Blog, który powstał z miłości do konika polskiego, jest prowadzony aktualnie przez Agnieszkę współwłaścicielkę "Stadniny Izery", oraz Paulinę posiadaczkę dwóch ogierów rasy konik polski. Serdecznie zapraszamy wszystkich miłośników konika polskiego, koni innych ras, jak również wiejskiego życia.
Konie

Konik polski, to rasa koni małych, pochodzących od dzikich koni Tarpanów występujących na obszarze Europy. Tarpany, które przetrwały zostały odłowione i umieszczone w prywatnym zwierzyńcu hrabiów Zamoyskich. W 1808 roku z powodu panującej biedy zostały rozdane do użytkowania chłopom, w wyniku krzyżowania się z lokalnymi końmi wykształciła się rasa nazwana przez prof. Vetulaniego konikiem polskim. Konik polski charakteryzuje się wysoką inteligencją, łagodnym charakterem, jest odporny, wytrzymały, ma niski wzrost (do 140 cm), silną budową ciała, twardy róg kopytny. Jest to rasa późno dojrzewająca (3-5) i długo żyjąca. Konik polski to przede wszystkim koń wierzchowy, do rekreacji, rajdów konnych i wycieczek doskonały. Jego niski wzrost sprawia, że wielogodzinne siedzenie w siodle nie jest uciążliwe, jest odważny i dzielny. Nadaje się również do prac rolnych i lekkich zaprzęgów, a jego łagodny charakter i inteligencja sprawia, że jest niezastąpiony w hipoterapii. Konik polski to świetny wybór dla całej rodziny, również dziecka, bo gdy nasz mały jeździec dorośnie, to nie będzie musiał rezygnować z jazdy na swoim przyjacielu, konik polski bez uszczerbku na zdrowiu poniesie jeźdźca o łącznej wadze do 130 kg
niedziela, 26 lutego 2012
Takie zachody słońca tylko na wsi
Zniknął mi wpis i komentarze, a był o zachodach słońca jakie się zdarzają tylko na wsi, tam gdzie widać horyzont.
sobota, 25 lutego 2012
Nieustające błotko, czyli opowieści błotnych ciąg dalszy!
W tworzeniu takiej mieszanej rodziny jak moja, jest coś wyjątkowego i magicznego. Każdy ma swoje miejsce, swój świat, a jednocześnie rozumiemy się i bardzo jesteśmy ze sobą związani. Na zdjęciach widać Arrowka zafascynowanego zabawą koni i również chcącego w niej uczestniczyć, to pies włączył się do zabawy, jednocześnie my na tym samym podwórzu, bardzo blisko rozpędzonych i rozbawionych koni, mogący czuć się bezpiecznie, oczywiście nie oznacza to głupoty i wchodzenia pod końskie kopyta, ale gdy biegną zbyt blisko wystarczy wyciągnąć rękę wyprostowaną, a konie natychmiast bądź hamują, bądź omijają nas bezbłędnie. To wyjątkowa rasa, są ogierami ustaliły między sobą hierarchię, bawią się, kłócą, są jak bracia, kiedyś w stajni podpatrzyłam jak leżały przytulone zadami do siebie, a to duże pomieszczenie i nie muszą być blisko, a zawsze są, zwłaszcza gdy dzieje się coś niepokojącego i wtedy często ja jako ich przewodnik stada jestem na czele i sprawdzam zagrożenie, gdy powiem uspokajająco, że wszystko jest w porządku podchodzą do mnie bliżej, ostrożne ale i pełne ufności. Pamiętam w pierwszych tygodniach, gdy dopiero wyrabiałam sobie pozycję w naszym stadzie, wjechało auto bardzo szybko wzbijając ogromny kurz na naszej drodze wewnętrznej, konie strasznie się spłoszyły, pogalopowały przez całe pastwisko i przybiegły do mnie, stanęły za mną z wysoko podniesionymi głowami zerkając na mnie i na ten dziwny obiekt, który się pojawił. To był jeden z najpiękniejszych dni w moim życiu, jestem szczęśliwa, że byłam wtedy na pastwisku i mogłam doświadczyć tej magicznej chwili gdy stałam na czele stada i to nie ja o tym zadecydowałam tylko one. Psy i koty nasze czasem mamy wrażenie, że rozumieją każde nasze słowo, z końmi jest inaczej, bardzo dużo rozumieją, zwłaszcza gdy spędza się z nimi dużo czasu jak ja, ale to inna relacja, z kotem i psem to my jesteśmy górą zawsze i wszędzie, z kotami ze względu na relację sił, z psem ze względu na bezwzględne psie oddanie, a koń... on w każdej chwili mógłby być górą w tej relacji, a jest inaczej i nie ze względu na to, że nie zdaje sobie sprawy ze swojej siły, nieraz wyrwał się z uwiązu, przeszedł po mnie, a jednak odpuszcza, często walka między nami odbywała się bez żadnego użycia siły, bez uwiązu, bez kantara. Pamiętam i nigdy nie zapomnę jeszcze jednego momentu, który już opisywałam, gdy sprowadziłam z otwartej przestrzeni Lisiaka na siedlisko, nawoływałam i biegłam, a on za mną podążył do środka.
