Konie

Konie
Konik polski, to rasa koni małych, pochodzących od dzikich koni Tarpanów występujących na obszarze Europy. Tarpany, które przetrwały zostały odłowione i umieszczone w prywatnym zwierzyńcu hrabiów Zamoyskich. W 1808 roku z powodu panującej biedy zostały rozdane do użytkowania chłopom, w wyniku krzyżowania się z lokalnymi końmi wykształciła się rasa nazwana przez prof. Vetulaniego konikiem polskim. Konik polski charakteryzuje się wysoką inteligencją, łagodnym charakterem, jest odporny, wytrzymały, ma niski wzrost (do 140 cm), silną budową ciała, twardy róg kopytny. Jest to rasa późno dojrzewająca (3-5) i długo żyjąca. Konik polski to przede wszystkim koń wierzchowy, do rekreacji, rajdów konnych i wycieczek doskonały. Jego niski wzrost sprawia, że wielogodzinne siedzenie w siodle nie jest uciążliwe, jest odważny i dzielny. Nadaje się również do prac rolnych i lekkich zaprzęgów, a jego łagodny charakter i inteligencja sprawia, że jest niezastąpiony w hipoterapii. Konik polski to świetny wybór dla całej rodziny, również dziecka, bo gdy nasz mały jeździec dorośnie, to nie będzie musiał rezygnować z jazdy na swoim przyjacielu, konik polski bez uszczerbku na zdrowiu poniesie jeźdźca o łącznej wadze do 130 kg

sobota, 28 września 2013

konik poski - wredny, złośliwy???

W ostatnim czasie, rozmawiając o koniku polskim, usłyszałam od weterynarza i od studenta weterynarii, że koniki polskie są wredne i złośliwe. Nie wiem już doprawdy jak walczyć z ludzką niewiedza, jak i uporem w jej głoszeniu...
Chłopcy z samego początku naszej wspólnej przygody - takie maluchy kudłate:-)
Obserwuję koniki polskie dwa i pół roku, należę do stada, naprawdę nie potrzeba wielkiej wiedzy i ogromnego doświadczenia, aby zrozumieć podstawowe fakty, że konik polski jest specyficzną rasą koni, ze względu na sposób hodowli, który w większości tychże, jest jak najbardziej zbliżony do warunków naturalnych, w których występowali ich przodkowie tj. tarpany. Warunki rezerwatowe sprawiają, że konie muszą więcej myśleć samodzielnie, podejmować decyzje i co dla nas ludzi najważniejsze - budować hierarchię stadną, gdzie pozycję zdobywa się siłą poprzez walkę i pilnuje się swojego miejsca w stadzie.Pozycję najwyższą zdobywają osobniki najsilniejsze nie tylko ze względu na siłę fizyczną, ale i inteligencję i tu się pojawia szansa dla nas ludzi, na dołączenie mądre do stada. Teraz zastanówmy się jak to wszystko wygląda od strony konika polskiego, istnieje sobie stado - nie ważne jak liczne, to mogą być dwa osobniki - z ustaloną hierarchią, co ważne zawsze alfa z silną pozycją podejmuje decyzję, a reszta się jej podporządkowuje i o ile w świecie wilków alfa sama nie sprawdza terenu i nie bada zagrożenia - od tego są bety - ochroniarze w watasze ( obserwacje z "Żyjący z wilkami"), o tyle ja zaobserwowałam nie tylko w swoim stadzie, ale i w stadzie przy Nadleśnictwie Moszczenica, że to osobnik alfa zawsze bada "sprawę" pierwszy, hierarchia więc jest niezmiernie ważna wprowadza i gwarantuje poczucie bezpieczeństwa. I teraz jest sobie takie stado, które ma hierarchię i swój język,który jest zrozumiały dla wszystkich członków stada, a tu nagle pojawia się człowiek, który włazi z buciorami w sam środek stada, chce zburzyć hierarchię, zająć miejsce alfy i o wszystkim decydować, posługuje się niezrozumiałym językiem, stado go nie rozumie i wcale nie musi go chcieć i to takiego bezczelnego, zaczyna się więc sprawdzanie poprzez gryzienie, jest to normalny koński język, a gdy konie poczują się zagrożone, to i atak jest możliwy. Tak było gdy przyjechała moja znajoma (koniara), weszła na pastwisko i chciała sprawdzić czy koniom jajka zeszły. Ten którego chciała pomacać - wybrała najniższego w hierarchii - wytrzeszczył oczy i zaczął się wycofywać, a silniejszy pozycją przyjął postawę bojową i na nią, zaczęła dziewczyna krzyczeć, że chce ją zaatakować i musiałam go złapać, bo przednie nogi już prostował i zaczynał walić o ziemię. Najbardziej częstą reakcją ludzi w stosunku do swoich koni jest poskromić go, skarcić w takim momencie, a on przecież nie zrobił niczego złego, chciał tylko bronić członków stada przed zagrożeniem. Nie bądźmy więc nachalni i niemądrzy w stosunku do koni, nauczmy się najpierw ich języka, a dopiero później spróbujmy wprowadzić troszkę naszego, konie bardzo szybko się uczą, no i co najważniejsze - NIE DZIWMY SIĘ, ŻE KOŃ GRYZIE! to jego język, zdobądźmy jego szacunek i wyróbmy sobie pozycję w stadzie - przestanie gryźć:-)

