Matko, jaka ja byłam przerażona, pamiętam jak dziś, dzień w którym przyjechały. Większe i potężniejsze niż myślałam, one nic nie umiały i nic nie rozumiały i ja też... Kupowałam konie przez internet i telefon, jechały do mnie z Gór Izerskich, calutki dzień. Od Piotrkowa do nas pilotowaliśmy samochód, który je wiózł, bo to jeszcze kawałek i przez wsie. Wysiadły dwa spore ogierki, Grześ powiedział, że dopiero dwa dni wcześniej zostały oddzielone od stada i założyli im kantarki, wprowadzili mi konie do stajni, a jest to u mnie spore pomieszczenie bez boksów i zamknęli drzwi, a mnie w środku. Konie zaczęły się cofać na mnie wielkimi zadami, byłam przerażona i powoli dostawałam ataku paniki. Wtedy pierwszy, ale i jedyny raz pomyślałam - Boże mój, co ja najlepszego zrobiłam, przecież ja o koniach nie mam pojęcia, a one są takie wielkie i przerażające, jak ja sobie z nimi poradzę, przecież mam się nimi zajmować samiuteńka, a ja nic nie wiem...
Blog, który powstał z miłości do konika polskiego, jest prowadzony aktualnie przez Agnieszkę współwłaścicielkę "Stadniny Izery", oraz Paulinę posiadaczkę dwóch ogierów rasy konik polski. Serdecznie zapraszamy wszystkich miłośników konika polskiego, koni innych ras, jak również wiejskiego życia.
No to jestem! Uściski.
OdpowiedzUsuńAsia ( Tess)
Weszłam, zalogowałam, jestem. Witam serdecznie, Anka (Nanka)
OdpowiedzUsuńNie wiem, czy zrobiłam wszystko jak należy, bo ja pierwszy raz:)
Cieszę się że jesteś!
OdpowiedzUsuńPaula, jesteś szalona! Imponująco i inspirująco szalona!
OdpowiedzUsuńKiedyś pisałam na KW w moim (pierwszym blogowym wpisie) o moim wyczynie, bo dla mnie był to, prawie lot w kosmos, czyli obozie jeździeckim. Jeździliśmy tam na ogierach zarodowych. Wielkie, nieprzewidywalne i niezrównoważone emocjonalnie koniska - Ślązaki budziły respekt. Pamiętam gdy pierwszy raz mieliśmy je ubrać samodzielnie. Ja konusowata ale jakoś poszło ale moja koleżanka niższa ode mnie, prawie się popłakała. Koń podniósł głowę najwyżej jak potrafił i wsadził pysk między szczebelki drabinki na siano i stał sobie kpiąc z niej w żywe oczy. Ona malutka, nawet podskakując nie mogła dosięgnąć paska przy pysku. Takich historyjek mnóstwo było ale to nie one zniechęciły mnie do jeździectwa. Jakoś nie miałam szczęścia do ludzi z nim związanych. Ci których spotkałam uważali się za reprezentację elitarnej organizacji. Jakby posiedli supertajną wiedzę, niedostępną dla zwykłych ludzików. Trudno tam było się wbić. Czułam się jak intruz, nie byli pomocni. Miałam wrażenie, że tak po prostu nie można nabyć wiedzy o koniach, to trzeba raczej odziedziczyć po przodkach ;). Ot taka „arystokracja” co to niżej urodzonego nie wpuści a do tego między sobą też się nie lubią. Dodać do tego trzeba moje niedoleczone kompleksy i klops, odpuściłam sobie konie.
Napisałaś, że nie wiedziałaś nic o koniach gdy je kupowałaś – naprawdę tak nic a nic? A czy sama jazda też jest dopiero przed Tobą i będziesz się uczyć razem ze swoimi miśkami?
Napisałam się że ho, ho a powiedzieć chciałam tyle, że ja tchórz jestem straszny i nie potrafię zrobić skoku na wielką wodę ( nie dotyczy prawdziwej wody).
Aniu kochana, dokładnie mam takie same doświadczenia z tzw. hodowcami i jeźdźcami, jak Ty. Jest to środowisko wyniosłych ludzi, o dużym przeroście ambicji. Te wspaniałe zwierzęta są dla większości tych ludzi tylko zaspokojeniem ich elitarnych i snobistycznych ambicji, często po prostu nie mają wiedzy, posługują się nabytymi sztampowymi zasadami bez cienia nawet ich zrozumienia. Na szczęście kupiłam konie od pasjonatów, którzy mnie uspokajali i mówili powoli, wszystko przyjdzie z czasem, na początku zalewałam ich telefonami i mailami, ale sama bardzo, ale to bardzo dużo czytałam i postanowiłam sobie, że absolutnie nie ma się czego bać i ja właśnie bać się nie będę!!! Wiele mnie to postanowienie kosztowało nerwów, ale satysfakcja i przyjemność z budującej się relacji między mną i końmi wynagrodziła mi wszystko.
OdpowiedzUsuńAniu, powiem Ci jeszcze, że jeździć na razie nie umiemy i dopiero się uczymy, ale mamy jeszcze osiem miesięcy zanim konie będą ułożone pod siodło, więc troszkę czasu jest. A Twoja historia jest świetna, mój Michałek bardzo się śmiał z tego konia cwaniaka i bardzo mi przykro, że Cię niemądrzy ludzie zniechęcili, bo to są cudowne chwile, te spędzone z własnym koniem, ale może się jeszcze skusisz...
