Pogoda ciągle nie taka.
Najpierw było za sucho, potem za gorąco, potem znowu niezbyt, teraz znowu za mało deszczu, ale jednocześnie odstępy pomiędzy deszczami zbyt krótkie, żeby siano porządne zrobić, bo i temperatura niezbyt wysoka, i wiatru niet - nie zdąży skoszone siano wyschnąć przed następnym deszczem. Więc tak sobie - czekamy. Na ten co najmniej 6-dniowy okres bez opadów a ciepły i suchy. Pewnie kiedyś nastąpi.
Na razie - niby nic specjalnego się nie dzieje, a czas mimo wszystko umyka, jak spłoszony zając.
W ogrodzie, ciągle jeszcze po zimnych i suchych miesiącach, jakby miesiąc opóźnienia. Piwonie ledwo rozkwitły, bzy ledwo co przekwitły, sprawdzam już kontrolnie w lesie w sekretnych miejscach, czy może jakie pierwsze grzyby, ale nie..., za sucho. Dynie i dyniopodobne posiałam do gruntu, bo te wypieszczone w domku, i niby hartowane, trafił szlag za pomocą przymrozku pod koniec maja.
Chwastom natomiast każda pogoda służy. Więc każdą ( prawie )wolną chwilę spędzam w warzywniku, który doczekał się ( po 6 latach ) prawdziwej furtki.
Inne chwile poświęcam co niektórym koniom. Niefortunnie, prawie dwa miesiące temu nasza Dirka okulała po przycięciu kopyt. W gruncie rzeczy trudna było stwierdzić, na ile nóg, ale wyglądało, że na wszystkie cztery. A ponieważ rok wcześniej o tej samej porze roku dorobiła się ochwatu, więc tym razem bez zwłoki zabraliśmy ją z pastwiska pełnego pysznej trawy na piaszczystą ujeżdżalnię i dietę ścisłą. Żeby jej nie było smutno, koleżankę jej najlepszą uwięziliśmy razem z nią, i tak się razem odchudzają. Dość nawet skutecznie.
Reszta stada klaczy z przychówkiem poszła na górne pastwisko, natomiast chłopaki na swoje osobne. Więc widujemy się przelotnie. Bo tak daleko. Około 5 minut na piechotę, i pod górkę.
Ale wczoraj, po akcji "Koń"całodniowej, czyli sprowadzeniu stada na dół, (co wiąże się z zagrodzeniem drogi polnej do R. od góry, zagrodzeniem drogi polnej od dołu w kierunku asfaltu, odgrodzeniem części pastwiska, następnie poubieraniem klaczy przewodzących w kantary ), po przybyciu pana inspektora z OZHK, wypełnienie przez niego tysiąca niezbędnych papierów, po przybyciu silnej grupy wsparcia, po oglądaniu, opisywaniu i punktowaniu tegorocznych źrebaków, akcja uwieńczona została czipowaniem tychże, zostało zadecydowane, że Dirka i Lepaja mogą wrócić ze stadem na górę. To była radość. Wyrażająca się galopami szalonymi, podskokami i brykaniem prawdziwie źrebaczym. A to klacze dorosłe, godne i dostojne. Więc było co podziwiać i z czego się śmiać.
Ze zjawisk niewyjaśnionych - zdarzyło mi się znaleźć w domu nietoperza pluszczącego się rozpaczliwie w misce klozetowej. Doprawdy, natura jest niezmierna. Wyciągnęłam go, bo co miałam zrobić.
Poza tym, panoszy się u nas cała masa ptaków. Że jaskółek mamy liczonych w setki, już się przyzwyczaiłam. Niech są. Niech łapią te muchy. Niech srają. Również na pranie suszące się na sznurze. Ale inne. Wilgi. Szpaki, kosy, drozdy , kwiczoły, dzwońce , szczygły, sikory różne, dzięcioły różnych gatunków, wilgi, zimorodki nad rzeką, czarne bociany, żurawie.... Te duże to już nie w obejściu, chociaż można je podziwiać nie wychodząc z domu.
Źrebięta rosną. Do oglądnięcia poniżej.