A w niedzielę będzie sprawozdanie z pasieki:-)

poniedziałek, 23 września 2013

Mali mordercy dla Hany, moje nowiuśkie kury, jedno jajko i znudzone koniki

Wpis będzie długi, bo długo nic nie pisałam:-) Na początek może z zupełnie innej beczki, otóż wszyscy, którzy zaglądali na mój drugi blog wiedzą, że hobbistycznie zajmuję się renowacją, ale od bardzo niedawnego niedawna :-) jestem w posiadaniu akcesoriów, które stwarzają nowe możliwości i teraz co jest i co będzie możliwe
No więc tak - miałam stara obudowę od zegara z mosiądzu, do której wymyśliłam sobie cyferblat z pokrywki kubka porcelanowego, kubek dawno temu się stłukł (a właściwie dwa) i zostały przykrywadełka w urocze kwiatuszki, ale schody zaczynają się gdy mamy wywiercić otwór w porcelanie, Matko, jak ja się wtedy namęczyłam różnymi wiertłami, a teraz dzięki mojej nowiuśkiej multiszlifierce, można nie tylko przerabiać, ale i ratować różności ze szkła i porcelany. I tak oto uratowałam mój ukochany pechowy czajnik elektryczny z porcelany, któremu systematycznie obtłukiwał się dzióbek - został ucięty i oszlifowany, może już nie jest tak ładnie wykrojony i zgrabny, ale za to nie wygląda jak stary obtłuczony parch! Teraz muszę szafki poprzeglądać i pomyśleć - co by tu jeszcze zrobić...

Teraz o mojej nowej miłości - o kurach, M. wczoraj dostał w prezencie od naszych przyjaciół ze wsi dwie kury takie co to już niosą i koguta, kury to mieszańce, kogut jest po zielononóżce, a nasze to Rosa I, co się wylęgnie w przyszłości... tego nie wie nikt - to jest wielka tajemnica natury;-) Kury po przywiezieniu kazano nam odseparować, aby się nie pogryzły, więc zrobiłam im imprezę integracyjną - biesiadowanie przy wspólnym stole, po godzinie je wypuściliśmy, bo nie mogliśmy się doczekać, kury się nie kłóciły za to jak się zaczęło ściemniać, to chciały do swojego kurnika i za ogrodzenie.
 Na szczęście kogut doleciał do połowy i dał sobie spokój i wszyscy razem poszli grzecznie spać, trochę było zamieszania z miejscami,ale w końcu jedne na drugich, a kogut na szczycie tej piramidy zasnęli. Dziś kury dostały "gniazdka", a po godzinie ja dostałam jajko!
Kurnik z tyloma kurami wygląda już całkiem imponująco:-)


Jeszcze konie na padoku wyjątkowo znudzone, pada i jakoś tak smutno i mokro, no i brudno, bo jak pada, to nie sprzątam, tylko przed stajnią i wybieg dla kurek i kogucika oczywiście:-)





