Konie

Konie
Konik polski, to rasa koni małych, pochodzących od dzikich koni Tarpanów występujących na obszarze Europy. Tarpany, które przetrwały zostały odłowione i umieszczone w prywatnym zwierzyńcu hrabiów Zamoyskich. W 1808 roku z powodu panującej biedy zostały rozdane do użytkowania chłopom, w wyniku krzyżowania się z lokalnymi końmi wykształciła się rasa nazwana przez prof. Vetulaniego konikiem polskim. Konik polski charakteryzuje się wysoką inteligencją, łagodnym charakterem, jest odporny, wytrzymały, ma niski wzrost (do 140 cm), silną budową ciała, twardy róg kopytny. Jest to rasa późno dojrzewająca (3-5) i długo żyjąca. Konik polski to przede wszystkim koń wierzchowy, do rekreacji, rajdów konnych i wycieczek doskonały. Jego niski wzrost sprawia, że wielogodzinne siedzenie w siodle nie jest uciążliwe, jest odważny i dzielny. Nadaje się również do prac rolnych i lekkich zaprzęgów, a jego łagodny charakter i inteligencja sprawia, że jest niezastąpiony w hipoterapii. Konik polski to świetny wybór dla całej rodziny, również dziecka, bo gdy nasz mały jeździec dorośnie, to nie będzie musiał rezygnować z jazdy na swoim przyjacielu, konik polski bez uszczerbku na zdrowiu poniesie jeźdźca o łącznej wadze do 130 kg

