zł od sztuki jednorazowe cięcie. Jeśli człowiek taki jak ja, nie pali, nie pije, nie chodzi do kosmetyczki, sporadycznie do fryzjera, to takie koniki nie są dużym obciążeniem finansowym. Teraz jeśli chodzi o pracę przy nich, to jest tak, że jak się je kocha, to pracą tego nazwać nie można, natomiast już sprzątanie stajni jest pewnym obciążeniem, choć z drugiej strony można powiedzieć, że dzięki temu sprzątaniu jestem w doskonałej formie fizycznej, a czesanie, czyszczenie kopyt (o ile się na mnie nie pokładają), czy nauka ich czegoś, to czysta przyjemność, pojenie, karmienie, już samo patrzenie na nie, głaskanie, to jest radość.
Konik polski je tylko paszę objętościową suchą i soczystą, no i o lizawce zapomniałam wspomnieć, ale ta to starcza na rok, do tego jabłka i marchewka jako urozmaicenie.
To wszystko na dziś w kwestii mitów obalania, może Agniecha zechce coś dopisać. Ja jeszcze od siebie dodam, że nie warto się bać i dać się zastraszać, bo często mamy do czynienia z ludźmi którzy nie mają pojęcia o danej kwestii, natomiast bardzo lubią rad udzielać. Jednym słowem - warto spełniać marzenia:)

poniedziałek, 19 listopada 2012

Dawno nic nie pisałam, właściwie to powinnam sobie to zdanie gdzieś zapisać i wklejać od czasu do czasu, na szczęście mam Agniechę:) Nawet teraz nie do końca mam tak naprawdę siłę pisać - może się rozkręcę...
Nie pisałam o różnych zdarzeniach w naszym życiu, bo czasem aż mówić jest trudno, ale chyba przyszedł moment, że już można. Straciłam kotka.Walczyłam o niego kilka tygodni i nie udało się...
Był to koteczek, którego niechcący przytrzasnęłam drzwiami i od tamtego momentu mimo wysiłków weterynarza i naszych nie był w pełni sprawny. Trzy tygodnie temu, koteczek zachorował po kilku dniach, gdy nic mu nie przechodziło pojechaliśmy do weterynarza i okazało się, że to zapalenie płuc i to obustronne, choć nikt w to nie mógł uwierzyć, wyszedł z tego zapalenia płuc. Na jednej z ostatnich wizyt u weterynarza złapał koci katar i tego już jego maleńki organizm nie wytrzymał, bardzo się staraliśmy i robiliśmy co tylko można, ale niestety nie udało się. Koteczek umarł i jak o tym wszystkim myślę, to nie mogę uwierzyć, że wszystko to musiało spotkać jednego malutkiego kotka, jak w tym filmie "Oszukać przeznaczenie", cokolwiek byśmy robili i tak zawsze coś się mu przydarzyło, żadnemu innemu kotu, tylko jemu, a właściwie jej, była piękna, o przesłodkiej buzi, w chorobie cały czas kazała się nosić na ręku, czasem udawało się ją oszukać kładąc na ciepłym termoforze, jak małe dziecko. Nie jest to koniec świata w końcu to jednak nie dziecko, ale i tak zawsze coś we mnie umiera w takiej chwili i zastanawiam się ile jeszcze dam radę udźwignąć, część osób znajduje proste rozwiązanie - nigdy więcej zwierząt! ale czy ja naprawdę mogę przejść obok następnego obojętnie tylko i wyłącznie ze względu na własne przeżycia - nie mogę i nie przejdę, ale czasem zastanawiam się co ze mnie zostanie na koniec życia.
Te rude wiewiórki są z tego samego miotu, Pasia adoptowała je całkowicie, a one poddały się tej adopcji bezgranicznie, ciekawe czy wyrosną na takie kotopsy jak nasz Charlie. Agniecha w mailu powiedzała mi, że mam jeszcze przecież o kim myśleć - coś w tym stylu, ma rację, ale tamtego koteczka nie zapomnę nigdy, jak i wszystkich bliskich, którzy odeszli. Jak zwykle leczyłam się pracą i to ciężką, bo tylko ona jest nas wstanie tak wykończyć, że nie jesteśmy zdolni myśleć, efektem czego są czyściutkie okna w całym domu, świeżutkie firanki i zasłonki, oraz czyściuteńki padok. Postanowiłam również zabrać  się porządnie za swój drugi blog, a skłoniło mnie do tego pytanie Kretowatej - natura czy kultura, tak więc ten drugi blog rozszerzę o książki, generalnie będzie tam o wszystkim  co nie wiejskie, bo wiejsko-zwierzęco jest tu.