A teraz o mordercach.
Tak, tak, te małe słodkie pieski, to okrutni mordercy.
Jakiś czas temu zniknęła Macchina, czy spotkał ją ten sam los co Niunię nie wiem, ale ostatnie maleństwo z miotu, jest w domu i już nie wyjdzie do wiosny, mimo, że cały czas tylko kombinuje jak tu zwiać na dwór.
A jak to wszystko było?
Pewnego dnia, a było to jakiś czas temu (kilka dni, może tydzień) usłyszałam, że psy małe o coś się kłócą i bawią, kontrolnie jak zwykle wyszłam z domu, widoku tego nie zapomnę do końca życia, jak i tego co się później stało - Basior biegał zadowolony po podwórzu z kotkiem małym w pysku, kotek był już nieżywy. Poszłam za nim, a on zatrzymał się spojrzał na mnie zadowolony i szczęśliwy po czym zaczął jeść małego kotka, podleciała Luna i urwała kawałek mojego kotka i również szczęśliwa na mnie spojrzała po czym uciekła. Wróciłam do domu tak zszokowana, że po pewnym czasie zabolały mnie oczy i zdałam sobie sprawę, że nie mrugam i mam wytrzeszcz z szoku, nie byłam w stanie się poruszyć. Gdy już doszłam do siebie  natychmiast poszłam szukać Tomiego (ostatnie małe z miotu) i zabrałam go do domu - kulał przez następne trzy dni na przednią łapkę. Zastanawiałam się czy to możliwe, że one zabiły Niunię, że może koń nadepnął, a one tylko ścierwo porwały, zastanawiałam się gdzie popełniłam błąd, przecież jak tylko oczka otworzyły, to znosiłam małe koty, aby były razem, bawiły się, nigdy nie były agresywne, żaden z moich psów. Po kilku dniach zobaczyłam przez okno jak napadły szczęśliwe Charliego - dorosłego kota, kąsały go lekko - chciały sprowokować do zabawy w gonienie kota, atakowały z każdej strony, ale Charlie to dorosły kot,cierpliwie znosi to psie chamstwo, a jak przekroczą granicę to wystawia pazury i pokazuje zęby, wtedy żarty się kończą i jest koniec zabawy. Malutki kotek nie jest w stanie się obronić i prawdopodobny scenariusz zaczął się malować w mojej głowie, psy chciały się bawić, hierarchia nadal się ustala, więc zabawa w polowanie jest formą rywalizacji, kto zdobędzie zdobycz - kto złapie kota. Ciałko malutkiego kota jest tak delikatne, a małe psy tak łatwo tracą kontrolę nad naciskiem szczęki, a może jeden drugiemu chciał odebrać kota i wtedy ten pierwszy zacisnął szczęki mocniej, a gdy pojawiła się krew i ciałko przestało się ruszać, to przestało być kotem - kumplem, a stało się mięsem - jedzeniem. Patrzę jak psy z kotami razem przed drzwiami czekają zgodnie na wieczorne karmienie i w głowie mi się nie mieści, że granica jest tak cienka...

sobota, 21 września 2013

Zawiłości teologii i życia zwyczajność.

Parę zdjęć zrobiłam kiedyś świętym figurom.
Oto one:


Cóż, przemawiają do mnie takie klimaty. Interpretację teologiczną pozostawiam odwiedzającym bloga.

A u nas, jakoś, chyba jak zwykle, niby nic się nie dzieje, a czasu nie ma na nic. Koń jeden okulał, będziemy obserwować, czy się polepszy, czy pogorszy. Weterynarz przyjedzie jutro. Ukradli nam kawał ogrodzenia - taśmy od pastucha, tak ze 120 metrów, zachodzę w głowę, po co... Jacy ci ludzie dziwni. Deszcz pada z przerwami, grzyby rosną ale niezbyt wiele, źrebaki też rosną i robią się coraz bardziej oswojone. Dynie zebraliśmy, tegoroczny plon nie tak obfity jak w zeszłym roku, ale ujdzie. Tyle na dziś, drodzy czytelnicy. Nie mam weny. Może Paulina się postara i coś skrobnie.