sobota, 26 stycznia 2013

Jestem chora...i. . . ile kosztuje koń

Jestem chora niestety, ale mimo wszystko postanowiłam napisać, bo temat dotyczy koników polskich. Do napisania posta mimo temperatury i choroby natchnęła mnie ludzka twórczość mitologiczna:-) choć wielokrotnie przekonywałam, że konik polski jest tani w utrzymaniu, jak i nie kosztuje zbyt dużo, to jednak nie możemy popadać w przesadę, aby nie kończyło się tak jak z dużymi psami, że miał tak mało jeść, a tu urósł i żre bez pamięci, a to przecież kosztuje. Policzmy więc wszystko dokładnie, aby nie popaść z jednej skrajności w drugą, dla ułatwienia naszkicujmy sobie jakiś stan faktyczny, do którego będziemy mogli się odnieść, na stan ten niech się składa pomieszczenie na stajnię i ziemia na pastwisko. Co to oznacza, że mamy pomieszczenie na stajnię i pastwisko, otóż to, że jeśli dysponujemy tylko miejscem na naszej ziemi na pastwiska, a na uprawę nic nie pozostaje, to oznacza to, że zarówno siano jak i słomę będziemy musieli kupić. Konik polski żywi się tylko karmą objętościową - soczystą i suchą, soczystą w ciągu sezonu pastwiskowego tj. ok. 6 miesięcy mamy w ciągu dnia konie na pastwisku, na noc gdy sprowadzamy konie do stajni, musimy rzucić po pół kostki siana na głowę i podścielać słomą, liczy się kostkę słomy pod konia, zimą ze słomą to samo, natomiast siano min. kostka na głowę, dla urozmaicenia pokarmu warto podawać zimą choć troszkę, ale codziennie jabłek i marchwi, konie jeśli nie wystarczająco damy, to podeżrą też słomy, ale z tym trzeba uważać. Liczymy dalej, utrzymywanie pastwisk również kosztuje, nawet jeśli je nawozimy końskim nawozem, to mając małe gospodarstwo bez maszyn musimy doliczyć wynajem ciągnika do pracy, dosiewać trawę itp. Dla ułatwienia liczenia, załóżmy, że ta mniejsza ilość siana latem (jego cena) równoważy się z utrzymywaniem pastwiska - tak więc liczymy cały rok z dawką siana zimą, co daje nam na dwa koniki, (bo trzymać jednego konika, to zbrodnia:-) ): 2x2,50x365=1 825zł słoma rocznie, 2x3,50x365=2 555zł siano rocznie, razem siano i słoma wynosi 4 380, co daje 2 190zł rocznie za siano i słomę na JEDNEGO konika polskiego. Ale to nie wszystko liczymy dalej, jeśli kupimy młode koniki, to zapłacimy za nie grosze, ale trzeba będzie zapłacić za kastracje ogierów i ich ułożenie pod siodło, więc musimy doliczyć te koszty do ceny naszego młodego konika, a nie wystarczy jeździć tylko konno, aby mądrze ułożyć konia pod siodło, więc trzeba zatrudnić pomoc profesjonalną. O czym jeszcze trzeba pamiętać, że rocznie cięcie kopyt i odrobaczanie będzie nas kosztować ok. 350zł od sztuki, a dwóch 700, no i nie zapominajmy, że choć to silne i wytrzymałe konie, to jednak zwierzęta, które mogą zachorować, doznać kontuzji itd., więc musimy być przygotowani na inne koszty, choć koników się nie szczepi, więc to odpada. Podliczamy zatem dwa koniki ich podstawowe potrzeby roczne to koszt -
5 080zł, czyli jeden konik polski, zapewnienie jego podstawowych potrzeb, to 2 540zł rocznie. Ale to nie koniec, bo konik nie tylko pożera, ale i wydala i czy sami będziemy sprzątać, czy zatrudniać pomoc, to już kwestia dodatkowych kosztów, no i rzeczy drobne, które się zużywają, takie jak kantary, lonże, baciki, lizawki, jabłka/marchew, siodła i cała reszta (akcesoria końskie są absurdalnie drogie), koszt edukacji naszych pupilów, transport własny lub wynajem, jeśli konia musimy gdzieś przetransportować, ogrodzenie, to wszystko daje nam w sumie koszt niezłej wycieczki zagranicznej rocznie, tylko, że naszego konika i jazdę na nim mamy każdego dnia, a wycieczki - nawet te najwspanialsze nie trwają zbyt długo. Czego chciałam dowieść tym postem, że nie są to kwoty wykraczające poza możliwości przeciętnego  Kowalskiego, ale z drugiej strony jest to rocznie konkretna suma, poza tym wszystkim, taka decyzja, to już zdecydowanie się na konkretny styl życia, dziś Michałek pojechał po leki i zakupy do miasta, nie mogłam się do niego dodzwonić i nie wiedziałam kiedy wróci, więc mimo choroby i strasznego zimna poszłam sama do koni, aby nie były spragnione i głodne, bo to obowiązek jest również, a jak się je kocha, to po prostu nie można inaczej:-). Osoby, które są bardzo euforycznie nastawione do posiadania własnego konia i samodzielnej obsługi jego, powinny jeszcze sobie zdawać sprawę z pewnego uwiązania, gospodarstwa i koni nie można samych zostawić i sobie pojechać gdzie chce i kiedy chce, chyba że zorganizujemy zastępstwo pod naszą nieobecność i pamiętajmy również, że z końmi możemy podróżować mając przyczepę jeździć po całej Polsce i zatrzymywać się w agroturystyce, która zapewnia nam miejsce noclegowe dla nas i koni, na szlakach do konnej jazdy w Polsce jest wiele takich miejsc. Życie, to sztuka wyborów i kompromisów, ale dokonując wyborów musimy sobie zdawać każdorazowo sprawę z wszelkich konsekwencji jakie niesie ze sobą nowa sytuacja i spytać samego siebie przed każdym wyborem, czy jestem w stanie ponieść koszty, bo nie oszukujmy się wszystko kosztuje, a każdy wybór jest utratą czegoś.
Już się nie mogę doczekać wiosny...
Pozdrawiam wszystkich serdecznie, dobrze, że przez internet nie można nikogo zarazić, bo czuję, że temperatura mi rośnie, a kości coraz bardziej bolą;-)
PS
A zapomniałam napisać, że urodziny miałam kilka dni temu i doszłam do wniosku niemiłego, że się jednak starzeje... ałć ałć ałć skończyłam 35 lat ajaj!!!

sobota, 19 stycznia 2013

Czy u Was też jest tak zimno???

