Konie

Konie
Konik polski, to rasa koni małych, pochodzących od dzikich koni Tarpanów występujących na obszarze Europy. Tarpany, które przetrwały zostały odłowione i umieszczone w prywatnym zwierzyńcu hrabiów Zamoyskich. W 1808 roku z powodu panującej biedy zostały rozdane do użytkowania chłopom, w wyniku krzyżowania się z lokalnymi końmi wykształciła się rasa nazwana przez prof. Vetulaniego konikiem polskim. Konik polski charakteryzuje się wysoką inteligencją, łagodnym charakterem, jest odporny, wytrzymały, ma niski wzrost (do 140 cm), silną budową ciała, twardy róg kopytny. Jest to rasa późno dojrzewająca (3-5) i długo żyjąca. Konik polski to przede wszystkim koń wierzchowy, do rekreacji, rajdów konnych i wycieczek doskonały. Jego niski wzrost sprawia, że wielogodzinne siedzenie w siodle nie jest uciążliwe, jest odważny i dzielny. Nadaje się również do prac rolnych i lekkich zaprzęgów, a jego łagodny charakter i inteligencja sprawia, że jest niezastąpiony w hipoterapii. Konik polski to świetny wybór dla całej rodziny, również dziecka, bo gdy nasz mały jeździec dorośnie, to nie będzie musiał rezygnować z jazdy na swoim przyjacielu, konik polski bez uszczerbku na zdrowiu poniesie jeźdźca o łącznej wadze do 130 kg

piątek, 25 października 2013

Wszystkiego po trochu.

Paulina pewnie ze złości paznokcie gryzie, bo obiecałam pisać, i nic. Dobrze, że dzieli nas ładnych parę kilometrów, inaczej już dawno osobiście przyśpieszyłaby mnie porządnym kopem w d...
Ale, chciałam udokumentować wpis zdjęciami.
Zdjęcia znajdują się w aparacie.
Aparat jest nowy i skąd ja mam wiedzieć, jak się z niego zdjęcia przekłada do komputera.
No więc jakoś tak czekałam, żeby aparat wykazał się inicjatywą i sam wykonał niezbędne czynności ale nie chciał.

No więc ten tego, pojechaliśmy na wakacje, chłop polski też ma prawo do wakacji, niechże i w październiku.
Pojechaliśmy, w kierunku najpierw zachodnim, do Holandii, na coroczny zjazd rodzinny mojego lubego. Tym razem w Amsterdamie. Potem dalej do Francji, jakoś tak coraz bardziej na południe i nagle na południe od nas była tylko wielka słona woda. Więc stanęliśmy w miejscu i jak przystało, spędziliśmy sympatyczny stacjonarny tydzionek w domku koło plaży, wstając wcześnie, spacerując z pieseczkiem 3 razy na dzień po plaży i jej okolicach. Co prawda przy każdym wejściu na plażę stałą wielgaśna tablica z listą czynności zakazanych w języku obrazkowym, i prominentną pozycją na niej zakaz wprowadzania psów ( koni też ), ale skoro ludność miejscowa ignorowała te zakazy, i z uporem maniaka wyprowadzała psy głównie na plażę, to pozostało mi tylko przystosować się. Konia kłusującego wśród tych wszystkich ludzi, dzieci i psów też widziałam.

Temperatura około 25 stopni, słońce, lekki wiatr.... Ogólnie, było bardzo przyjemnie i leniwie, zwiedziliśmy jeden i pół zabytku, byczyliśmy się na plaży oraz koło domku, obżeraliśmy różnym rybnymi i muszlowymi smakołykami. Każdy na swoim poziomie. My w ludzkiej jadłodajni, pies każdego poranka na plaży po przypływie. Kiedy ja, jak jaki przedszkolak po raz pierwszy nad Bałtykiem, roztkliwiałam się nad każdą muszelką, (bo one jakby większe niż u nas i bardziej kolorowe, i bardziej fikuśne ), pies systematycznie grzebał w wodorostach, wyciągał kolejne małże i pożerał z wielkim zadowoleniem.
Nimes - amfiteatr rzymski, niestety psom nie można wejść, więc oglądnęliśmy tylko z zewnątrz.
To nie jest wieża ciśnień ani żaden inny budynek przemysłowy,
jeno katedra z IX wieku wybudowana w stylu utylitarno-obronnym z czarnego tufu wulkanicznego. W życiu czegoś takiego nie widziałam. Niesamowita architektura, chociaż raczej ponura.
Ponieważ w rzeczywistości katedra jest zabudowana z każdej strony i w ogóle trudno ją zobaczyć w całości, uprzejmi Francuzi postawili kopię katedry na rondzie gdzieś koło supermarketu.

Nawet pływałam w tym morzu, chociaż cholernie zimne było.
Będąc w Francji, królestwie wina, postanowiliśmy zaopatrzyć się na zapas w jakże niezbędne polskiemu chłopu francuskie wina oraz szampanskoje. Luby, uzbrojony we francuskojęzyczną biblię koneserów wina tzw. “Le Guide Hachette”, co wieczór odbywał wnikliwe studia, porównywał opisy, ceny, odległości, co chwila zmieniając listę pożadanych wińsk.
W pewien deszczowy dzionek ( na szczęście tylko jeden ) wybraliśmy się na zakupy. Osobiście lubię kupowanie wina bezpośrednio od producenta, zawsze można coś ciekawego usłyszeć czy zobaczyć.
Oczywiście okazało się, że i francuscy chłopi zmagają się z ogólnoeuropejskim kryzysem, sprzedaż nie idzie, pracownicy robić nie chcą, nic się nie opłaca, zupełnie jak w naszym kraju, myślę sobie...słuchając.

wino przechowywane romantycznie

i prozaicznie
wina spróbować trzeba koniecznie, najlepiej w pięknych okolicznościach przyrody,

spoglądając na młodą winnicę,
chyłkiem strzelając fotki domku francuskiego chłopa
oraz jego otoczenia.
Ten ciągnik jest starszy od mojego!

