Konie

Konie
Konik polski, to rasa koni małych, pochodzących od dzikich koni Tarpanów występujących na obszarze Europy. Tarpany, które przetrwały zostały odłowione i umieszczone w prywatnym zwierzyńcu hrabiów Zamoyskich. W 1808 roku z powodu panującej biedy zostały rozdane do użytkowania chłopom, w wyniku krzyżowania się z lokalnymi końmi wykształciła się rasa nazwana przez prof. Vetulaniego konikiem polskim. Konik polski charakteryzuje się wysoką inteligencją, łagodnym charakterem, jest odporny, wytrzymały, ma niski wzrost (do 140 cm), silną budową ciała, twardy róg kopytny. Jest to rasa późno dojrzewająca (3-5) i długo żyjąca. Konik polski to przede wszystkim koń wierzchowy, do rekreacji, rajdów konnych i wycieczek doskonały. Jego niski wzrost sprawia, że wielogodzinne siedzenie w siodle nie jest uciążliwe, jest odważny i dzielny. Nadaje się również do prac rolnych i lekkich zaprzęgów, a jego łagodny charakter i inteligencja sprawia, że jest niezastąpiony w hipoterapii. Konik polski to świetny wybór dla całej rodziny, również dziecka, bo gdy nasz mały jeździec dorośnie, to nie będzie musiał rezygnować z jazdy na swoim przyjacielu, konik polski bez uszczerbku na zdrowiu poniesie jeźdźca o łącznej wadze do 130 kg

wtorek, 30 kwietnia 2013

Do czego służy Paulina koniom na pastwisku?


Oczywiście do drapania!!!

Stajnia już posprzątana, teraz będę bielić, tylko wiadra z wapnem już wieszać na gipsie nie będę;-)

poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Lekcja pokory i cierpliwości

Pasia po powrocie ze szpitala cały czas mnie chroniła i pilnowała
moi ukochani chłopcy, Lisiak mnie strasznie kocha, nawet trawę zostawia i do mnie idzie jak tylko się pojawię









Choć działo się już tak w moim życiu, że plany trzeba było zmieniać, a zamiary i marzenia odkładać na później, to jednak do tej pory rozczarowania nie były aż tak dotkliwe i bolesne, może dlatego, że na realizację tego marzenia pracowałam aż dwa lata. Zima była  długa i uciążliwa, ale cały czas trwałam myślą, że to właśnie tej wiosny dosiądę moje konie, moje ukochane ogiery. I właśnie wtedy kiedy wszystko było przygotowane, chłopcy mięli być  kastrowani i miałam rozpocząć szkolenie - złamałam rękę... Czuję się rozczarowana i chyba troszkę oszukana, już nawet niczego nie planuję, tylko czekam, robiąc ile mogę.  Ale dostałam coś w zamian. Ponieważ, chłopcy byli podejrzanie spokojni  na padoku  przez kilka dni, postanowiłam  sprawdzić kopyta, ale jak to zrobić  jedną  ręką? Weszłam na padok jak wylegiwały się w słońcu, to że pozwalają się  dotykać  gdy leżą,  to u nas  już norma, ale nogi? Najpierw je wygłaskałam i wydrapałam tak  jak lubią, ponieważ pozwoliły dotknąć nóżek, to poleciałam szybko po kopystkę i udało się! Po tym  dowodzie bezgranicznej ufności, kocham  je jeszcze bardziej, o ile, to jeszcze możliwe:-)
Wczoraj dosiałam  też  trawę na  pastwiskach, na  gipsie powiesiłam wiadro z nasionami i trochę mi ręka spuchła:-( a dziś jest sprzątana stajnia po zimie,  a chłopcy są na mini pastwisku, pastwisko jest bardzo mini (bo chcę aby reszta się  zagęściła, ale i tak są szczęśliwi, muszę  przyznać,  że ból  nie jest dla mnie tak dotkliwy, jak niemoc i ograniczenie, i całe to złamanie bardziej mnie męczy psychicznie niż fizycznie:-(
no i okazało się, że nawet odrobaczyć da się jedną ręką:-)
obornik w przekroju - jak widać po zimie jest metr wysokości i jeden wóz już wywieziony:-) jeszcze trzy... no i obielić trza!
Pasia i Arrowek na posterunku
ponieważ warzyw nie jestem w stanie posiać i posadzić, to chociaż donice zagospodarowałam

sobota, 27 kwietnia 2013

Pada deszcz.