piątek, 24 lutego 2012
Błotko!
Czy tylko u mnie jest tak "uroczo", czy może u wszystkich? Chyba Asia wspominała o budzącej się zieleni na polach, nie wiem jak u innych, ale u mnie jest mniej zielono, niż zimą, bo wtedy były zielone nawozy posiane, czy jak to się tam nazywa, ze mnie rolnik bez doświadczenia i bardzo początkujący, ale bardzo się starający. Konie oczywiście szczęśliwe, znalazły najładniejsze błoto na całym podwórzu, nie za mokre, nie za suche, mięciutkie, takie w sam raz do wytarzania się! No i tarzały się te moje "tarzany", teraz szczęśliwe wcinają siano. Dżygit był dziś bardzo skłonny do pieszczot, za to Lisiak cały czas atakował i prowokował Dżygita, gryzł go, a jak to nie powodowało gonitwy, to zaciskał zęby i jeszcze kręcił łbem aby się mocniej wgryźć i żeby bardziej bolało, a Dżygit nic, więc dał sobie spokój i już zgodnie razem siedzą w stajni i wcinają sianko, mają już posprzątane, podsypane i nie wychodzą, widać, że błoto nawet im się znudziło. Tak się zastanawiam od jakiegoś czasu, czy ja powinnam jakoś uważać jak jest ślisko na ich nóżki, powtarzam sobie, że w naturalnym środowisku maja do czynienia z różnym podłożem i że chyba powinny uczyć radzić sobie w różnych warunkach, ale i tak się boję, aby nóżki nie złamały.
środa, 22 lutego 2012
Oby wreszcie przyszła wiosna!
Arrowek ma dziś znów swój "rozkoszny" dzień, moje siedlisko jest osadzone na glinach , więc nie muszę tłumaczyć co mam na podwórzu, a Arrowek chce to do domu, to na podwórze, co za tym idzie - mop mi z ręki nie wypada, bo wszystko w domu jest w błocie! Od wczoraj ucieka, a ja nie wiedziałam jak, bo zawsze gdy nikt nie patrzył pokonywał ogrodzenie, co jest grane mówię, którędy ta cholera ucieka, na szczęście nie oddalał się od siedliska, tylko latał wkoło, ale tak nie może przecież być i dziś wytężyłam swoje zdolności intelektualne i wzbiłam się na wyżyny swych możliwości - i doszłam co się dzieje, otóż taczka z resztką gnoju stała przy ogrodzeniu, a na ogrodzeniu łapki brudne odbite, oczywiście przyuważyć się na gorącym uczynku nie dał, ale taczkę odsunęłam i już cały czas siedzi w środku! Bo ja jestem po pozimowym sprzątaniu gnoju w stajni, teraz wracamy do tradycji, raz - dwa razy w tygodniu sprzątanie do czysta. Co chciałam jeszcze powiedzieć... a , już mi się przypomniało, jest świetny pomysł na blogu Kamfory o robieniu brykietu z końskiego hmmm... nawozu, ja na pewno kupię brykieciarkę i będę robić! Już nawet sprawdziłam na allegro ile kosztuje taka ręczna brykieciarka - ok. 100zł, i co to ja jeszcze chciałam..., a już wiem nasionka, w tym roku znów będę miała własne warzywa! W zeszłym nie miałam, bo przyjechały do nas konie i cały swój czas i energię poświęciłam tym moim dwóm skarbom. Strasznie mi brakowało własnych warzyw, tego magicznego momentu, kiedy wychodzę do ogrodu z koszem w ręku po własne warzywa do obiadu, jest w tym jakaś magia nie do opisania. Tak więc zbieram już nasiona i niedługo zacznę wysiewać, tylko wreszcie musi ta upragniona wiosna przyjść!