P.S. Czytam ten swój wpis po napisaniu i widzę, że znów się tłumaczę z miłości do zwierząt, bo boję się usłyszeć po raz kolejny: wariatka, kotem się przejmuje, a biedne dzieci w Afryce? To niczego nie zmienia, tragedie innych, większe nie umniejszają w żadnym stopniu naszych osobistych, to było małe - wielkie życie, to był mój Kot, członek mojego mieszanego stada ludzko - zwierzęcego, moja rodzina.

piątek, 16 listopada 2012

ŁUK - oraz ufff - bo jednak się udało...

wymyśleć (na szczęście na spółkę z Pauliną - połowa pracy ) tych jedenaście pytań dla wyróżnionych ulubionych przez nas blogerek i blogerów, którymi są:

http://kreatywnaromantyczka.blogspot.com/
http://kronikidomowe.blogspot.com/
http://klubstarejksiazki.blogspot.com/
http://30lat.blogspot.com/
http://agronauta3.blox.pl/html
http://usasiada.blogspot.com/
http://ostojatupai.blogspot.com/
http://boskawola.blogspot.com/
http://henrygreywolf2.blogspot.com/
http://mojapogezania.blogspot.com/


to właśnie wyróżnienie

jakbym nie liczyła, to nie wychodzi mi 11. No dobra, przecież nie będziemy na siłę szukać blogów, albo po raz czwarty przyznawać komuś to samo wyróżnienie.

Pytań dla wyróżnionych jest jedenaście:

1.Golenie czy depilacja?
2.Co jest bardziej sexy: wąsy czy łysina?
3.Lamborghini R3-85T  czy Ford Mustang 5610?
4.Wiosna czy jesień?
5.Na górze czy w dolinie?
6.Zosia czy Telimena?
7.Fantastycznie czy realistycznie?
8.Styl nowoczesny czy vintage?
9.Szklanka czy filiżanka?
10.Pies duży czy mały?
11.Religia czy ateizm?

Zasady tego łańcuszka są raczej proste; obdarowana/y wyróżnieniem odpowiada na naszych 11 pytań u siebie na blogu, wybiera 11 blogów które ona/on uważa za wyjątkowo ciekawe i chce obdarzyć zaszczytnym wyróżnieniem, powiadamia ich o tym, i wymyśla dla tych szczęśliwych wybrańców swoje 11 pytań. Jak chce. Przecież nie musi.
Aha, zapomniałam napisać, że za wyróżnienie powinno się uniżenie dziękować, ale to chyba jasne.:-)))

Dobra , a teraz o tej broni,
zrobiłam mu zdjęcia, popatrzcie sobie,



ale poza tym to ja nic nie wiem, mam wrażenie, że oprócz cięciwy to jeszcze mu brakuje paru części... wysoki on ci, czy też długi, tak jak leży na 150 cm. Chyba za duży dla mnie z 164 cm wzrostu?
a niżej taki inny łuk, on u nas zazwyczaj nad tym słupem. Nie wiem, czy to zgodne z zasadami fizyki, ale tak to już jest.


No to lecę zawiadamiać szczęśliwców, że zostali wyróżnieni.

poniedziałek, 12 listopada 2012

Wyróżnienie!