piątek, 13 września 2013

Winter Is Coming i Wilkory

Tak, nadchodzi już zima, wieczory zrobiły się na tyle chłodne, że mamy już za sobą pierwsze palenie w kominku i tak jak bohaterowie "Gry o Tron" obawiają się zimy i wyczekują z napięciem jej przyjścia i tego wszystkiego co ze sobą przyniesie, tak i my w lekkim podnieceniu, niepewni wyczekujemy już kiedy i jaka będzie. W domu zrobiło się pusto i choć tylko dwie suczki  odeszły, a my nadal mamy sześć huskych (wszystkie już zostają:-)), to różnicę w ilości odczuliśmy mocno i niekoniecznie pozytywnie. Kamphora przyjechała w niedzielę i spakowała dwa psy do auta, są tak ufne, że mimo niepewności nie przeczuwały co ma się wydarzyć, w nocy wyłam z moimi huskymi, dlaczego one wyły nie wiem, ja wyłam z żalu za tymi, którzy już nie należą do naszej watahy. Jestem pewna, że będzie im dobrze, Kamphora - Aldona jest straszną wariatką na punkcie zwierząt, a dodatkowo dla doświadczonych ludzi w obcowaniu ze zwierzętami rasy pierwotne, nie są trudne, ani wymagające, za to dające mnóstwo satysfakcji. Kamphora, to przemiła dziewczyna z pięknymi lokami, więc będzie dobrze tym - chciałam napisać naszym... ale już nie naszym suczkom. Obserwowanie świata zwierząt jest niesamowite, ile wrażeń i spostrzeżeń poczyniliśmy w związku z małymi nie da się opisać, ale takie najbardziej zapadające mi przynajmniej w pamięć, to te dotyczące cech wrodzonych. Wszystkie małe z miotu były przez nas traktowane tak samo, nie ingerowałam również w sposób wychowania strasznie brutalny ich rodziców, ale najpierw o tych cechach wrodzonych. Otóż każde małe urodziło się inne, pod względem nie tylko wyglądu, ale i cech charakteru, czy temperamentu, jakkolwiek to nazwiemy rożniły się i fizycznie i psychicznie, to co matce ich - Pasi przypisywałam jako wynik złego wychowania i złych przeżyć i uważałam za cechy nabyte - wykształcone, okazało się nie do końca prawdą. Jedna z suczek, żeby było śmieszniej szatą przypominająca  matkę okazała się być niesamowicie podobna do Pasi z reakcji, jako jedyna z małych przy jedzeniu w stosunku do nas reagowała agresywnie jak jej matka, a pies - żeby znowu było śmieszniej podobny z szaty do ojca Arrowka bardzo łagodnego z natury, gdy był głaskany podczas jedzenia surowego mięsa machał ogonem i przerywał jedzenie. A żeby uczynić sytuację jeszcze bardziej śmieszną muszę podkreślić, że oba małe zajmowały wysoką pozycję w watasze. Oczywiście gdy tylko zdałam sobie sprawę z jej cech agresywnych, to od razu podjęłam decyzję o tym, że zostaje z nami, bo zdaję sobie sprawę, że gdyby wpadła w niewłaściwe ręce i te złe reakcje nie byłyby korygowane a wzmacniane, to stanowiłaby potencjalne zagrożenie, czytamy później w gazecie o takich psach, że rzuciły się na właściciela. Mała Asia - bo tak się nazywa ten mały wojownik jest odczulana na różne bodźce w różnych sytuacjach i staram się eliminować agresję poczuciem bezpieczeństwa, nie jest to zawsze łatwe hierarchia nadal się między nimi ustala, a ja w ten element watahy nie chcę ingerować, już sama obserwacja jest czymś niesamowitym. A teraz o wspomnianej brutalności w świecie zwierząt, często wspominałam o tym, że ból i karcenie fizyczne w świecie zwierząt jest czymś jak najbardziej naturalnym i choć serce mnie bolało i nadal boli jak obserwuję lekcje Arrowka i Pasi jakie udzielają swoim małym, to nie wtrącam się, a czasem