wtorek, 21 lutego 2012
miasto i wieś
Pamiętam jak moja siostra mieszkająca we Włoszech na wsi, mówiła mi, że już nigdzie nie jest tak w pełni szczęśliwa, że będąc we Włoszech tęskni do Polski, a w Polsce tęskni do Włoch. Myślałam wtedy, że rozumiem, bo za każdym razem powracając od niej z wakacji, tęskniłam do następnego wyjazdu, ale teraz wiem, że nie zdawałam sobie sprawy z tego rozdarcia, pomiędzy jednym a drugim. Jestem dzieckiem miasta, lubiącym przesiadywać w kawiarniach i spacerować ulicami starego miasta, oglądać wystawy i chodzić na koncerty do zamku, lubię ruch, przyglądać się ludziom, to wszechobecne życie. Ale lubię też spokój, ciszę, wolność, konie, spacery z psem, samotność, tego miasto mi nie da, to może mi dać tylko wieś. Nie wszystko na wsi jest wspaniałe i nie wszystko w mieście jest cudowne, wszystko ma swoje plusy i minusy, często powtarzam sobie i mężowi, że nie ma w życiu niczego za darmo, że wszystko ma swoją cenę i kwestia jest tylko tego, czy jesteśmy skłonni ją zapłacić. Ceną posiadania zwierząt i radości jaką można z tego czerpać, jest brudna podłoga, zapach nie wszystkim odpowiadający, zniszczenia różnego typu i tak można by wymieniać w nieskończoność, co ma jaką cenę, pytanie tylko czy warto. To rozdarcie w moim przypadku polega na tym, że często gdy pojawiają się problemy zastanawiam się czy to wszystko ma sens i czy naprawdę warto, na razie gdy opadają emocje wychodzi mi na plus, ale czy na koniec życia podsumowując również będę na plusie... Chyba rozwiązaniem tych moich problemów byłby teleport, ale taki nie tylko przenoszący, ale i zmieniający mnie również w jednej chwili - Paulina w gumofilcu wiejska i Paulina w sukience i szpileczkach miejska, cóż pozostaje mi tylko cierpliwie czekać na ten wynalazek.
niedziela, 19 lutego 2012
Paskudna pogoda!
U mnie jest tak wilgotno i szaro, że aż chciałoby się przespać cały dzień, szkoda, że nie można... Kózka, czyli Małe ma się coraz lepiej biega po kuchni reaguje na choć tu i cmokanie, robi siku w ubikacji obok kibelka, jest po prostu słodziutkie, choć nocne wstawanie daje mi w kość!
Teraz minione Walentynki, choć nie obchodzimy ich raczej (chyba z lenistwa), to tym razem, choć przypuszczam, że czystym zbiegiem okoliczności (akurat wpadło Michałkowi w oko i ręce), dostałam prezent od męża i aż się popłakałam (naprawdę!!!) ze szczęścia, i teraz pytanie za 100 pkt, cóż to mogło być takiego...? Otóż książka, ale jaka!!! o najpiękniejszych trasach końskich w Polsce! Nawet nie przypuszczałam, że jest ich tak wiele, oczywiście najdłuższy szlak jest u mnie 1800km ścieżki do jazdy konnej! Można z zamówionymi małymi transportami pomiędzy ścieżkami objechać niemalże całą Polskę i to właśnie mi się marzy w przyszłe wakacje.
Teraz minione Walentynki, choć nie obchodzimy ich raczej (chyba z lenistwa), to tym razem, choć przypuszczam, że czystym zbiegiem okoliczności (akurat wpadło Michałkowi w oko i ręce), dostałam prezent od męża i aż się popłakałam (naprawdę!!!) ze szczęścia, i teraz pytanie za 100 pkt, cóż to mogło być takiego...? Otóż książka, ale jaka!!! o najpiękniejszych trasach końskich w Polsce! Nawet nie przypuszczałam, że jest ich tak wiele, oczywiście najdłuższy szlak jest u mnie 1800km ścieżki do jazdy konnej! Można z zamówionymi małymi transportami pomiędzy ścieżkami objechać niemalże całą Polskę i to właśnie mi się marzy w przyszłe wakacje.