Chłopcy z wczoraj zaglądający do domu, a właściwie niuchający, za marchewką i jabłkami;-)
Chciałoby się rzec, że "zimno i cimno jak cholera", ale czyż to właśnie prawdą nie jest, jakaś szara ta zima mimo śniegu... U mnie szaro więc za oknem i jakoś tak szaro w sercu, do tego wszystkiego potłukłam się przez kota. Któregoś dnia po nocnym paleniu już, wykąpana wchodzę do kuchni i słyszę miaaaałłłłłł żałosne za oknem, patrzę Nowiuśka (bo tak ma na imię), mróz straszny myślę, nic tylko trzeba zabrać tą cholerę i wsadzić do kotłowni, ale żeby mi reszta kotów nie wyszła, to musi być przynęta w postaci jedzenia. Zabrałam więc kocie chrupki i w samych krótkich spodenkach i koszulce, myślę szybko przebiegnę wrzucę kota i wrócę to nie zmarznę. Kota wpuściłam do domu, wzięłam chrupki ze spiżarki, kota pod pachę, zbiegłam po schodach, za zakrętem kotłownia, nagle chrupki na ziemi, Nowiuśka na ziemi drze się strasznie, moja pierwsza myśl - czy chrupki mi się po śniegu nie rozsypały i dociera do mnie powoli, że ja się przewróciłam i leżę na ziemi... Bólu nie czułam, bo zimno, podniosłam się, myślę - nie jest źle nic mnie nie boli, tylko troszkę oszołomiona byłam, kota złapałam, wrzuciłam do kotłowni razem z chrupkami i do domu poszłam, łokieć zdarty, ale nie bolało mnie tak bardzo, położyłam się do łóżka i dopiero w nocy się zaczęło. Po paru godzinach snu obudził mnie straszny ból po stronie na którą, upadlam, ramię i noga strasznie mi dokuczały całą noc, a wszystko przez Nowiuśką!!! Ta Nowiuśka, to jest kot bandyta, który cały czas warczy, jak ją Michałek znalazł w mieście i postanowił przywieźć do domu, to od razu, pierwszego dnia rzuciła się na psa, z taką prędkością kotłowały, że nic nie było widać, po chwili, pies z piskiem odleciał przerażony w jedną stronę, a Nowiuśka z kością wielką w pysku w drugą stronę... To był nie planowany kot i długo jak rozmawialiśmy o kotach i o niej, to dla rozróżnienia mówiliśmy - ta nowa kocica i tak zostało Nowiuśka, bo jak później myśleliśmy o imieniu dla niej, to nic nam nie pasowało. Ta kocia bandytka, wczoraj odebrała zdobyczną słoninkę małemu rudemu kotkowi, kotek tak się starał wszedł na drzewo, strącił słoninkę powieszoną dla sikorek, zszedł z drzewa zabrał się za słoninkę, a tu nowiuśka poniuchała i rzuciła się na kotka, słoninkę oczywiście zabrała i cały wielki pasek zechlała sama, a koteczek się tylko przyglądał, bo cały czas podczas jedzenia warczała strasznie, po prostu kot bandyta!!! Ponieważ zimno jest strasznie, to konie mało ruchu mają, więc je przeganiam po siedlisku jakieś pół godziny dziennie, aby sobie pociekaly, jednocześnie mam pod kontrolą nogi i kopyta, bo jak się ruszają, biegają to wszelkie zaburzenia w ruchu widać od razu, więc odbywa się to tak, że biorę miskę plastikową do góry dnem i uderzam ręką robiąc strasznie dużo hałasu i trochę sobie pokrzyczę przy okazji, a one się płoszą i uciekają, co przystaną, to ja znów w miseczkę i tak ok. pół godziny, mam dzięki temu za jednym zamachem zrobione dwa, bo przy lonży, to bym zamarzła, co jakiś czas jednak je przywołuję, żeby wiedziały, że to tylko tak "na żarty" je straszę i wtedy dostają marchewkę. A propos jeszcze zimna, dziś rano obudziliśmy się w tak strasznym zimnie, że w domu z oddechu szła para, co się okazało, Michałek poszedł do kotłowni, a tu piec pełen, a nawiew nie działa, więc się nie pali:-( już myślał, że wiatrak do wymiany, ale sprawdził przewody i okazało się, że są wypięte, któryś z kotów musiał zawadzić jak wskakiwał, lub zeskakiwał z pieca, bo się koty na rurkach odprowadzających, które są gorące pokładają, odetchnęliśmy, że to nie awaria i koszty kolejne, tylko któreś kocisko, a zapewne Kaktus, który im wyżej tym lepiej... Tak czy inaczęj, ranek mięliśmy chłodny delikatnie mówiąc:-) No i tyle u mnie, czytam sobie i leniuchuję troszkę, bo Michałek na urlopie jest i często za mnie do kotłowni chodzi:-)))

czwartek, 10 stycznia 2013

Męczę zwierzęta.

Z dużą przyjemnością zresztą. Jak co roku o tej porze roku ( chociaż w tym roku wcześniej niż rok temu ) zamieniam się w klawisza. Pora odsadzenia źrebiąt od matek nadeszła. Pierwszy wielki stres. Do tej pory życie było takie piękne, proste i przewidywalne. I nagle wszystko się zmieniło. Nie ma MLEKA !!!! Nie ma MAMY!!! Mamę tylko widać ale nie można jej dotknąć. Można, oczywiście, wydzierać się rozpaczliwie, ale ona nie zawsze odpowiada. Nie zawsze też chce się jej przyjść i popatrzeć na córkę/syna. Woli wyjść na pastwisko i wyżerać starą trawę. Albo podrywać Mazura, chociaż on jest tylko wałachem. Więźniowie pozostają w stajni. W tym roku jest ich troje. Każdy więzień ma osobny boks.  Ja, jako klawisz, ale dobry klawisz, dokładam siana, przynoszę wodę w wiadrze. Oooo co to jest, czy to się na mnie nie rzuci? Takie są zazwyczaj pierwsze reakcje na wiadro. Potem już piją jakby nigdy nic innego nie robiły. Na początku trzeba bardzo uważać przy karmieniu i pojeniu, bo więźniowie próbują ucieczki. Po paru dniach nie będzie już tego problemu. Zakoduje im się, że z boksu się nie wychodzi, i już można będzie bez kręcenia oczami dookoła głowy, bez zastawiania drzwi swoją mizerną osobą, otwierać i zamykać, wchodzić i wychodzić. Za 3 tygodnie, kiedy otworzę im drzwi od boksu na wolność, nie będą nawet próbowały wychodzić. Trzeba będzie najpierw przełamać niewidzialną granicę. Oczywiście, żeby osłodzić im pobyt w więzieniu, więźniowie są okropnie rozpieszczani - dostają a to kawałek jabłuszka, a to skórkę od chleba. Pobyt w więzieniu z punktu widzenia oprawcy/człowieka, jest bardzo przydatny. Stworzenie wchodzi dzikie, a wychodzi udomowione. Nauczone nakładania i zdejmowania kantara już zupełnie bezstresowo, nauczone początków podawania kopyt, nauczone czesania, szczotkowania, reagowania na własne imię ( to oczywiście tylko odruch Pawłowa; kiedy ja wołam “Mrówka, chodź”, trzymając zanętę w ręku, to głupi by nie przybiegł ). Nauczone, o paradoksie, zaufania do człowieka. W tym roku, jako że dwie z mam były mamami po raz pierwszy, trzeba było kontrolować wymię, co z mlekiem, coby nie było jakiegoś zapalenia wymienia. No, przyznam się, że dojenie kobyły to dla mnie nie pierwszyzna, więc i tym razem zdoiłam nadprodukcję Opresji, a przede wszystkim Mgiełki (wymię osiągnęło wymiar prawie jak u krowy) bez problemu. Malina nie chciała. Co prawda, za pierwszym, a i drugim razem na początku dojenia Mgiełki wyleciał twarożek. Teraz, po dwóch dniach, wymię robi się już miękkie i mniejsze, więc wkrótce laktacja ustanie. Mądrzy twierdzą, że matkę dobrze jest lonżować, to wtedy nadmiar mleka się sam ulewa, ale nasze klacze galopują po pastwisku, więc ci sami mądrzy, popatrzywszy, powiedzieli, że nie ma jednak potrzeby. Natura daje radę. Tak jak być powinno.
Więzień Mrówka

