Blog, który powstał z miłości do konika polskiego, jest prowadzony aktualnie przez Agnieszkę współwłaścicielkę "Stadniny Izery", oraz Paulinę posiadaczkę dwóch ogierów rasy konik polski. Serdecznie zapraszamy wszystkich miłośników konika polskiego, koni innych ras, jak również wiejskiego życia.
Konie
wtorek, 17 stycznia 2012
...uciekły... ale wróciły!
A ostatnio tak miło wspominało mi się ich ucieczkę... Pamiętam, jak opowiadałam "koniarzom", a oni mnie pocieszali i mówili, że jeszcze nie raz mi uciekną i opowiadali swoje przygody z uciekinierami. No i kiedyś musiał być ten następny raz niestety. Zdarzyło się to wczoraj wieczorem, konie już od jakiegoś czasu chciały wrócić do stajni, wiem bo stają wtedy przy bramce i to oznacza "chcemy już do domu", a ja sobie wrednie pomyślałam dobra dobra, pociekajcie jeszcze trochę... mąż wrócił w tym czasie do domu, ja ze spaceru z psem, po jakimś czasie Michałek mówi, że jeszcze po brykiet do auta skoczy, wraca i pyta - chowałaś konie do stajni? nie odpowiadam, a on na to - no to uciekły, bo ich nie ma. Wyskoczyłam z domu, mąż za mną, krzycząc że objedzie wieś, ja że pójdę polami, obiegłam wybieg, żeby sprawdzić gdzie jest pastuch przerwany, znalazłam i końskie kopyta, ślad mi się urwał na skraju naszych pól, więc zaczęłam wrzeszczeć Lisiak i biec przed siebie, zamajaczyły mi dwa kształty w oddali, pobiegłam do nich a one już do mnie wracały. Były bardzo pobudzone, bez kantarów, ja miałam tylko uwiązy w ręku, Lisiak biegał dookoła i nie dawał się przywołać, udało mi się złapać Dżygita, ale ręce tak mi się trzęsły, że nie byłam w stanie zrobić pętli na szyję i tylko przerzuciłam uwiąz luźno przez szyję, a on grzecznie dał się poprowadzić na siedlisko za bramę, jak to Lisiak zobaczył zaczął się denerwować, ale dalej pobudzony biegał w odległości ok. 200 metrów od siedliska. Pobiegłam więc w jego kierunku, zaczęłam nawoływać choć Lisiak! i sama biec w kierunku bramy, a on spokojnie już pobiegł za mną do samej stajni. To już inne konie niż na początku i jak się mi bardzo przydało uczenie chodzenia ich na "lassie", czyli z pętlą na szyi, a był to zwykły przypadek, miałam złe kantary, które poprzerywały się bardzo szybko i zostałam bez, musiałam więc sobie radzić. Przydaje się też nauka prowadzenia konia z obu stron, znawcy mówią, że konia prowadzi się z lewej strony... Powiem tak, moje od początku były prowadzane z obu i nie robi im to różnicy, o co więc chodzi, o to że praworęczne osoby wsiadają na konia od lewej, aby było wygodnie manewrować prawą stroną ciała, ja natomiast czytając o układaniu konia do hipoterapii dowiedziałam się, że koń taki powinien być nauczony z dwóch stron. Moim zdaniem uczenie konia zmiennych sytuacji i odczulanie go na wszystko co nam tylko przyjdzie do głowy jest bardzo korzystne, bo dochodzi do różnych sytuacji, wystarczy sobie wyobrazić, że mamy zranioną rękę i musimy konia poprowadzić drugą z odwrotnej strony, dla nienauczonego konia będzie to bardzo stresogenne, będzie to nowa sytuacja, a już w terenie, lepiej nie mówić. Koń przystosowany do tego, że może być różnie, że również mogą mnie na lassie prowadzić i zmieniać strony w trakcie tego zabiegu niczemu się nie dziwi. Ja na przykład często w trakcie prowadzenia konia, a to odganiam kota, a to otwieram furtkę z klucza, a to całuję mojego konia po szyjce i mówię do niego czule, robię wszystko co się da jednocześnie korygując jego złe zachowania, lub uspokajając jeśli w otoczeniu znajduje się coś nowego na co koń reaguje strachem. Tak więc polecam wprowadzać też nowe przeszkody, moje konie muszą przechodzić obok białego prania na sznurku powiewającego, obok worków z miałem, obok samochodów i jeszcze wielu innych dziwnych rzeczy. Jak tylko koń prostuje szyję, dla mnie jest to sygnał że zinterpretował zagrożenie i natychmiast mówię do niego uspokajająco, koń wtedy już zwykle nie ma lęku, tylko ostrożną ciekawość, obwąchuje i bada zębami najczęściej, lub przechodzi obojętnie, jednak za każdym razem gdy chce poznać nową rzecz napotkaną pozwalam mu tyle ile chce czasu na tym spędzić, jak skończy, mówię choć i idziemy dalej. Dziś uciekiniery siedzą na siedlisku bo ogrodzenie trzeba naprawić i robią swoje porządki, czyli przeganiają koty z podwórka, obgryzają drzewka, kopią w ziemi... i jak tu mieć ładny ogród...?
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Dobrze, że wszystko skończyło się dobrze :) I, że masz taką więź ze swoimi konikami, że chciały wrócić :) Pogłaskaj je ode mnie :) I "biedne" ;) przeganiane z podwórka koty również :) Ja z dzieciństwa pamietam, ze koty u Dziadków zawsze spaływ stajni z Gniadym :D I się tam kociły i małe tam popiskiwały w słomie i tam je dokarmialiśmy :) Ale zawsze koty i koń to dla mnie jakieś takie idealnie pasujące połączenie :D
OdpowiedzUsuńOjej, no to miałaś wczoraj sporo emocji! Rzeczywiście dobrze, że konie nauczyłas różnych sytuacji, teraz masz łatwośc przywołania, bo Ci ufają i łatwośc prowadzenia, bo je tego nauczyłas. Brawo!
OdpowiedzUsuńOj,Ty zaklinaczko koni a właściwie koników :) Masz rację, ucz je i odczulaj dla ich i własnego dobra. Przekonałam się na własnej skórze:)) jak reagują konie, które niczego nie były uczone. Wpadały w panikę na widok motyla, wróbla, nawet smugi światła, nie mówiąc o większych hałasach.
OdpowiedzUsuńMiędzy innymi dlatego ja się boję koni, choć je podziwiam. Są ogromne, silne i... takie nieobliczalne, takie płochliwe!
OdpowiedzUsuńRzeczywiście cieszę się, że wszystko skończyło się dobrze i mam taką cichą nadzieję, że jest to efekt relacji, ale i utrwalonej nauki. Bardzo się bałam, że mogę je stracić, że może im się coś stać. Na szczęście mam je nadal i wiecie, że najgorszy w tej chwili jest strach już nie przed nimi, a o nie, żeby im się coś nie stało, żeby nie zginęły, żeby nóżki nie złamały, żeby... to się chyba fiksacja nazywa...?!
OdpowiedzUsuńPomyślałam sobie... Jak kiedyś zajeżdżasz do wsi z fasonem, bryczką zaprzężoną w dwa koniki :)
OdpowiedzUsuń