Wreszcie przyjechały, oczywiście jak to u mnie wszystko na wariata. Przyjechały znienacka z łapanki w misce, bo się u znajomego pszczelarza wyroiły, węza nieprzygotowana, nawet ramki nieodrutowane, wszystko na łapu capu, szybciutko robiliśmy przeplatając tylko węzę między druty. Udało się i zostały, dla zachęty węzę posmarowałam miodem:-) teraz siedzą w ulu, bo troszkę nas zalało i mokro, i pada, i do d... Jedna wyleciała na zwiady gdy ukucnęłam przed ulem aby zrobić zdjęcie, byłam spokojna i nie ruszałam się, więc się zawinęła i wróciła do ula:-)
Przez straszne burze nie było prądu prawie 24h, nie było internetu, ja walczę z alergią, która teraz przez opady troszkę osłabła, ale za to kończy mi się zapalenie zatok, które mnie męczyło około tygodnia. Niestety przy alergii w moim przypadku dolegliwości lubią się nakładać... Do tego wszystkiego przywieziono mi siano podczas burzy i nie wiem czy mi nie zapleśnieje... Już się przyzwyczaiłam, że nie ma lekko, Lisiak ma narów, czy jak to ja lubię nazywać nawyk wyrywania się, i idzie niestety na wszystko - każdy rodzaj ogrodzenia, obecnie testujemy siatkę i póki co działa. Niestety nie mogę z nim pracować, bo zdrowie mi nie pozwala, a pan Andrzej siedzi już od chyba roku u znajomego w stadninie, którą się opiekuje, co skutkuje tym, że konie na swoim padoczku siedzą i łąka przychodzi na padok - ok. sześciu taczek na dzień, zrywanych przeze mnie sierpem, jak sto lat temu, albo i dawniej:-) Radzimy sobie jak możemy, niestety, gdy jedna osoba zajmuje się wszystkim, to niewielki przestój spowodowany chorobą powoduje problemy, narastające niestety. Konie zostają w stajni dwa dni i zaraz robią się podniecone, bo pachnie trawa, a tu suche trzeba jeść, a to ogiery moje kochane, więc reakcje są hmmm... jak to ładnie nazwać... o charakterze dominującym:-) Na to wszystko mam już narzędzia i plan, który powinien zapobiec temu wszystkiemu, ale zdrowie mi szwankuje niestety. A z doświadczenia wiem już, że w pracy z końmi najważniejszy jest spokój, konsekwencja i zbieżność sygnałów werbalnych i niewerbalnych, a tu człowiek kicha i zasapany z krótkim oddechem mówi - spokojnie Lisiaczku, wszystko dobrze i Lisiak głupieje i przejmuje kontrolę, bo mi nie wierzy, bo mój oddech i gwałtowne zachowanie (kichanie) temu przeczą.
To tyle u mnie i znacznie więcej, ale na razie tyle musi wystarczyć:-) Co do ostatniego wpisu, to skasował mi się niestety jak próbowałam zamienić filmiki, jest dostępny nadal na FB, ale ja nie miałam już siły go umieszczać ponownie, mam też problemy z adresem mailowym, nie dochodzą wszystkie maile, zorientowałam się po blogu, gdzie połowy komentarzy nie ma:-( Mam drugi adres, z którego będę korzystać, gdyby ktoś chciał się skontaktować to podaję paulina.szulc1978@gmail.com jest bardziej prywatny, a tamten już dawno trzeba było zlikwidować, bo zaśmiecają go reklamy i nie działa jak już wspominałam poprawnie.
Idę teraz kosić łąkę dla moich koników:-) pogoda u mnie straszna, mokro, pola zalane, ale w piątek do teatru jedziemy na "Szalone nożyczki", więc może jakaś chwila miłego wytchnienia od pracy i alergii będzie:)
Zapomniałabym napisać, że włamu do pomieszczenia ze świeżutkim sianem dokonały i zdążyły jedną kostkę pożreć zanim się zorientowałam, ale na szczęście to było dwa dni temu i nic się nie dzieje póki co niezwykłego z ich zdrowiem.
...i tak podczas koszenia myślałam - czy na pewno wszystko napisałam co chciałam i oczywiście znów zapomniałam o ważnej zmianie w naszym życiu wspomnieć, otóż od kilku miesięcy mięsa nie jemy, no może nie tak całkiem, bo ze względu na zdrowie ryby morskie jemy. To bardzo ważna zmiana dla mnie, bo długo nie mogłam się na nią zdecydować, ale to kwestia tylko i wyłącznie decyzji, oraz konsekwencji. Wszystko zaczęło się od tego, że zobaczyłam jak są hodowane lisy... i jak są podobne do mich psów... w konsekwencji w mojej szafie nie ma już futer, a w lodówce mięsa, no w porządku są ryby, ale w małej ilości - taki kompromis ;-)