środa, 15 lutego 2012
koniki
Małe...
Pierwszy poród był dla mnie szokiem, ale to co się stało później przekroczyło wszelkie granice. Nie chcieliśmy aby nasze kozy miały małe, chcieliśmy je rozdajać bez porodu, a tu takie zaskoczenie i to spotkało właśnie nas, osoby zupełnie niedoświadczone w temacie! Teraz przechodzę do sedna, jak wiecie, a jeśli nie to już mówię, nie ma mnie w domu średnio raz, dwa razy w tygodniu, kiedy to jadę do miasta zrobić zakupy i pozałatwiać różne sprawy, nie było mnie w czwartek, gdy miał miejsce pierwszy poród i nie było mnie popołudnie całe w poniedziałek, gdy koza urodziła resztę! Wchodzę jak zwykle po powrocie do zwierząt, a tam kolejne małe, jedno martwe, nawet nie umyte przez matkę, a drugie czyściutkie i żywe, tylko słabe, ponieważ koza matka jest słaba i dostaje zastrzyki z wapna, to na wszelki wypadek zabrałam małe do domu, jest słabe, ale chodzi, wstaje, je jak oszalałe!!! Teraz wiem na pewno, że to pierwsze nie miało szans najmniejszych... Dlaczego taki skomplikowany poród musiał przydarzyć się właśnie nam, ludziom bez żadnego doświadczenia... Tak czy inaczej, Małe żyje!!! i wygląda na to, że żyć będzie!
niedziela, 12 lutego 2012
Kózka umarła wczoraj rano, nie miałam siły od razu tego napisać, choć wiem, że nie miała większych szans (weterynarz tak twierdzi), to i tak jest to przykre, że takie nowe życie nie miało szansy zaistnieć. Pomaganie innym nie tylko zwierzętom jest bardzo kosztowne emocjonalnie, dlatego większość osób nie podejmuje prób, wolą sobie wmówić, że to i tak nic nie da, albo że nie warto, bo tylko cię wyzwą, przyznam, że to bardzo kusząca postawa, choć mam nadzieję, że nigdy jej nie ulegnę. Ile razy słyszałam gdy mówiłam - ta matka nie ma na jedzenie dla dziecka, - zostaw jeszcze cię wyzwie, - daj spokój, pewnie ma, - ty jej dasz, a ona/on przepije. Dziękuję za każdym razem, za siłę, która pozwala mi podejść i zaproponować pomoc, choć to niełatwe, dziękuję za to, że jestem w stanie podnieść zakrwawione zwierze z ulicy i walczyć o jego życie, często ponoszę porażkę, ale wiem jedno - warto, a komu dziękuję ? nie wiem, choć mam wielką nadzieję, że jest w tym wszystkim jakiś sens, choć jaki miało sens powołanie do życia tej maleńkiej kózki, nie wiem, nie znajduję odpowiedzi. Dziękuję Wam wszystkim bardzo, dziękuję, że jesteście, że rozumiecie, i że mam komu zwierzyć się z tego wszystkiego, komuś kto mnie zrozumie, bo tak jak ja kocha zwierzęta i wybrał życie na wsi.
piątek, 10 lutego 2012
...
Nowy kot, nazwaliśmy go Maciuś, bo jakoś z grubymi kotami mi się kojarzy to imię |
Arrowek wylizujący kózkę |
poniedziałek, 6 lutego 2012
"Rozkoszny" Arrowek!
