|
Nowy kot, nazwaliśmy go Maciuś, bo jakoś z grubymi kotami mi się kojarzy to imię |
|
Arrowek wylizujący kózkę |
...i od czego mam zacząć... może od początku, tak więc wróciliśmy wczoraj do domu wieczorem z Piotrkowa, ale nie źle zaczęłam. Na początku powinnam wspomnieć o tym, że moja ukochana koza zaniemogła od jakiegoś czasu i nie wstawała, myślałam, że to kwestia zimna i przeziębienia zaczęłam dawać do oporu ziarno i myślałam, ponieważ miała apetyt i była ożywiona, że samo przejdzie. Wracając do opowieści, wróciliśmy wczoraj, poszłam do zwierząt na noc napoić i nakarmić, do koni, później do kóz, wchodzę, a tam coś leży w rogu, pomyślałam co te cholery tu znów narobiły. Podchodzę, a tam leży maleńka kózka w resztkach błony, bez kontaktu, prawie zamarznięta na śmierć, zarwałam z siebie kurtkę, szalik, owinęłam maleństwo, zaczęłam krzyczeć do Michałka aby mi pomógł, że kózka jest, że prawie zamarzła i ledwo żyje. Michałek wpadł do koziarni, próbowaliśmy przyłożyć ją do kozy aby mleka się napiła, ale zero reakcji, kazałam mężowi zadzwonić do weterynarza, a kózkę zabraliśmy do domu. Była tak lodowata, że nóżek nie mogłam jej rozgrzać własnymi rękoma kilka godzin, obłożyliśmy ją butelkami z gorącą wodą, okryliśmy czym się dało i przed kominek, poleciałam zdoić matkę, a tu małe nie ma odruchu ssania. Dziś Michałek przywiózł mleko dla ludzkich niemowląt i butelkę z apteki, bo tak poradził weterynarz (matka koza ma mało mleka i słabe), małe odrobinkę ssie, choć czasem trzeba na siłę, w nocy co dwie godziny dawałam strzykawką mleko matki. Maleństwo dalej jest strasznie słabe, co jakiś czas próbuje wstawać, ale nie ma siły poderwać się na nóżki, większość czasu śpi. Mam nadzieję, że przeżyje. Jutro jedzie Michałek po odżywki dla matki, sprzedawca kóz nie powiedział nam, że może być w ciąży i pewno sam nie wiedział, bo mówił kiedy można je dopuścić i aby doić i ja głupia doiłam ciężarną kozę, bo nie miałam pojęcia, że jest w ciąży i to na dokładkę moja ukochana koza... Wczoraj w domu pokazałam Arrowkowi kózkę, a on myślał, że to jedzenie!! dostał ślinotoku, złapał ją przednimi zębami aby wyciągnąć spod okrycia, a tak się przy tym ślinił i oblizywał i miał dziki wzrok, taki jak zawsze przy zdobyczy jak wróci z polowania, złapałam go za skórę na karku i odciągnęłam, powiedziałam FE i że niewolno. Zwierzęta chyba nigdy nie przestaną mnie zaskakiwać, dziś Arrowek wylizał całą kozę z resztek zaschniętego śluzu (ja jej wczoraj nie chciałam męczyć i tylko z grubsza przetarłam) i leżał przy niej i opiekował się nią tak jak kocicami po porodzie, jak to możliwe, że zrozumiał, że to nie posiłek a członek naszej zwierzęcoludzkiej rodziny, nigdy tego nie zrozumiem, jest coś w rasach prymitywnych wyjątkowego i magicznego, mówi się o koniach, że najbardziej lubią święty spokój i dystans taki osobisty bezpieczny, moje konie cały czas za nami łażą, ale nie tylko patrzą, ale i nawiązują ciągły kontakt fizyczny, zaglądają mi w torby z zakupami lub śmieciami jak psy, Michałek od furtki do domu nie może wejść, bo biegną do niego się witać i obwąchują go po powrocie, a najchętniej weszły by z nim do domu. Husky, który rozumie, że zając, sarna, kura, to coś innego niż nasze stado rodzinne, koty, które tak bardzo kocha i teraz ta wylizana maleńka kózka, którą najpierw chciał zjeść... Moje konie dwa dni wcześniej, gdy przysiadłam na drabinie w słońcu z kotami się popieścić, przyszły do mnie spać, choć zawsze robią to w drugim końcu podwórza, tam gdzie są osłonięte ścianą z dwóch stron, musiałam udawać, że też śpię, a zmarzłam przy tym okrutnie, dobrze, że konie krótko podsypiają. Wczoraj wracaliśmy z nowym kotem z Piotrkowa, znajoma z pracy męża powiedziała, że w piwnicy dokarmia kota bezdomnego i czy byśmy go nie wzięli, pojechaliśmy, kot jest tłusty domowy niewykastrowany, a jego mocz śmierdzi tak okropnie, że tego nie da się opisać, więc nawet nie będę próbować, może dlatego ktoś go wyrzucił... na razie jest w domu i cały czas śpi w jednym miejscu, nawet nie wiem czy coś je i pije, bo cała moja uwaga jest skupiona na kózce, wydaje mi się, że z misek nie ubywa... żeby tylko koza przeżyła...
Trzymam kciuki za kózkę. Zobacz, jakie te nasze psy mądre są:-))) Tak jak mój nieżyjący już Maksio - doberman, który całe życie ganiał koty, a jak przyszła do nas mała, czarna Pirania zaakceptował ją i pokochał bo była JEGO kotem:-)))
OdpowiedzUsuńA Maćka wykastruj jak tylko się zaaklimatyzuje. Przynajmniej nie będzie tak czuć tego zapachu ( a wierz mi, wiem, jak to cuchnie! )
Uściski
Asia
Mam nadzieję, że kózka niespodzianka ma się lepiej.
OdpowiedzUsuńMaciej kot - fascynujący z niego facet, całymi dniami tkwi w fotelu i lekceważy każdą pracę - śpiewała Hanna Banaszak ("W moim magicznym domu"). A poza tym tak właśnie się nazywa jeden z naszych skoczków narciarskich - Maciej Kot :)))
Z tego wrażenia dopiero dzisiaj zobaczyłam ten wpis. Trzymam kciuki za malutką kózkę, mam nadzieję, że da radę i będzie nowym członkiem Waszego "stada" ;)
OdpowiedzUsuńPies - no, jak to pies, zrozumiał, skoro mówią FE. :D
Przecie głupi jakiś nie jest, prawda? :))))
Ech, te nasze psiaki i kociaki i inne zwierzaki kochane...
Paulina, ojej, kózka na pewno już ma się lepiej!Pewnie nie masz czasu na pisanie jak musisz ją karmić co 2 godziny... A może już przyssała się do mamuni?
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam najnowszy post i wiem, że kózka nie dałą rady ;( I siedzę i beczę...:( Biedne maleństwo ;(
OdpowiedzUsuń