Dostałyśmy wyróżnienie! Od Kretowatej z bloga Wiejskoczarodziejsko - nie liczcie ludzie, że ja to zlinkuję i klikniecie i już tam będziecie - ja komputerowe cielę maćkowe jestem.
Więc cieszymy się bardzo, znaczy się Paulina i Agniecha, i teraz odpowiem na 11 pytań Kretowatej, a Paulina może też kiedyś odpowie.


1. kultura czy natura?
2. twarde okładki czy miękkie okładki?
3. woda płynąca czy stojąca?
4. smoki czy topielce?
5. sobota wieczór czy niedziela rano?
6. blondynki/-yni czy brunetki/-eci?
7. gotówka czy karta? - wielkie pytanie współczesności;)
8. jabłko czy gruszka?
9. obcasy czy pepegi?
10. łuk czy strzelba?
wino czy piwo?

1. Nie mogę się obejść bez obu.
2. Miękkie - nie szkoda nimi poniewierać, chociaż twarde też cenię.
3. Woda płynąca
4. Smoki
5. Niedziela rano, zdecydowanie, zwłaszcza że sobota wieczorem to zazwyczaj w domu, więc niedzielne poranki są przyjemne i leniwe, a nie boleśnie skacowane, jak to się zdarzało w czasach młodości studenckiej....
6. I jedno i drugie, a i rudym nie pogardzę. Łysy, jak przystojny, też ujdzie.
7. Gotówka - nie cierpię abstrakcyjnej rzeczywistości - już i tak materialne pieniądze to symbol i żadna prawdziwa wartość, a karta to już w ogóle jedno wielkie nic. Złotówka - powinna być z przeproszeniem, ze złota.
8. Jabłko - zdecydowanie!
9. Na wsi pepegi. Do miasta - bywają obcasy.
10. Łuk!!!! Mam!! Tylko cięciwę muszę dokupić i strzały, i potrenować i już będzie ze mnie Robin Hood. Rabować będę bogatych i dawać biednym, tak jak powinno być.                                                                                   
11.Wino.

To by było na tyle dzisiaj, postaram się wkrótce wymyśleć następnych 11 pytań i wynaleźć 11 blogów do wyróżnienia. Tu już mam nadzieję, że razem z Pauliną.

_______________________________


Kochana Agniecha odwaliła już kawał dobrej roboty za nas obie, i jestem jej za to niezmiernie wdzięczna:)
bo u mnie młyn istny, ale o tym kiedy indziej opowiem, a teraz umieszczę swoje odpowiedzi na 11 pytań, lecz najpierw jeszcze raz bardzo serdecznie dziękuję za wyróżnienie dla nas:) Kiedyś już blog dostał jedno od Anetki, Anetko nie zapomniałam jestem wdzięczna, tylko zawaliłam sprawę, ale zawsze będę wdzięczna, bo to było pierwsze wyróżnienie - dziękuję.
A teraz 11 pytań naszej Kretowatej:
1.  i kultura i natura, najwspanialsza w moim życiu jest właśnie możliwość połączenia obu
2. twarde zdecydowanie twarde, miękkie szybko się niszczą, a jak pozycja jest wartościowa, to straszna szkoda
3. nie wiem...
4. kurczę, też nie wiem, to zależy
5. odpowiem cytatem ze Strugackich "poniedziałek zaczyna się w sobotę"
6. no mając męża bruneta, który tu zagląda nie mogę odpowiedzieć inaczej jak - bruneci!
7. zdecydowanie gotówka!!!
8. jabłko, a najchętniej Lobo!
9. dokładnie tak jak odpowiedziała Agniecha, choć ostatnio zdarza mi się pojechać w nie najczystszych gumiakach do miasta - lenistwo...
10. łuk! zdecydowanie łuk!
11. jeśli wino to tylko półsłodkie w ostateczności półwytrawne, jeśli piwo to tylko pszeniczne niefiltrowane

Muszę przyznać, że odpowiedź na pytania sprawiła mi ogromną przyjemność - dziękuję Kretowata. Paulina.

wtorek, 6 listopada 2012

Mniammmm...

