Konie

Konie
Konik polski, to rasa koni małych, pochodzących od dzikich koni Tarpanów występujących na obszarze Europy. Tarpany, które przetrwały zostały odłowione i umieszczone w prywatnym zwierzyńcu hrabiów Zamoyskich. W 1808 roku z powodu panującej biedy zostały rozdane do użytkowania chłopom, w wyniku krzyżowania się z lokalnymi końmi wykształciła się rasa nazwana przez prof. Vetulaniego konikiem polskim. Konik polski charakteryzuje się wysoką inteligencją, łagodnym charakterem, jest odporny, wytrzymały, ma niski wzrost (do 140 cm), silną budową ciała, twardy róg kopytny. Jest to rasa późno dojrzewająca (3-5) i długo żyjąca. Konik polski to przede wszystkim koń wierzchowy, do rekreacji, rajdów konnych i wycieczek doskonały. Jego niski wzrost sprawia, że wielogodzinne siedzenie w siodle nie jest uciążliwe, jest odważny i dzielny. Nadaje się również do prac rolnych i lekkich zaprzęgów, a jego łagodny charakter i inteligencja sprawia, że jest niezastąpiony w hipoterapii. Konik polski to świetny wybór dla całej rodziny, również dziecka, bo gdy nasz mały jeździec dorośnie, to nie będzie musiał rezygnować z jazdy na swoim przyjacielu, konik polski bez uszczerbku na zdrowiu poniesie jeźdźca o łącznej wadze do 130 kg

sobota, 27 lipca 2019

O pokarmach.

Powoli zaczyna się czas zbiorów w ogrodzie. Oczywiście, cały czas coś tam się zrywa, zbiera, obłamuje, wyrywa i konsumuje, ale dla mnie prawdziwy czas zbiorów zaczyna się wyrywaniem z ziemi zimowego czosnku. Ma to już lekki smak jesieni, no cóż. Ale zdecydowanie ciągle jest lato.

Rośnie sobie, na skraju grządki po prawej.

Leży sobie, po wyrwaniu.

Leży sobie dalej, po zapleceniu.
I te pięć warkoczy, łącznie 106 główek plus jakieś nieforemniaki już w kuchni użytkowane, to nasz cały zbiór. Na grządce to jeszcze jakoś robiło wrażenie, kawał pola to był. A teraz - parę warkoczyków. Chyba następnym razem posadzę więcej.
Cieszę się, że Ukochany przekonał mnie, żebym zaplotła. Nie wiedziałam jak, ale internet z youtubem wiedzieli i mnie nauczyli.

Załączam stronę z mądrej książki, ostatnio zapomniałam, a przecież miałam za każdym razem coś dla mnie ważnego czy inspirującego wkleić.

Thich Nhat Hanh " Cisza "

Ale po szczerości, upał nie sprzyja czytaniu mądrych książek. Więc "Cisza" przeczytana do połowy, odłożona i czeka na chłodniejsze czasy, natomiast Jane Austen wchodzi gładko. Chociaż wcale nie uważam, że to jakaś głupia lektura. Też daje do myślenia.

sobota, 20 lipca 2019

O potrzebie dokształcania ( się ).

A było to tak.
Wybrałam się dnia pewnego do Castoramy, ponieważ trzeba było nabyć "studzienki ściekowe Marley" ( jakiś fan reggae w wydziale nazw Castoramy się ukrywa?). W ogóle te studzienki niepodobne do Boba Marleya.
Kiedy już byłam w Castoramie, to jak zwykle zrobiłam sobie obchód całego sklepu - markety budowlane to jedne z moich ulubionych sklepów.
No i te zachęcające wrota samo-otwierające się do działu ogrodniczego. Wciągnęły mnie. Zauważyłam bowiem już dawno, że w Castoramie można trafić czasem na zadziwiająco niestandartowe gatunki. To idę sobie wśród regałów,  z których zwisają smętnie ( gorąco było, a wodę należy oszczędzać ) różne rośliny.
Idę i idę, i ciągle idę, aż tu nagle :"O!" Zobaczyłam bowiem sympatyczne fioletowe kulki na długich szarozielonych patykach. Które stały, a nie zwisały. Myślę więc sobie: "Suszo-odporne jakieś - tego mi potrzeba."  Bo właśnie nową rabatkę bylinową tworzę, w miejsce trawniczka wątpliwej urody a suchości sporej. Wygrzebałam jakieś najbardziej żywotne, do tego jeszcze lawendy jakieś, i do kasy. Nadmienię, że roślina była bez nazwy. Chłopię skanuje, kasuje, więc go pytam co to za roślina, może komputer mu powie, bo ja nie wiem. On klika, klika, stuka, klika, a następnie dumnie odczytuje:" Bylina". Powiedziałam mu, że "Bylina", to tak jakbym go spytała, jak się nazywa, a on by mi odpowiedział: "Chłopak". Spojrzało na mnie chłopię z wyrzutem, że co się czepiam, i w pracy przeszkadzam... Poszłam.

Ale oczywiście spokoju mi nie dawało, co to za badyle nabyłam, i jak to może być, że nie wiem, jak się nazywają. Bo ja to niby w swojej własnej opinii takim dobrym ogrodnikiem jestem. A tu proszę - takie sobie zielsko z Castoramy zwaliło mnie z piedestału ogrodnika prawiedoskonałego. Pokory trzeba, pokory...
Więc do internetu i szukam, i czytam, i szukam, i oglądam obrazki. I w końcu wiem, co mam.
Otóż jest to werbena pospolita. Tu się okazało, że do tej pory żyłam w przekonaniu, że werbena jest jedna, i że na dodatek to, co zawsze uważałam za werbenę, to werbena cytrynowa, ewentualnie lippia trójlistna, coś zupełnie innego od tej pierwszej. No to dlaczego nazywa się tak samo? Linneusz nie byłby zadowolony.



No bo jak można nazwać jedną nazwą dwie zupełnie różne rośliny? Bo sami popatrzcie:
werbena pospolita, która okazała się patagońską

werbena cytrynowa



I tu należy wprowadzić uzupełnienie, bo po komentarzu Grażyny i nieco głębszym przestudiowaniu tematu okazało się, że werbena ze zdjęcia pierwszego jest werbeną patagońską. 

A teraz wprowadzamy uzupełnienie nr 2, ponieważ według Tabaazy na zdjęciu poniżej nie jest werbena pospolita, ale krzaczasta.

Oraz jeszcze jedno, werbena ogrodowa ( dzięki Dorze ), w tysiącu kolorów. Nawet mi się przypomniało, że raz nam zdobiła ogródek. Ale niedługo, bo mrozoodporność nie jest jej mocną stroną.


werbena pospolita, zdjęcie wzięte z internetu, która okazała się być werbeną krzaczastą

Natomiast werbena pospolita wygląda tak:
werbena pospolita, zdjęcie wzięte z Wirtualnego Atlasu Roślin
werbena ogrodowa, zdjęcie z wiki





I kwiecie z ogrodu, ku oka uciesze.
Lilie, co mi się same wyhodowały, wyjątkowo interesujące w kolorze.


A tu specjalnie dla Rabarbary, jeżeli zajrzy: