|
"Słodka" Pasia |
I zaraz będzie o konikach, ale najpierw o Pasi, otóż Pasieńka nasza kochana kosztowała nas ostatnio 50 zł. A było to tak, pojechaliśmy z psami do miasta, zadowoleni my i psy z tej wspólnej wycieczki, odwiedziliśmy moich rodziców, tata mój nas do samochodu odprowadził i właśnie przy tym pożegnaniu, przy aucie odbyła się owa strata... stoimy przy aucie, żegnamy się z tatkiem, pieski na krótkich "miastowych" smyczach, ja trzymam Pasię wyciągam się aby pocałować tatkę na pożegnanie, przechodzą jacyś ludzie, ale przecież psy przy nodze, nagle słyszę aaaaaa..... odwracam głowę Pasia stoi grzecznie, pytam co się stało? A Michałek mówi, że Pasieńka uchlała panią!?! Ale jak? Ale kiedy? Przecież ja odwróciłam głowę na sekundę...??? I wystarczyło!!! Spodnie rozerwane - koszt 50 zł!!! Michałek mówił mi potem, że widział wszystko, bo stał obok z Arrowkiem, powiedział, że to była sekunda, Pasia zrobiła nagle ni z tego i z owego tzw. "szczupaka" i chaps panią za nogę... Pasia jest teraz pod specjalnym nadzorem...
No, to teraz koniki:-)
|
Lisiak cały czas się szarpał, albo chciał skubać trawę |
|
Na koniec sam się bez bacika i na uwiązie lonżował, śmialiśmy się strasznie |
|
A Dżygit grzeczniutki, tylko jakiś ociężały się zrobił, w tym tygodniu umówimy weterynarza |
|
Dżygit, to sama słodycz |
Są takie dni, że moje rumaki są nie do opanowania i wtedy lepiej sobie dać spokój, dzisiejszy dzień należał właśnie do takowych, Lisiak się rwał, nie chciał iść spokojnie, był bardzo pobudzony. Zwykle takie rzeczy dzieją się podczas silnego wiatru, gdy dolatują do nich tysiące zapachów, ale dziś było bezwietrznie prawie, więc co było powodem tego niepokoju pojęcia nie mam. tak czy inaczej spacer był krótki i pełen wrażeń.
Ponieważ od poprzedniego wpisu upłynęło sporo czasu i sporo się działo, różnych rzeczy, ale skupię się na tych wiejskich:-) Jak można było zobaczyć na zdjęciach w poprzednim wpisie, zalegało mi pod oknami ok.80, może 70 kostek siana, które trzeba było wnieść, kostka po kostce na strych po schodach, wyzwanie to niemałe, zwłaszcza dla mnie, dodatkowo z różnych przyczyn nie była sprzątana stajnia od miesiąca, tylko dosypywana słoma codziennie, kostka - dwie. Mój Tatuś Słodki zadzwonił do mnie parę dni temu i nastraszył mnie opadami strasznymi, w związku z tym zebrałam się w sobie i... zrobiłam wszystko jednego dnia sama. Niech już będzie, że kostek było 70, więc te siedemdziesiąt kostek pownosiłam i poukładałam na strychu (pierwsze piętro), następnie wzięłam się za stajnię... i tu już bardzo musiałam się zaprzeć, byłam już zmęczona, a po pierwszej wywiezionej taczce w stajni właściwie nie ubyło nic a nic, chciało mi się płakać, usiadłam na schodach i tak sobie myślałam, czy ja jestem to w stanie zrobić - ok 30 taczek mokrego gnoju, suche było tylko z wierzchu... Zaczęłam sobie przypominać chwile w moim życiu, kiedy to pokonywałam samą siebie fizycznie i psychicznie, a było to w górach, nie uprawialiśmy sportu na co dzień, ale jakieś trzy razy do roku wyjeżdżaliśmy w góry i tam dawaliśmy sobie wycisk, ale taki dosłownie. Pamiętam zwłaszcza ostatni, cztery lata temu, poszliśmy pierwszego dnia po przyjeździe nad Morskie Oko, ale że nie czuliśmy zmęczenia, to postanowiliśmy iść wyżej, nad Czarny Staw, nad Czarnym Stawem uśmiechnęliśmy się do siebie i mówimy - a co nam idziemy na Rysy, no i poszliśmy, tylko że schodząc okazało się, że już zaczyna się robić ciemno. pomiędzy Czarnym Stawem a Morskim Okiem to właściwie po schodach skalnych się wspina, więc prawie zbiegaliśmy w dół w nadziei, że załapiemy się na busa lub na wóz konny, ale przy schronisku nad Morskim Okiem okazało się, że już prawie noc i na parkingu nikogo nie ma, a od schroniska w dół to jeszcze parę godzin, byliśmy już bardzo zmęczeni tempem, które sobie nadaliśmy, wtedy były ostrzeżenia o misiach, więc biegiem w dół asfaltem, a tu noc, latarki mieliśmy, ale nie naładowane, bo nie spodziewaliśmy się takiej wyprawy, aby było szybciej zaczęliśmy skracać drogę przez las, ale pomyliliśmy szlaki i droga trwała jeszcze dłużej, w świetle latarki kolory nam się pomyliły szlaków. Cała wyprawa trwała jakieś czternaście godzin, od Morskiego Oka cały czas biegiem w dół, wydawało nam się, że nie damy rady, a daliśmy, choć to była ostatnia wyprawa podczas tego wyjazdu, na drugi dzień całe ciało bolało mnie jak jeden wielki siniak, na dotyk czułam ból. I tak podczas tego sprzątania stajni cały czas sobie przypominałam tą wyprawę, jak mięśnie zaczynają boleć, a gdy się nie przerywa pracy, to po pewnym czasie przestają i posprzątałam całą stajnię do czysta. Zamieszczam kilka zdjęć z tego wyjazdu, jako wspomnienie, tak sentymentalnie...
|
Rysy, wyżej w polskich Tatrach już nie można, Słowacka strona jest wyższa |
|
Pod Rysami, w dole Czarny Staw, a niżej Morskie Oko |
|
Następnego dnia po tej naszej ekspedycji mieliśmy wejść, chyba na Kościelec, tak rekreacyjnie, ale nie byłam w stanie, za bardzo bolały mnie mięśnie... skończyło się na obserwacjach lornetkowych i spacerkach po dolinach:-) |
I tyle na dziś, mogę tylko na koniec dodać, że stajnia jest sprzątana starym dobrym zwyczajem codziennie, aby nie narosło! Co jeszcze, to przekonajcie się sami na moim drugim blogu, na który już nikt niestety nie zagląda, a ja bardzo chciałabym go reaktywować, wystarczy kliknąć na zdjęcie po lewej stronie, tam gdzie współautor, a w magiczny sposób zostaniecie przeniesieni, do czego zachęcam serdecznie:-)
A teraz mnie posłuchaj: też kiedyś tak zrobiłam, że chciałam "ogarnąć" wszystko naraz i... skończyło się na długiej (a właściwie już do końca życia mnie czekającej) rehabilitacji kręgosłupa. Jasne, że i ja potrafię urobić 16 betoniarek dziennie, i ja potrafię poprzewozić niezliczone taczki perzu etc., ale wciąż pamiętam, jak mogę skończyć po takich akcjach i to mnie trochę wychładza (ale nie do końca, wiadomo);))
OdpowiedzUsuńZatem życzę nam obu trochę więcej opamiętania i trochę mniej ambicji;))
I zdrowia.
Fajne masz te konie...
A teraz teleportuję się na Twój drugi blog;)
Tak wiem, ale czasami po prostu trzeba zrobić, ale będę się już starać teraz nie dopuszczać do takiego nawarstwienia pracy. Dzięki:-)
OdpowiedzUsuńPięknie wyglądałaś w tym kapelusiku - jak gdyby lata 20, 30. Na spacerze z Witkacym....
OdpowiedzUsuńNapisz proszę koniecznie, co weterynarz powie na temat Dżygita.
OdpowiedzUsuńTak naprawdę, to ktoś kto konia nie zna, to niczego by nie dostrzegł, pomyślałby, że taka jego uroda, zwłaszcza, że jest o wiele masywniejszy od Lisiaka, więc nic dziwnego, że się ciężej porusza, ale my widzimy różnicę, myślę, że weterynarza uda się umówić na końcówkę tygodnia, bardzo mnie przestrzegano, żeby tego nie robić, bo zleci tysiące badać bardzo kosztownych, z których nic nie wyniknie, ale i tak wezwiemy, ale innego, takiego który mi kiedyś psa uratował, a końmi również się zajmuje - stara szkoła. Zobaczymy.
UsuńOby z Dżygitem jednak było ok!
OdpowiedzUsuńPaula, no ja Cię proszę, Ty pomyśl, żeby ta Pasia nie żarła ludzi, coooo...?
Paulina, a świstaki namierzone?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Albert