Tutaj Paulina mogłaby kąśliwie zauważyć, że jej chłopaki ( które kupiła ode mnie) nie były wcale tak dobrze wychowane. I miałaby oczywiście rację. Wtedy jeszcze byliśmy mniej profesjonalni. Z dobroci serca odstawialiśmy źrebaki od matek bardzo późno, co sprawiało, że będąc w boksie, były już sporymi dzikimi bydlętami, których można było się bać, i czasem faktycznie, strach było wejść. No a potem my, a i oczywiście nabywca, a zwłaszcza niedoświadczony, miał kłopot z taką niewychowaną dziczyzną.

Kończę, bo zaraz zaczyna się wieczorny więzienny obchód.

niedziela, 6 stycznia 2013

Puuuffff i Uffffffff

No i po Świętach, które w naszym przypadku przebiegły standardowo, czyli od jednej strony rodziny do drugiej, u moich rodziców równie standardowo skończyło się na brydżu, bo jest nas akurat czworo do brydża:-) Ja jak zawsze gram w parze z mistrzem wszystkich mistrzów, czyli moim ojcem, który jak zawsze wpakował mnie w grę bez atu, którego nienawidzę strasznie, a tu w dodatku trzy bez atu, na moje jedno skromne, nieśmiałe bez atu... myślałam, że go uduszę. Nie znoszę gry bez koloru, to dla mnie mordęga istna, jak jest kolor, to jakoś mi łatwiej wszystko zaplanować, policzyć, a bez atu to istny bajzel i same niespodzianki, ale udało się ugrałam, a nawet nad kreskę, choć to za dobrze o licytacji z naszej strony nie świadczy i nawet szlemika miałam - dla nie grających tłumaczę, że tylko jedną lewę oddałam. Sylwester tym razem był bardzo miły i spokojny, choć było i horrorowato... Udaliśmy się przywitać Nowy Rok do Łodzi do teatru, była fajna sztuka, bankiet, szampan, jednym słowem bardzo milutko, po całej imprezie Michałek mówi- a teraz na Piotrkowską na spacer cię zabieram. Michałek wykręca spod teatru, kieruje się w stronę centrum, wjeżdżamy w uliczkę, a tu niespodzianka, otóż  "młodzież" zamieszkująca kamienniczki ruderki, znajdująca się w odmiennym stanie świadomości wkroczyła na ulice, tłukąc butelki i rzucając petardy pod koła samochodu, chyba chodziło o to w tej zabawie, aby trafić jak najbliżej naszego auta, a już strzałem w dziesiątkę było trafienie petardą pod auto... do tego ryki, które wydobywały im się z paszczy są nie do opisania i zinterpretowania, to jakiś nowy nieznany mi język... Jesteśmy mądrzejsi o nowe doświadczenie - Sylwester w teatrze - tak, spacer po Łodzi w Nowy Rok - nie!
To tyle o świętach, chciałam likwidować swój drugi blog, ale wyróżnienie dostałam i wyrazy sympatii, więc nie pozostaje mi nic innego jak pisać w nim dalej:-) i tak to można sobie coś zaplanować. A teraz muszę się pochwalić, że zamówiłam już siodła dla naszych koników, ale mam problem z wędzidłem, bo nie wiem jakie wybrać, wiem już, że powinno być oliwkowe, aby konika nie "szczypało" co najmniej podwójnie łamane gumowe lub plastikowe, ale czy może powinno być ono gładkie proste...? i co z "wąsami" - czy powinny być wąsy czy nie, jak zwykle proszę specjalistów o pomoc:-)