OdpowiedzUsuńNo to i ja się melduję, z całą przyjemnością! :)
OdpowiedzUsuńO rrrany, podziwiam Cię za te konie - padłabym na zawał z samego strachu... Konie są PRZEPIĘKNE, ale są też baaaardzo duże jakieś! ;)
Witam Anetę i ciągnę wątek koński :) Na własnego konika to raczej się nie skuszę ale jakaś jazda- nie wykluczone. Moja Młoda ma kompletnego hopla na punkcie koni i to, bez przesady od urodzenia i wcale jej nie przechodzi! W jej pokoju i z resztą wszędzie są konie wszelkiej maści i gabarytów. A co ma w kieszeni kurtki szkolnej? - Garść miniaturowych, plastikowych koników! Jako przedszkolak bardzo ucieszyła się gdy kupiliśmy jej duży "koński" album z mnóstwem zdjęć. A teraz najlepsze. Wkrótce będzie w szkole bal karnawałowy - kostiumowy. Proponuję Młodej strój Sindbada bo takowy mam w szafie (sama zmajstrowałam kiedyś dla syna). Młoda parsknęła że nie jest jakimś głupim chłopakiem (taki wiek..)i czegoś takiego nie włoży. W takim razie co? - pytam. Przebierze się za Pegaza! No i jak ty z tym końskim łbem na głowie będziesz chodzić, mówię, przecież koniem też nie jesteś. Myślałam że mnie ubije wzrokiem. Bo dla niej pegaz to taka końska wróżka :)))) Będę negocjować, może da się przerobić Sindbada na arabską tancerkę bo za czorta nie wiem jak zrobić kostium Pegaza! A naplotłam to wszystko tytułem wstępu do tego, że na wiosnę zamierzam pojechać z nią na jakieś lekcje jazdy. Jest w pobliżu przyjazne gospodarstwo, No i może ja też się załapię? :)))
OdpowiedzUsuńJak zrobić kostium pegaza, nawet mgliście mi się żaden pomysł w głowie nie pojawia, a może same skrzydła od pegaza i... aniołek??? Nie namawiam na konia, ale uwierz, że to nie to samo co w stadninie, tam są konie tak przyzwyczajone do tego, że dosiada ich kto chce, że przypominają maszyny, choć pewnie w mniejszym gospodarstwie będzie nico inaczej, no i musisz koniecznie sama pojeździć, są dwie szkoły jedni uczą na lonży, a inny od razu bez niej. Iwonka nasza na przykład bardzo chwali sobie naukę bez lonży. Ja dwa czy trzy razy we Włoszech jeździłam bez lonży na padoku, a w Bogusławicach byliśmy na dwóch lekcjach na lonży, raz na małopolskim Czesterze 185 cm w kłębie i raz na koniku polskim Popiołku, nie do porównania na koniku polskim było jak w fotelu, czysta przyjemność, na Czesterze męczarnia.
OdpowiedzUsuńKoniki polskie właśnie wcale nie są takie duże i strasznie wygodnie się ich dosiada, a jazda nie jest męcząca, są świetne na rajdy i do rekreacji. Dzięki, że jesteś, dołączyłam namiary na Twoją stronę u siebie, mam nadzieję że się nie gniewasz.
OdpowiedzUsuńNa tych wariatach w Książu jeździliśmy od początku bez lonży. Trochę jak rodeo:)) Trzeba było uważać i trzymać dystans bo jak tylko miały okazję to gryzły się i kopały. A ten co w siodle to siwiał ze strachu, jeżeli wcześniej nie spadł :))
OdpowiedzUsuńTaka nauka bez lonży mnie się wydaje, że bardziej efektywna jest i mniej męcząca. Ale masz miłe wspomnienia, za każdym razem jak to wspominasz, to mam wrażenie, że z radością i satysfakcją, bo i jest powód do dumy na takich wariatach jeździć i przeżyć, to wyczyn!
OdpowiedzUsuńTo prawda, satysfakcja pozostała. Chociaż pamiętam też, te straszne poranki kiedy bolały wszystkie mięśnie (na początku zakwasy jak smoki)i trzeba było się zwlec i pokonać lęk przed następną jazdą - bo to zawsze była wielka loteria. Kiedyś jacyś ludzie pytali się ile nam płacą za objeżdżanie tych ogierów, my że to my płacimy za możliwość jazdy. Co tamci skwitowali krótko - samobójcy!
OdpowiedzUsuńBo to rzeczywiście obóz samobójców musiał być i tak naprawdę bardzo niebezpieczna historia, ale wiesz co jest fajne w tej historii? to że dalej masz ochotę na kontakt z końmi, no i możesz sobie śmiało powiedzieć, że gorzej już być nie może, tylko lepiej!
OdpowiedzUsuńWitajcie !!! Moje motto to "Nadmiar świadomości obniża odwagę czynu " Mogę się porwać na budowę coś z niczego....ale konie ? i to bez przygotowania..wielki podziw albo kierowałaś się moim mottem...
UsuńJa tu mam klacze u sąsiadów ...są super,jednak moja znajomość z nimi kończy się na podawaniu chleba i innych smakołyków..nie boję się ich tylko czuję ogromny respekt!!! Cieszę się ,że mogę być z wami !!!Dzięki Paulinko za zaufanie....;)))
To jest bardzo dobre motto i myślę że bardzo adekwatne, a wiesz, że jest takie powiedzenie, że gdyby koń wiedział jaką ma siłę, to nikomu nie dałby na sobie jeździć.
OdpowiedzUsuń