poleje się krew... Opowiem Wam tylko jak przyjechał do nas sąsiad. Nasz sąsiad ma dwa ogromne owczarki przerośnięte,  jeden z nich Azor waży 60!!! kilo!!! Oba jego psy mnie uwielbiają, tak jak i ja je, często więc gdy jedzie w nasze okolice, to zabiera swoje psy, które to są zachwycone tymi wycieczkami, ale nie lubią naszych psów, więc po dwóch stronach bramy unoszą się kłęby kurzu i odgłosy nienawiści. W pewnym momencie usłyszałam pisk i ataki Pasi na małe, ataki były tak agresywne jakby chciała rozszarpać swoje małe, nie zareagowałam, choć serce mi się ścisnęło ze strachu, tylko zaczęłam się przyglądać dokładnie co się dzieje, bo wiem, już z doświadczenia, że w świecie zwierząt wszystko ma swoją przyczynę. Postałam tak chwilę i nagle dotarło do mnie, że Pasia rzuca się z taką agresją i gryzie każde małe które się zbliży do ogrodzenia - ona je chroni! A dlaczego tak brutalnie? Przypomniało mi się co Shaun Ellis opisywał w swojej książce "Żyjący z wilkami", otóż pewnego dnia wataha udała się na polowanie, a on, małe i niańka ze stada zostali sami, w nocy źle się czuł i chciał udać się nad rzekę aby się napić, niańka, którą o ile dobrze pamiętam był w tej watasze samiec rzucił się na niego z zębami, trochę go poszarpał, wbił w pień drzewa i nie pozwolił się ruszyć z miejsca, za każdym razem gdy się poruszył był kąsany, myślał że to koniec i wilk go zagryzie, ale rano pozwolił mu pójść nad rzekę jak gdyby nigdy nic - poszedł and brzeg i zobaczył ślady ogromnego niedźwiedzia - wilk go ochronił, gdyby poszedł już by nie żył. Taki jest właśnie język zwierząt, brutalny? tak!, ale to dlatego, że w tym naturalnym środowisku nie ma miejsca na błędy, każda pomyłka może kosztować cię utratę życia. Pasia to wiedziała, gdyby małe przeskoczyły za bramę zostałyby rozszarpane przez psy sąsiada, a małe przeskakują, dlatego tak strasznie brutalnie były karcone, bo to nie były żarty, a stawką było ich życie. Nie jestem w stanie opisać jak bardzo się cieszę z tego, że Michałek namówił mnie na małe po naszych psach, ja bym się nie odważyła, bo to ogromny obowiązek i koszt, psy w ostatnim czasie kosztowały ok. 1500 zł i mówię o samym weterynarzu, najpierw choroba Luny, potem szczepienia ośmiu psów, a na koniec Basior zawiesił się na bramie i wbił sobie drut, więc były prześwietlenia i leki, bo wisiał na bramie kilka godzin - jak na złość nigdy nie próbował się przecisnąć, bo był za wielki i się nie mieścił, a ten jeden raz gdy pojechaliśmy na grzyby, chyba za nami chciał się wydostać i pobiec, no i zaklinował się i opadł na drut od zabezpieczenia dołu, wisiał tak kilka godzin, był półprzytomny jak wróciliśmy, ale dziś już biega wesoło  i jest wszystko dobrze.Na ostatniej wizycie u weterynarza, gdy powiedziałam, że będziemy zmuszeni poczekać jeszcze ze sterylizacją Pasi, bo koszty ostatnich wizyt były delikatnie mówiąc znaczne, weterynarz nasz tylko pokiwał ze zrozumieniem głowa i uśmiechnął się. Dlatego nie namawiam nikogo na małe, ale muszę przyznać uczciwie, że takie przeżycie, możność obserwacji, zwłaszcza z otwartym umysłem i sercem jest dla mnie warte każdej ceny - dlatego dziękuję Michałkowi, że przekonał mnie do tego szaleństwa, bo ja już dwukrotnie próbowałam wysterylizować Pasie, a on dwukrotnie się nie zgodził, żebyśmy mięli małe klony naszych ukochanych psów i stało się - pierwszy i ostatni raz - było warto:-)