Teoretycznie powinnam się cieszyć, i pewnie gdzieś w głębi podświadomości rozumnej może nawet się raduję. Bo - sucho już było, a późna wiosna i siano się kończy, a jak pada, to trawa rośnie na pastwiskach i można wypuszczać konie. No, teraz to już rośnie ekspresowo. W obejściu urosła aż tak, że wczoraj, przed deszczem, otwarliśmy sezon kosiarkowy i skróciliśmy murawę po raz pierwszy w tym roku. A murawy ci u nas pod dostatkiem, teraz, jak już dorobiliśmy się kosiarko - traktorka, nie kosi się ponad 8 godzin,jak wcześniej, tylko niecałe 3, i to na siedząco. Różne kwiaty też rosną.
mokro,

mokrzej,

najmokrzej!

Na pastwisku trawa niezbyt wybujała, ale nasz ogier reproduktor Galeon zdecydował, że dość już przebywania w pomieszczeniu zamkniętym ( jak się okazało, niezbyt szczelnie zamkniętym) i wczoraj wraz ze swoim lekko ciamajdowatym synem, uciekł. W zimie nie mieszka on u nas, dodam dla wyjaśnienia, tylko w drugiej połowie “Stadniny Izery” w Stankowicach. No i wyrwał się na swobodę,i być może pokrył parę klaczy, których pokryć nie powinien. Się wyjaśni za 11 miesięcy. W związku z tym, decyzja zapadła, że jedzie do nas, jak co roku, na swoje letnie pastwisko. Więc od rana - z przyczepą do Stankowic, załadować zwierza dwa (Galeon i Len) - wleźli od niechcenia, totalnie zblazowani. Pojechali do nas, wyszli, wstawieni zostali na letnie pastwisko. Z powrotem do Stankowic po Giewonta. Wlazł bez problemu, dojechał, został wyładowany, wszedł na pastwisko. W żartach wskoczył na Galeona ( “o, sorki, myślałem że jesteś klaczą, nie,  to był tylko taki żart, auuuuu!, już sobie idę”) ale szybko został uporządkowany. Przyczepę do domu, uwiązy dwa w dłoń i idziemy po Mazura ( bezjajeczny ) i Miłka ( roczny, ale myśli że jest ogierem) na zimowe pastwisko klaczy, żeby przeprowadzić ich na pastwisko letnie dla chłopaków. Są pewne problemy, Miłek niezbyt przyzwyczajony do chodzenia na uwiązie a już zwłaszcza w stronę inną niż jego mama, protestuje, staje jak wryty, próbuje stawać dęba, biec, itp. Normalne sztuczki. Profesjonalna siła spokoju (Sylwek - sąsiad) poskaramia go z łatwością, oszczędnie rzucając qrwami. Poza pastwiskiem, Miłek potulnie podąża za Mazurem. Są znowu małe zawirowania podczas wpuszczania nawej dwójki na pastwisko, ale w końcu - wszyskich pięć koni jest wewnątrz ogrodzenia. Galopy, kwiki, kopania, gonitwy. Hierarchię trzeba ustawić, chociaż wszyscy wiemy, że Galeon rządzi.
Od lewej Galeon, Miłek z tyłu, Mazur, reszta nie zmieściła się w kadrze.

A poza tym, dużo pracy w ogrodzie. W warzywniku skopane, zasilone kompostem i starym obornikiem końskim, zagrabione, posiane, posadzone prawie wszystko. Rabatki kwiatowe prawie oczyszczone z pozimowych badyli i prawie wcale nie wyplewione. Chochoły zdjęte z prawie wszystkich róż. Rozsada rośnie coraz większa. Chyba muszę zrobić porządek w szklarni po zimie, bo pomidory zaczynają się chwiać, takie już duże wyrosły. Dużo pracy, bardzo dużo, ale chyba to ogarnę.
Akita Inu w pomidorowej dżungli.

