Konie

Konie
Konik polski, to rasa koni małych, pochodzących od dzikich koni Tarpanów występujących na obszarze Europy. Tarpany, które przetrwały zostały odłowione i umieszczone w prywatnym zwierzyńcu hrabiów Zamoyskich. W 1808 roku z powodu panującej biedy zostały rozdane do użytkowania chłopom, w wyniku krzyżowania się z lokalnymi końmi wykształciła się rasa nazwana przez prof. Vetulaniego konikiem polskim. Konik polski charakteryzuje się wysoką inteligencją, łagodnym charakterem, jest odporny, wytrzymały, ma niski wzrost (do 140 cm), silną budową ciała, twardy róg kopytny. Jest to rasa późno dojrzewająca (3-5) i długo żyjąca. Konik polski to przede wszystkim koń wierzchowy, do rekreacji, rajdów konnych i wycieczek doskonały. Jego niski wzrost sprawia, że wielogodzinne siedzenie w siodle nie jest uciążliwe, jest odważny i dzielny. Nadaje się również do prac rolnych i lekkich zaprzęgów, a jego łagodny charakter i inteligencja sprawia, że jest niezastąpiony w hipoterapii. Konik polski to świetny wybór dla całej rodziny, również dziecka, bo gdy nasz mały jeździec dorośnie, to nie będzie musiał rezygnować z jazdy na swoim przyjacielu, konik polski bez uszczerbku na zdrowiu poniesie jeźdźca o łącznej wadze do 130 kg

niedziela, 30 września 2012

Grzyby i aparat

Pierwsze grzybobranie w tym roku za mną. Grzybów za wiele nie ma na razie, ale na pewno będą, ponieważ jest dużo maluchów, dlatego też chyba część "zmarnuję", bo sporo mam malutkich podgrzybków. Mieliśmy piękna pogodę, świeciło słońce, było dość ciepło, idealna pogoda na grzyby. No i kupiliśmy wreszcie nowy aparat fotograficzny i tym razem chodziło mi o to, aby był malutki. Poprzedni aparat  podarowaliśmy naszemu siostrzeńcowi, była to świetna lustrzanka Pentax K100D, aparat ten robił przepiękne zdjęcia, ale okazało się, że nie jest to do końca to, co powinnam mieć ja. Może to brzmi dziwnie, bo był to aparat marzenie, ale okazało się, że nie zawsze był pod ręką (mały wsadza się w kieszeń), nie zawsze można było go zabrać ze sobą, podczas dużej zabawy na sali nie było co z nim zrobić, aparat drogi, na stole wyglądał pretensjonalnie, wymagał odpowiedniej torby, mógł kusić złodzieja, gdyby komuś upadł byłby problem z odkupieniem bo drogi, na pastwisku konie go lizały, nie można go było wsadzić do kieszeni po zdjęciach, tylko trzeba było odnosić do domu. Z tych wszystkich względów był mi nieporęczny, poza tym dla osoby, której zdjęcia zasadzają się na danej chwili, a nie na idealnych parametrach, taki aparat był zbędny, bo nie spełniał podstawowej funkcji tj. nie zawsze był pod ręką, pewnie że można go było zostawić dla "szpanu" i kupić drugi, ale czy o to w życiu chodzi.... Nie lepiej aby miał z niego zadowolenie zdolny 12 latek, a ja mam świetne Sony dziś kupione z optyką Carl Zeissa, które jest malutkie mieści się w kieszeni, małej torebce, tak że zawsze będzie pod ręką, a każda chwila będzie mogła być uwieczniona. Gdy kupowaliśmy tamten aparat, a było to parę ładnych lat temu, takie aparaty nadal były rzadkością u ludzi na ulicy i wydawał się spełnieniem marzeń aparatowych, nie przypuszczałabym, że po tych kilku latach marzeniem będzie malutka cyfrówka, która się mieści w kieszeni, o wszystkim trzeba się przekonać na własnej skórze, ale na tym to chyba polega.

piątek, 28 września 2012

Radość wielka

Już tłumaczę dlaczego. Otóż może ktoś pomyśli , że się chwalę (a niech tak myśli!) , ale ja po prostu się cieszę. Ukazała się kolejna gazeta, w której to mój maż został poproszony o komentarz, choć w lokalnych gazetach zdarza się to dość często i od kilkunastu lat, to jednak tytuły ogólnokrajowe bardzo mnie cieszą, i nadal robią na mnie wrażenie. nawet takie malutkie i nieważne czy są to felietony do wydania internetowego, czy przedruk w Angorze, czy malutki komentarz, bo zawsze jestem tą pierwsza osobą, która to czyta przed wysłaniem, albo zaraz po. Jest mi niezmiernie miło gdy mogę pójść do kiosku, kupić gazetę i odnaleźć w niej nazwisko męża, czuję wtedy radość i dumę, może tym większą, że sama nie realizuję się zawodowo, nie wiem, ale cieszą mnie te jego sukcesy duże i małe. Staram się też zbierać wszystkie gazety, choć wiem, że nie zawsze mi się udaje, często są to niewielkie nakłady, no i nagrania radiowe i telewizyjne zostają tylko w mojej głowie, choć pewnie mogłabym jakoś to ponagrywać, to jednak nie mam, ale muszę przyznać, że słowo drukowane ma dla mnie jakiś czar nieopisany i te gazety sprawiają mi największą radość.
Chyba wyszedł specjalny wpis dla mojego męża, więc niech i tak będzie. Kocham Cię bardzo i jestem z Ciebie dumna!

czwartek, 27 września 2012

hmm.....