środa, 4 września 2013

Fuks czy nie?

Obiecałam wpis, cóż, trzeba się wywiązać.
Nazbierało się różnych zdarzeń, ale żeby nie wprowadzać zamieszania, skupię się na relacji z “Tarpaniady”.
Jak wcześniej pisałam, wybraliśmy się z dwoma naszymi ogierami do Sierakowa, na coroczną wystawę koników polskich “Tarpaniada”, która przy okazji byłą wystawą jubileuszową - z okazji 30 lat hodowli konika polskiego w Sierakowie. Sieraków to cała instytucja, najstarsze ponoć na ziemiach polskich stado ogierów ( rok czy dwa temu obchodzili 180 urodziny ), położone przepięknie, wybudowane przepięknie, ciągle istniejące, na przekór zawirowaniom dziejowym, politycznym, i w naszych dziwnych czasach, ekonomicznym... I oby tak dalej.

Pojechali my we trójkę ludzką i dwójkę końską. Człowiekowate czyli Asia, Nikolas i ja, koniowate czyli  Galeon nasz ukochany ogier i jego syn Len również całkiem niezły. Szczerze mówiąc, nie spodziewaliśmy się dla siebie wiele po tej wystawie, obstawa, jak się okazało, była wyjątkowo mocna, dużo koni w każdej kategorii, i jak zwykle najwięcej ze stadnin państwowych, które jakoś zdecydowanie często wygrywają. Do tego jubileusz Sierakowa...
Poza tym, nasz niezrównany prezentator koni Grzesiek, mąż Asi, musiał wyjechać do Niemiec na roboty, więc i tu były wątpliwości, czy nie będzie totalnego blamażu. Nikolas zdecydowanie odmówił oprowadzania koni, więc pozostałyśmy my: Asia i ja. Dwie niezbyt duże kobietki. Jedna, co prawda, ze sporym doświadczeniem co do koni, a druga, czyli ja, z dużo mniejszym. Jakkolwiek, żadna z nas jeszcze konia na wystawie nie prezentowała samodzielnie. Ćwiczenie czyni mistrza, więc w domu przed wyjazdem trochę trenowaliśmy. 

W piątek po południu dojechaliśmy na miejsce. Wyładowaliśmy zwierze do boksów. Poszliśmy się zorientować, co, kiedy i gdzie. Najważniejsze, że było siano dla koni, i słoma też. Możecie mi nie wierzyć, ale zaliczyliśmy już kilka wystaw, w tym poznańską Polagrę, największą krajową wystawę zwierząt hodowlanych w naszym kraiku, gdzie trzeba było przez pół Polski jechać z własnym zapasem siana, i jeszcze pilnować, żeby ktoś, kto nie był taki zapobiegliwy i siana sobie nie przywiózł, nam go nie ukradł.
Sieraków, z tyłu pałacyk, z przodu koń w kłusie, publika po bokach obserwuje

Uroczyste otwarcia, sztandary, przemowy i konferencje, wszystko w świeżo odrestaurowanej powozowni, niestety albo na szczęście, w pewnym momencie, kiedy Nikolas nie tylko zaczął przysypiać na swoim krzesełku, ale i rześko pochrapywać ( nie był jedyny, zaobserwowałam innych, chociaż ci  inni nie mieli żadnej wymówki - oni rozumieli po polsku), nadszedł czas upragnionej ewakuacji na tyły. Gdzie sympatyczne panie z cateringu polewały kawę i dzieliły ciasto drożdżowe. Uff, ożyliśmy jakoś, po angielsku opuściliśmy zgromadzenie i uciekliśmy do stajni. Czesać, czyścić, szczotkować, myć naszych kopciuchów wioskowych, co od pół roku szczotki i zgrzebła nie widziały na pastwisku. Potem poszliśmy z panami ogierami na spacer ze stajni na miejsce wystawy, żeby nazajutrz nie było strachu, szarpaniny, że to nowe miejsce, i że koń nie chce iść. Sprytni byliśmy, faktycznie na drugi dzień nie było żadnych nieprzyjemnych sytuacji. Które wszystkie zostały przetestowane dzień wcześniej. Okropne, przerażające białe kamienie, ogromny, wielki podwórzec pomiedzy stajniami, kolorowe samochody, powiewające flagi, agresywne psy wiekości przerośniętych szczurów... Odczuliliśmy naszych chłopaków w miarę skutecznie. Wieczorem poszliśmy wcześnie spać, zapominając o nieformalnym spotkaniu towarzyskim na terenie Stada... Chyba dobrze zrobiliśmy, bo niektórzy po owym spotkaniu byli porządnie i nieprzerwanie wcięci aż do niedzielnego rozdania nagród...

Sobota przyszła piękna, pogoda jak akurat, słonecznie, ale niezbyt ciepło, lekki wietrzyk. Idealne warunki na bieganie z końmi po głębokim piachu w odzieniu galowym.