W stawiku żabi skrzek pływa.
Nad głową przelatują dwa żurawie.
Ptactwo drze się.
Jaskółek oknówek ciągle nie ma, a wróble pozajmowały ich gniazda.

Mamy trzy źrebaki:

                                                                           Morena
Jakże inteligentnie wygląda Malina z opuszczoną dolną szczęką.
 Nadziak
Od razu widać że ogier, z wyrwanym kawałem skóry nad prawym okiem.
 Kalina.
Najmniejsza, najśliczniejsza.
Czekamy na jeszcze dwa.

sobota, 20 kwietnia 2013

Co by tu napisać?

No coż, wiosna przyszła definitywnie. Wskazują na to wszystkie możliwe znaki. Zielono się robi z dnia na dzień, kwiaty różne kwitną, malutkie listki na brzozach jakby już widać. Nasz coroczny znajomy, bocian czarny, już nas odwiedził po raz pierwszy.

Konie używają słońca i podskubują to zielone, co ledwo wylazło z ziemi.
Jakże miło sobie poleniuchować na słoneczku

to łaziło po naszym domu
Tu pytanie do Tupai, jeżeli zdarzy jej się to zaglądnąć. Co to jest??? Z wąsami miało ze 3 cm. I nawet go nie zabiłam.

poniedziałek, 15 kwietnia 2013

sobota, 6 kwietnia 2013

Nie poddajemy się.

Tak oto wygląda nasz widok za oknem.
I tak też.

Zachęcająco, prawda?
Ale pozory mogą mylić. Na zewnątrz może i zima, i niektórym się wydaje, że się nie skończy, ale u nas w środku - prowadzimy walkę podjazdową, partyzantkę czy jak to zwał - walczymy  o wiosnę.
Po pierwsze, napaliliśmy w piecu. Oczywiście przegięliśmy, i teraz już mamy wewnętrzne lato - temperatura dobija do 25 stopni.

Po drugie - upiekliśmy ciasto, żeby cukrem przysypać deprechę i lekki brak energii - pomogło.

Po trzecie - tutaj nasza tajna broń,  główni bojownicy w walce z zimą, już się szykują do wypadu na zewnątrz. Pełna gotowość bojowa. Tej sile nikt nie da rady.

 

Po czwarte, poszliśmy spełnić dobry uczynek i dać naszym zabłoconym, brzydkim, liniejącym koniom nowej słomy. Bo obornik wokół stajni za bardzo do ziemi przymarzł, żeby go ruszać. To już wiosną się zrobi.:-)




Teraz znowu w domu - na kanapie z ciastem i książką, przy komputerze z ciastem. Czekamy na wiosnę. Od poniedziałku ma być. Ponoć.