Mniam - błeee!
Jednym z bardziej radosnych momentów w życiu moich psów jest ten, w którym to wyjeżdżam taczką pełną obornika ze stajni. Lecą wtedy do mnie oba uśmiechnięte od ucha do ucha, ogony chcą im się pourywać i zaczynają się poszukiwania "świeżutkich pączków końskich", przoduje w tych poszukiwaniach Pasia, która nurkuje w głębinach taczki po same uszy, Arrowek nieco delikatniej, choć bardziej systematycznie prowadzi swoje poszukiwania. Trudno powiedzieć czy więcej z tego pożytku, czy szkody, ale zaradzić temu nie sposób. Szczytem jednak w dniu dzisiejszym było zakopywanie znaleziska na później, musiały dziś być te "pączki" wyjątkowo smakowite skoro się zdobyła Pasia aż na wysiłek wykopania dołka pod wisienką na swój skarb. Często jestem pytana, gdy mój pies liże mnie po twarzy, czy się nie brzydzę, no cóż zaraz po takim smacznym posiłku pewnie tak i wtedy nie integrujemy się cieleśnie, ale później mija mi i tulimy się z obopólna radością. Niesmak jednak u części osób jaki się maluje na ich twarzach śmieszy mnie i irytuje zarazem, zawsze mam ochotę zapytać czy nie brzydzą się klamek w miejscach publicznych i innych rzeczy także w miejscach publicznych, mój mąż na przykład bardzo się brzydzi, ale jak jesteśmy w drodze i musimy na szybko zjeść w jakimś barze frytki rękoma, to woda i mydło nie są pierwszymi rzeczami, których szuka. A ja często przyglądam się ludziom, ostatnio w teatrze, kobiety wychodzące z toalety rzadko myły ręce i wszystkiego dotykały, a później ja dotykam tych samych rzeczy, zastanawia mnie zawsze ile my fekaliów jemy na co dzień nawet o tym ie wiedząc. Czytałam ostatnio artykuł, w którym powoływano się na badania przeprowadzone w sklepach kosmetycznych, wykazały one obecność fekaliów na próbkach kosmetyków w sklepie, zadawałam sobie pytanie- ileż to razy ja również sprawdzałam odcień szminki na ręku... Choć najbardziej kuriozalna sytuacja dla mnie miała miejsce gdy ostatnio również z internetu dowiedziałam się, że pewna  pani przewijała dziecko, które ponoć potwornie było wymazane kałem na stole na stacji paliw, czy tak wygląda cywilizowany świat ludzi? Kupa dziecka nie różni się niczym od dorosłego człowieka, czy my mamy również zacząć załatwiać się na stołach, na których jemy... Prawda jest taka, że my ludzie jesteśmy o wiele bardziej obrzydliwi i niechlujni w swoim postępowaniu, nie myjemy rąk, podstawowe zasady higieny mamy w pogardzie, gdy kaszlemy nie zasłaniamy ust, nie licząc się z drugim człowiekiem, tylko że w naszym przypadku nie ma usprawiedliwienia. Pies, który je kupę chce zaspokoić swoje potrzeby w sposób najprostszy, a my ignorujemy postęp cywilizacyjny, osiągnięcia nauki, pogardzamy nimi nie stosując się do podstawowej wiedzy jaką zdobyliśmy, wiemy jak przenoszą się zarazki, bakterie, wirusy, ale ignorujemy to w swoim niechlujstwie i poczuciu wyższości, całkiem zresztą nieuzasadnionym. To takie moje kupne refleksje na dziś, na koniec jeszcze dodam w ramach podsumowania, ze najdroższa kawa na świecie jest wydalana z układu pokarmowego przez bodajże lisy.