Łażenie z Lnem stępem i ganianie kłusem poszło mi niezgorzej, natomiast spokojne stanie na tzw. płycie, coby sędziowie mogli dokładnie obejrzeć konia, okazało się dość trudne. Ten element pokazu pozostawiał dużo do życzenia. Durne Lnisko nie chciało stać w miejscu, ciągało mnie w tę i wewtę, szturchało swoją dużą główką...Chociaż trzeba dodać obiektywnie, że nie gryzło, nie wierzgało, nie kopało, nie boksowało i nie próbowało uciekać.

sędziowie deliberują 



znawcy kręcą nosami
ale jakieś punkty przyznać trzeba

Zajmując się koniem, trudno jest słuchać, ile dali punktów i na której pozycji wylądowaliśmy. Także, kiedy zbierałam się, żeby młodego odprowadzić do stajni, przekonana, że już po ptakach, Nikolas zaryczał mi prosto w ucho, że mamy jeszcze zostać, bo mamy w punktacji 1 miejsce razem z innym koniem, i wytypowali Lna do oceny zbiorowej na czempiona młodych ogierów. No to zostaliśmy.
Ocena zbiorowa polega na tym, że wybrane konie są prowadzane razem gęsiego w kółko w stępie i kłusie,  znowu po tym głębokim piachu, a sędziowie stoją w środku tego koła, plotkują sobie z cicha prawdopodobnie o d..pie Maryni, chociaż pewnie i o koniach, kiwają mądrze głowami, i w końcu pada werdykt. Ludzie, dali nam czempiona! Czempion, co prawda, miał w głębokim poważaniu wynurzenia komisji na swój temat, i spokojnie pędzlował leżące pod dębami żołędzie.

No, to ja już mam wolne, odprowadzam Lna do stajen, wracam i już jako widzowie przyglądamy się kolejnym wprowadzanym klaczom. Nikolas z uporem maniaka zapisuje przyznawane punkty w katalogu, ja niezobowiązująco obserwuję konie, publikę, sędziów i chmury na niebie, plotkuję z Aśką, (która ma jeszcze przed sobą prezentację Galeona) i różnymi innymi końskimi znajomymi.

Czas płynie, trzeba iść do stajni po Galeona. Idziemy z Aśką, ogarniamy chłopa co nieco, na szczęście tym razem nie wylegiwał się we własnym moczu i stolcu, więc nie musimy go czyścić na mokro przed samym pokazem. Ogłowie na łeb i wyruszamy w kierunku placu. Trudno wycelować we właściwy moment czasowy, musimy sobie poczekać, wszędzie pałętają się ogiery konika polskiego z obsługą, w bezpiecznej od siebie odległości na szczęście, każdy koń rży, denerwuje się z lekka albo i porządnie, próbuję biec, gdy nie trzeba , i stać, gdy należy iść... Wreszcie wywołują numer katalogowy 43, i Asia z Galeonem zaczynają. I znowu, chodzenie i bieganie przebiega bez większych wpadek, ale prezentacja na płycie, no, tu się nasz ogier nie popisał. Wiercił się niemożebnie, nic mu nie pasowało, a jak już wystartował do Aśki z kopytem przednim, to miarka się przebrała. Nikolas swoim głosem niecichutkim zaryczał przeraźliwie ”GALEON!”, wszyscy jakby podskoczyli, następnie na chwileczkę zapadła straszliwa martwa cisza a Galeon momentalnie przestał się wygłupiać. Uff. Jak by nie patrzeć, jest to koń o wyjątkowo pięknym ruchu, więc dali mu wiceczempiona.

Po wszystkim okazało się, że Nikolas, który miał fotografować, z nadmiaru emocji i wrażeń kompletnie o tym zapomniał, więc nie mamy ani jednego zdjęcia z soboty.

Potem było zebranie hodowców koników polskich, potem bankiecisko wypasione w zameczku Ossolińskich, z żarłem wyborowym, napojami najróżniejszej mocy serwowanymi nad i pod stołem, rozmowy hodowców coraz bardziej pijane, ale wciąż na poziomie ( ;-D, bo jak to mówią - noblesse oblige ). Jako osoba z musu trzeźwa  oddawałam się przyjemnym obserwacjom socjologicznym gatunku homo sapiens w stanie wzmagającego się upojenia alkoholowego. Jednak lubię te wystawy.

czekamy na przyznanie nagród
niby czempion, a zachowuje się jak debil
wiceczempion za to wystąpił bardziej godnie

Fajnie jest wygrać, chociaż, gdyby się nie wygrało, można by już w sobotę wracać do domciu, a tak, trzeba zostać do niedzieli, przeczekać cały program rozrywek i atrakcji dla publiczności, aż nadejdzie upragniona chwila dekoracji koni i przyznania nagród, i już można się zrywać do domu.
a ułani jak zwykle górą
W domu, jak to w domu, zabawy przy wannie i ogólne lenistwo koniowatych.