Okazuje się, że powiedzenie "kota zabiła ciekawość" odnosi się nie tylko do kotów, ale i do mnie. Nie wiem jak wiele osób tu zagląda i poczytywało sobie moje wpisy i komentarze, ale na pewno część osób tak i ma świadomość konfliktu między mną a kolegą pewnym. W całym tym konflikcie czuję się tak jakbym robiła coś złego, a przecież są to absurdalne oskarżenia, mój mąż ma takie swoje powiedzonko, "udowodnij że nie jesteś wielbłądem", no udowodnij! To tak jak ze sławnym zabawnym pytaniem, na które mamy odpowiedzieć krótko: tak,  lub nie, a pytanie brzmi "czy nadal pijesz?", spróbujcie na nie odpowiedzieć.
To wszystko jest absurdalne i ja nie wiem jak mam udowodnić, że nie jestem wielbłądem, moje konie mają pastwiska, które są niestety od połowy sierpnia nie do użytkowania, będą do użytku się nadawały dopiero na wiosnę. Sugerowanie, że moje konie są karmione tylko miłością jest nadużyciem i nieodpowiedzialnością skrajną, w dodatku mija się z prawdą. Muszę przyznać, że teraz to już mi się chce śmiać okrutnie, bo do tej pory gdy przypomniałam sobie konflikt, to czułam zdenerwowanie, a teraz to już się ubawiłam tymi absurdami. A dlaczego wspomniałam o "kociej ciekawości", ponieważ na atak odpowiedziałam atakiem i czekałam na kolejny w tej bitwie, ponieważ atak nie nastąpił w oczekiwanym przeze mnie miejscu, to zaczęłam się rozglądać za innymi potencjalnymi miejscami gdzie może nastąpić i znalazłam na blogu kolegi.
A zajrzałam tam z ciekawości, czy aby tam nie naszykował zasadzki i okazało się, że się nie myliłam.
Na koniec kto chce wierzyć, że jestem wielbłądem, to proszę bardzo, nic na to nie poradzę, a kto nie to nich sobie przejrzy blog cały, tam znajdzie wszystkie odpowiedzi. 

poniedziałek, 24 września 2012

UWAGA UWAGA

Pragnę z ogromną radością przekazać Wszystkim Czytaczom tego bloga Radosną Nowinę, otóż dołączy do niego jeszcze jedn pisacz, znany wszystkim jako Agniecha!!! Co to oznacza? Rewolucję na blogu, zmiany, no i oczywiście jeszcze więcej o konikach polskich, choć nie tylko o nich, ale o tym przekonacie się sami już niebawem.

czwartek, 20 września 2012

Konie siano i sikanie

Dlaczego mój Lisiak szczy!!! sobie w jedzenie??? A dokładnie w siano, pierwszy pokos, pachniuteńkie, że aż się chce samemu spróbować, a on w nie sika, podczas jedzenia oczywiście. Wchodzę do stajni, a właściwie to było inaczej. Wczoraj zrzuciłam ze strychu wyjątkowo pachnącą kostkę, pierwszy pokos, zieloniuteńka, dziś rano patrzę przez oko stoją moje bidy przy ogrodzeniu, a ja oczywiście kawkę popijam. Myślę nic tylko czegoś chcą i na mnie czekają, wychodzę, oczywiście wrzeszczą do mnie z pretensją straszną, zaglądam do stajni siano jest jeszcze, no to chyba wody się domagają, na szybko wiadro wlałam, w którym psom na noc wodę zostawiam, a one wypiły po dwa łyki i dalej czekają. Myślę siano, biorę grabie, wchodzę do stajni, poruszam to śliczne zieloniutkie sianko, a tam naszczane!!! około 1/3 kostki zmarnowane, no bo jak już nasika, to przecież nie zje!!! Poszłam po świeżą kostkę, a tamto z wierzchu suche zagrabiłam na część ze słomą i tak co jakiś czas, czasem codziennie. Dlaczego???

środa, 19 września 2012

Pierwsze palenie, pierwsza herbata z rumem...

