Konie

Konie
Konik polski, to rasa koni małych, pochodzących od dzikich koni Tarpanów występujących na obszarze Europy. Tarpany, które przetrwały zostały odłowione i umieszczone w prywatnym zwierzyńcu hrabiów Zamoyskich. W 1808 roku z powodu panującej biedy zostały rozdane do użytkowania chłopom, w wyniku krzyżowania się z lokalnymi końmi wykształciła się rasa nazwana przez prof. Vetulaniego konikiem polskim. Konik polski charakteryzuje się wysoką inteligencją, łagodnym charakterem, jest odporny, wytrzymały, ma niski wzrost (do 140 cm), silną budową ciała, twardy róg kopytny. Jest to rasa późno dojrzewająca (3-5) i długo żyjąca. Konik polski to przede wszystkim koń wierzchowy, do rekreacji, rajdów konnych i wycieczek doskonały. Jego niski wzrost sprawia, że wielogodzinne siedzenie w siodle nie jest uciążliwe, jest odważny i dzielny. Nadaje się również do prac rolnych i lekkich zaprzęgów, a jego łagodny charakter i inteligencja sprawia, że jest niezastąpiony w hipoterapii. Konik polski to świetny wybór dla całej rodziny, również dziecka, bo gdy nasz mały jeździec dorośnie, to nie będzie musiał rezygnować z jazdy na swoim przyjacielu, konik polski bez uszczerbku na zdrowiu poniesie jeźdźca o łącznej wadze do 130 kg

poniedziałek, 3 kwietnia 2023

O kosmetykach.

A właściwie braku potrzeby ich posiadania.

Skacząc z bloga na blog, jak to mi się zdarza, doskakałam sobie do wpisu jednej pani na jej blogu.  
Już nawet tego bloga nie jestem w stanie odnaleźć, ale nie szkodzi. Coś pamiętam. W tytule wpisu miał minimalizm. Minimalizm to pojęcie, które przemawia do mnie potężnym głosem. Nie żebym była minimalistką we wszystkich aspektach życia, ale w pewnych to tak, albo powiedzmy szczerzej, że bym chciała. 
Skuszona tytułem, zabrałam się za czytanie i w miarę czytania oczy mi się rozszerzały coraz bardziej ze zdziwienia.
Pani wymieniała kolejne niezbędne w życiu kosmetycznej minimalistki kosmetyki. Przyznam się, że nawet w najbardziej rozbuchanym okresie konsumpcjonizmu kosmetycznego nie posiadałam na raz tylu produktów do pielęgnacji ciała i twarzy co ta pani która, sądząc z tekstu, bardzo, bardzo się ograniczyła.
Czegóż tam nie było. 

Od tej pory chodzę sobie i myślę. 
Czy to rzeczywiście jest konieczne?  Czy to jest potrzebne? 

Te wszystkie kremy, toniki, serum, hydrolaty, maseczki, szampony takie i owakie, odżywki, lakiery balsamy podkłady pudry tusze cienie kreski szminki  i ch-w-co jeszcze...
I te wszystkie mazidła bezrefleksyjnie wcierają sobie kobietki przede wszystkim w najbardziej wrażliwą skórę na twarzy. 

Nic dziwnego, że przeciętny starszy facet jest mniej pomarszczony niż starsza kobitka.

ściągnięte gdzieś z netu

Gdzie w tym wszystkim naturalna równowaga i właściwe PH skóry? 

No, ale pęd do bycia ( a co najmniej wyglądania ) wiecznie młodą jest wielki. No i kasę na marzeniu o młodości można zbić potężną. Tylko kup ten krem i będziesz wyglądała pięknie, młodo i bez zmarszczek. No cud. Bez religii.

Przeczytałam raz kiedyś gdzieś zdanie Kitty ( blogerki takiej, lubię ją ), że na twarz i ciało nie powinno się kłaść niczego, czego nie da się włożyć do ust. I zjeść. Bardzo to do mnie przemówiło.
A gdzieś indziej przeczytałam, że skórę najlepiej smaruje się od środka. Od strony żołądka. I jest w tym racja, moim zdaniem. 

Tak właśnie od pewnego czasu staram się dbać o swoją skórę. Stosując dwie powyższe zasady bez przesady,  bo przyznam się od razu, że nie jadłam jeszcze ani swojego mydła, ani kremu.

A konkretnie. 
Nigdy nie byłam fanatyczką używania kosmetyków w celu upiększania się. Może za dużo książek przeczytałam w młodości, w których bohaterki czy bohaterowie nie zajmowali się tynkarstwem twarzy... lecz czymś bardziej konstruktywnym. Taka Ania z Zielonego wzgórza, czy Winnetou czy inny Tomek Wilmowski . No Indianom akurat malowanie twarzy się zdarza.
Może nie za bardzo miałam potrzebę. 
Pomimo że uważałam się za dziewczynę raczej brzydką, nie motywowało mnie to do działania. Przypuszczam, że byłam i jestem zbyt leniwa, by oddawać się co rano i wieczór a i w trakcie dnia rozlicznym zabiegom i czynnościom. Już myślenie o tym wszystkim mnie męczy...
Pracy i tak dość w życiu.

Przechodząc do sedna, używam mydła, hydrolatu, olejku migdałowego oraz kremu Nivea. 
Obie moje babcie używały Nivea, to i ja mogę. Babcia Jadzia w ramach luksusu smarowała się "Panią Walewską". To był szyk. Niebieskie szkło, piękny zapach...

Nie zachęcam bynajmniej, by podążać moim śladem. Każdy jest inny.
Mnie tusz na rzęsach swędzi, szminka łaskocze, krem zatyka, palce mi puchną, kiedy pomaluję paznokcie, a perfumy śmierdzą chemią... Nie każdy tak ma.

A jak tam Wy, blogowe koleżanki, w kwestii makijażowego minimalizmu?

PS. Post napisałam czekając przy telefonie na rejestrację do lekarza. Trwało to 2 godziny i 4 minuty, 
w międzyczasie dałam też koniom śniadanie.