Bywają dni, że mój pies bywa "rozkoszny" i dziś właśnie był taki dzień! Wreszcie miałam chwilę dla siebie i mogłam obić podnóżek (foto zamieszczę na drugim blogu), nastawiłam sobie więc w starym kinie "Czy Lucyna to dziewczyna", oraz "Jadzia" i wzięłam się do mocowania tkaniny, Arrowek cały dzień za mną chodził i nawet na chwilę nie chciał być sam, czy to na podwórzu, czy w domu istne utrapienie, więc jak już się położył w łóżku i miałam chwilę spokoju to byłam przeszczęśliwa. Muszę tu jeszcze dodać, że Arrowek w te dni musi uczestniczyć we wszystkim co robię, a jak usiądę gdzieś na chwilę to momentalnie szczeka na mnie abyśmy coś porobili razem albo choć ja a on się poprzygląda. Tak więc wracając do opowieści, jak już się położył w naszym leżu, to napawałam się świętym spokojem, nagle słyszę, że coś obrywa i pluje, wpadam do sypialni, a ta cholera zżera moje buty Emu, a takie były cieplutkie... właśnie chwilę wcześniej myślałam, że wszystkich muszę do nich zachęcić, bo nawet w mrozy -30 stopniowe na gołą nogę założone grzały niesamowicie, a tu ta świnia jedna zżarła moje buty... Wiedział, że zrobił źle ale jak buta zabrałam, to poleciał za mną go odebrać, później przyniósł oficjalnie drugiego do mnie do salonu na podłogę, gdzie robiłam podnóżek i skoro już się wydało co zrobił, to drugiego postanowił obrobić w towarzystwie - no już nie złość się, choć razem obgryziemy drugiego - to można było wyczytać z jego bezczelnego pyska! Położył mi się na nogach i zaczął obgryzać, ale po jakimś czasie buty mu się znudziły i postanowił zająć się moimi skarpetkami!!!
sobota, 4 lutego 2012
ZAMARZAMY!!!
Dosłownie zamarzamy! Wczoraj do wanny cofnęła się woda z rur!!! ubikacja pełna wody, pralka włączona i piana idzie z uszczelki przy rurce odprowadzającej, myślę szambo przepełnione, dzwonię po szambiarkę, a tu nie dość, że kupa wezwań, to jeszcze wszystkie nieczynne - zepsute i zamarznięte, zarówno te gminne jak i prywatne... ktoś rzucił pomysł, że może odpowietrznik się zapchał. Poszłam za dom, a tu odpowietrznik zamarznięty na pół metra!!! Wzięłam z kotłowni drąg metalowy i próbowałam się przekuć, ale nic z tego, dopiero wrząca woda pomogła, musiałam gotować wodę, wlewać i podkuwać i tak cztery pełne czajniki, pomogło, woda zeszła. Tylko teraz nie wiem czy na koniec nie przebiłam drągiem rury odpływowej, ale to już się okaże jak odmrozi ziemię i będzie można odkopać, wtedy też obłożę je ocieplaczem, rury oczywiście. Mam zdecydowanie dość zimy!!!! Ziemia jest tak zmarznięta, że słychać końskie kopyta, właśnie mąż mi powiedział, że w kotłowni koty nabroiły i mają zakaz tam wchodzenia, zagroziłam, że będą spać w domu, poskutkowało, groźba jest nadal ale dotyczy przyszłej zimy. Koty rzeczywiście wspinają się na instalacje bo tam jest cieplej i coś tam zepsuły, trudno Michałek będzie musiał naprawić - ja wczoraj rury, to on dziś instalację, ale kiedy to się wreszcie skończy, te okropne mrozy, pierwszy raz w życiu w tym roku widziałam koksowniki, w których palił się ogień porozstawiane na ulicach Łodzi...
piątek, 3 lutego 2012
Niezwykłe zjawisko!
Przez to całe zamieszanie w naszym życiu z Daszą, zupełnie zapomniałam spytać czy Wy również wczoraj widzieliście "diamentowy pył"? Ja to niezwykłe zjawisko obserwowałam pierwszy raz w życiu, jest to coś cudownego nie do opisania, jak z bajki. Wygląda to tak, że z nieba naprawdę leci diamentowy pył, delikatny maleńki mieniący się w słońcu jak prawdziwe diamenty, spada z nieba niezwykle powoli i sprawia wrażenie jakby magia roztaczała się dokoła. To niezwykłe zjawisko powstaje przy bardzo niskich temperaturach, gdy chmury są bardzo wysoko, diamentowy pył, to maleńkie kryształki lodu spadające z nieba. Nawet nie próbowałam robić zdjęć, bo byłam pewna, że nie uda mi się uchwycić nie tylko kryształków, ale i niesamowitej atmosfery, która temu towarzyszyła.
Dasza
środa, 1 lutego 2012
...zima...
Subskrybuj:
Posty (Atom)