...czyli jednym słowem jesień i zimno. Dziś u mnie było około 10 st., szaro, padało w sumie cały dzień z przerwami, nie mogłam się do niczego zmobilizować. Dopiero pod koniec dnia zebrałam się do sprzątnięcia stajni i wyzbierania jabłek dla koni, które to od jakiegoś czasu opadają. Miałam dziś skończyć zbierać i zrywać orzechy laskowe, które drugi rok z rzędu obrodziły mi pięknie, ale nie było jak i ochoty brak. Dopiero przed godziną wzięłam się za gotowanie kolacji na ciepło, ta pora roku to dla mnie czas moich ulubionych potraw, gulaszy, carry, bigosów, tłustych rosołów... hmmm.... rozmarzyłam się, może nawet w depresję jesienną nie popadnę jak sobie dobrze ugotuję, mam też w sumie co czytać, więc myślę, że jakoś dam radę, a przynajmniej taką mam nadzieję. Jedyna nadzieja, że grzyby będą jak tak sobie popada, choć na targu jeszcze nie ma znaków grzybowych, bo ja mam taki odziedziczony po ojcu moim sposób - trzeba iść na targowisko i sprawdzić czy znajomi handlarze stoją z grzybami, jeśli tak to znaczy, że grzyby w naszej okolicy się pojawiły, jeśli na targu ni grzyba, to w lesie to samo i nie ma co paliwa spalać.
konie wczoraj, jednocześnie spały i tarzały się, zaczynamy im nawozić na to ich podwórko piach, strasznie im ten piach podoba, obornik na razie zgrabiam na koniec i myślę, że tak będę robić, a potem raz w tygodniu wywozić
konie i ich ulubione jabłka, codziennie zbieram dla nich wiadro jabłek są przeszczęśliwe, jak widzą w moim ręku czerwone wiadro, to rżą do mnie radośnie, bo wiedzą że zaraz przyniosę im jabłka
W sumie, to nawet przyjemnie się zrobiło, jest wieczór, ciemno, ogień spokojnie pali się w kominku, kanarek podśpiewuje, "Zagadka nakręcanego człowieka" Marka Hoddera zerka na mnie zachęcająco z szafki nocnej, więc chyba szybkie myju, myju i do łóżeczka dopóki Michałek nie wróci, a wtedy usiądziemy sobie razem przy stole, zjemy ciepłą kolację i opowiemy sobie co tam się działo w ciągu całego dnia i taki będzie dzień za dniem aż do wiosny...

niedziela, 16 września 2012

Wracam

oczywiście do prowadzenia mojego bloga, troszkę mi głupio, że miałam taką długą przerwę, ale mam nadzieję, że mi wybaczycie. Troszkę się działo, troszkę nowych zwierzątek mamy, troszkę już nie mamy, jak to w życiu toczy się ono własnym torem, nie bacząc na nasze chciejstwa i nie chciejstwa, po prostu robi swoje, a ja jakoś staram się w tym wszystkim odnaleźć i przetrwać. Ponieważ po tak długim czasie jest tyle rzeczy do powiedzenia, że nie wiadomo od czego rozpocząć, więc ułatwię sobie życie i pokarzę to co mam udokumentowane obrazami:)) A więc tak...
Rolszansa w Bykach k. Piotrkowa, na którą staramy się jeździć co roku, zawsze poprzywozimy sobie z niej różne pyszności - chleby, wędliny, przyprawy...
koncert jazzowy, bardzo kameralny, na starym mieście w Piotrkowie, a na zdjęciu oczywiście - Śmietana, Ścierański i Czerwiński, dawno się tak dobrze nie bawiliśmy!
Konie dostały stały wybieg, teraz już całkowicie same regulują kiedy stajnia, a kiedy na dwór, bo drzwi zawsze są otwarte, w przyszłości będzie tu brama bezpośrednio na pastwiska, od samego początku powinnam tak zrobić, aby nawet godziny nie siedziały wbrew woli zamknięte.
Nie noszę również już wody w wiadrach, tylko napełniam korytko plastikowe wężem ogrodowym, zresztą z tym wężem to kupa śmiechu i zabawy.
Nauczyły się pić prosto z węża i wszyscy mamy przy tym kupę radości i śmiechu
zwłaszcza Dżygit ma przy tym frajdę, choć piją oba, a Lisiak jest nieznośny jak czegoś chce, najpierw wyrwał kran ze ściany, a dziś jak mu się chciało pić to kopał w rynnę żeby woda leciała...
Psy dostały domek ogrodowy, teraz jest ciemniejszy, bo drugą warstwą pomalowany.
Moje dwa ogiery śpiące niemal przytulone do siebie w nocy, a między nimi ja, nawet światło z aparatu im nie przeszkadzało...
Ponieważ konie dostały pół podwórza, to my musimy się zmieścić ze wszystkim na połowie, ale jest przytulniej, no i konie na wyciągnięcie ręki
Rude wariują i trzymają się razem
są strasznymi rozrabiakami...
Nowy członek rodziny, bardzo słabo go tu widać, ale to młodziutki samczyk kanarka, którego uczymy śpiewać, właściwie mogłabym tu napisać, zagadka - znajdź ptaszka na obrazku.
Taki pech, że w dniu kiedy przywieziono mi siano i słomę, klucze od bramy zabrał mój mąż do miasta, na drugi dzień padało i wszystko zamokło, choć jak się okazało nie całkiem i teraz już sobie dosycha na strychu:))