czwartek, 4 kwietnia 2013

Koński obornik a brykiet

Z jakiś rok temu Kamphora jeśli dobrze pamiętam zamieściła wpis o brykiecie z końskiego obornika. Pomysł wydał mi się arcyciekawy, zwłaszcza, że obornika mam sporo. W ostatnich dniach dotarła do mnie wreszcie brykieciarka ręczna do wyrobu brykietu z makulatury jak i miału, takiej z przeznaczeniem do obornika nie znalazłam, ponieważ aura nie sprzyja produkcji brykietu z gówna:-) to postanowiłam ją wypróbować na makulaturze.
Na razie brykiet z makulatury suszy się na kaloryferze, bo bardzo jesteśmy ciekawi jego jakości i wydajności, a jaki będzie ten z obornika, no cóż, na pewno ekologiczny. Ale to nie wszystko, pragnę od razu wytłumaczyć wszystkim, którzy nie mieli do czynienia z końskim gównem iż jest ono specyficzne, otóż nie śmierdzi tak jak kozie mimo, że są oba gatunki roślinożerne. Końskie odchody mają zapach zgniłej trawy (zwłaszcza konika polskiego, który nie je ziarna, tylko objętościowe pasze), a gdy wyschnie nie posiada zapachu żadnego, a brykiet powstały z obornika końskiego suszymy ok. trzech tygodni na świeżym powietrzu i słońcu. Na brykiet obornikowy musimy poczekać aż będzie sucho i ciepło, gdyby był w miarę wydajny, to robiąc dziennie dziesięć brykietów, co nie zajmuje dużo czasu ( wypróbowane na papierze) mogła bym nas zaopatrzyć w opał brykietowy na całą zimę :-) Nasi sąsiedzi na wsi jak się o tym dowiedzą, to założę się z każdym, że będą się śmiać i mówić, że z gówna niedługo będziemy robić cukierki :-)) Ale kto się śmieje... a ja będę siedzieć sobie w ciepełku. I niech ta wiosna wreszcie przyjdzie!!!

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Prima aprilis

Dziś w godzinach dopołudniowych, gdy już się wykapałam po karmieniu, pojeniu i czyszczeniu koni, dzwoni telefon, mój mąż odebrał, ja suszyłam włosy i słyszę
- Felina, chodź no, Tomek dzwoni (nasz znajomy na wsi) przejęłam więc telefon.
- Co tam Tomeczku słychać?
- Paulina! Konie twoje po polach biegają!!!
- Co? Przecież dopiero je czesałam ?
- No nie wiem, biegają, musisz je łapać!
- Poczekaj zaraz sprawdzę, Boże, jak to się stało? Wybiegłam na podwórze, głowa mokra, sprawdzam wzrokowo ogrodzenie, myślę intensywnie kto tu jeszcze ma w okolicy konie i czy Tomek mógł je pomylić z cudzymi...
- Chłopcy, chłopcy, chłopaki chodźcie tu chłopppccccyyyyyyyyy!!!!! Konie wyszły ze stajni, zdziwione, przeżuwając siano.
- Boże, Tomeczku to nie moje, na szczęście!
- Ha ha ha Prima aprilis!!!! he he he
- Ach Ty Podły, zapomniałam ha ha ha

A wczoraj byliśmy u rodziców, jak dojechaliśmy do miasta, to była już śnieżyca, przez cały obiad zerkaliśmy przez okno jak strasznie sypie, wyruszyliśmy do domu wcześniej niż zwykle w nadziei, że jakoś dotrzemy. Miasto jakoś przejezdne, ale im dalej od miasta tym gorzej, po drodze karetka, wypadek, padło ogrzewanie w samochodzie, można było jechać tylko środkiem drogi, samochód z naprzeciwka minęliśmy tylko dlatego, że znalazł zatoczkę i nas przepuścił, dojechaliśmy do szlaki i tu się niestety podróż nasza skończyła. Nie za grubo ubrani, ładnie świątecznie jak to na Wielkanoc przecież, a nie Boże Narodzenie, pożyczyliśmy od rodziców dodatkowe okrycia i jak ci ludzie na obrazkach z Syberii przez śnieg niecały kilometr do domu musieliśmy się przebić. Udało się, ale zmarznięci byliśmy strasznie, dodatkowo było tak pięknie, że aż żal, że to nie Wigilia. Powiedzcie, co to się porobiło...?

Tak wyglądały okna w domu i furteczka przed drzwiami. Dziś już śnieg jest udeptany, ale jak wczoraj po powrocie na taki świeżutki śnieg wypuściliśmy psy, to chciały oszaleć ze szczęścia, nawet Arrowka nie przypinałam, aby całkowicie swobodnie mógł pobiegać, tylko stałam i pilnowałam, aby ogrodzenia nie przeskoczył. Dziś zresztą też szaleją, tylko że Arrowek na lince 15 metrowej niestety, ale pogodził się z tym, w końcu wszędzie może dojść, tylko ogrodzenia nie przeskoczy...