W drodze powrotnej zrobiliśmy przystanek na zakup szampana. Francja to jednak duży kraj. Na szczęście są autostrady, np. na wysokości ponad 1000 m n.p.m. i dało się je wybudować. Chociaż troszeczkę to potrwało. Jakkolwiek z pewnością krócej niż potrwa to u nas.
W Szampanii nie jest specjalnie pięknie, tam po prostu rośnie winorośl w ilościach monstrualnych i wszyscy, którzy mogą, produkują szampana. To jest naprawdę złoty interes. Przejeżdżając przez pewną wieś, z dumą zauważyłam tablicę “Domaine Pascal Walczak Champagne”. Polak potrafi i we Francji szamapana zrobić. Niestety, za ciemno było na zdjęcie.

 A potem to już był powrót do domu, a w domu robota tylko i robota, kulawe konie domagające się opieki i uwagi, goście, goście goście, imprezy konne, znowu goście np. taki Rogaty Pacjan we własnej powabnej osobie z przebogatymi darami własnoręcznie wykonanymi pojawił się u nas w obejściu i było to naprawdę przemiłe spotkanie chociaż trochę krótkie, gdyż ona jak zwykle miała milion zajęć i była to “Wizyta Owcy w Pędzie” albo “Wizyta Pędzącej Owcy bez dwóch Tryków” na dodatek nie została udokumentowana fotograficznie bo Owca zapomniała aparatu a mi się nie chciało. Więc musicie mi uwierzyć na słowo.
A w ogóle to jest jesień złota najpiękniejsza i oby tak jeszcze przez parę tygodni.


20 komentarzy:

  1. Ożesz... fajnie tam jest, nie? Najbardziej pasują mi ichnie dachy: tylko dachówka i nic więcej! To mogą se te baseny budować za przyoszczędzony na opale grosz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tam w zimie bywa zimno. I wtedy basen nie pomoże.:-)))

      Usuń
  2. No, to się naoglądałaś:)
    Robali jakichś fajnych nie widziałaś czasem?
    A z aparatem to chyba jakaś dziwna sprawa, bo z tego co pamiętam, my mieliśmy go u Was, ale całkiem zapomniałam nawet choćby jedną fotę walnąć. A tak- nik(t) mi nie uwierzy...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cykady słyszałam, i widziałam jedną, na szczęście martwą. One na mój skromny, środkowoeuropejski smak, są już za duże, jak na owady. To jeden z powodów, przez które nie przepadam za cieplejszym klimatem - robale są tam stanowczo za duże.:-)

      Usuń
    2. Tak, ja też niby lubię ciepło, ale tamtejsze owady mnie powstrzymują;))) Cykady za dużo o wiele!!! Ale te winnice, i te domy - francuski chłop top ma życie;))) A u nas nic tylko tą wódką trzeba się truć;)

      Usuń
    3. A jak cykady skaczą, to zawsze się boję, że nie trafią i się ze mną zderzą. Kulturalnie trzeba pić, Kretowato, a nie łoić wódę z gwinta.:-) I po to właśnie powinna istnieć oświata.;-), żeby naród był kulturalny.

      Usuń
  3. A ja miałam aparat w samochodzie, jak zawsze, ale...No i nikt mi nie wierzy, żem u koników była naprawdę.

    A nam się w tym roku nie udało na prawdziwy urlop wyjechać. I muszę tak wszędzie w pędzie...Dobrze, że choć wina nam dowożą. W listopadzie planuję być w Kwieciszowicach i mieć czas.Pozdrawiam
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może znowu wpadniesz? Cieszyłabym się!

      Usuń
    2. Taki mam plan. Może będę się tak powoli z konikami oswajać? Jak myślisz?

      Usuń
    3. Dobry pomysł, bardzo dobry!

      Usuń
  4. Przepiękny wycieczka, od strony winnego, to chyba spełnienie marzeń M.
    Ale co to jest czarne tufu?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i znów ten mądrzejszy od wszystkich słownik, ale wiadomo o co chodzi:-)

      Usuń
    2. Czarny tuf. Taka skała pochodzenia wulkanicznego, porowata trochę. Wygląda to trochę jak skrzyżowanie pumeksu z dziurawym serem, ale tu akurat w kolorze czarnym, ciemnoszarym.

      Usuń
    3. Ty, ten słownik da się wyłączyć, mi się udało. Wchodzisz w ustawienia, potem w ogólne, a potem w klawiaturę, i tam jest gdzieś.

      Usuń
    4. O patrzcie ją niby zdjęć nie umiała, a dziadowskiego słownika się pozbyłaś?

      Usuń
    5. A mnie wydawałoby się, że powinna być gładko i lśnić, o to jak bolączki betonowe wygląda, No chyba, że zdjęcie zafałszowało, bo tak bywa przecież

      Usuń
    6. Słownik wkurzał mnie bardziej.

      Usuń
  5. Fantastyczny urlop październikowy. I pogadaj z aparatem bo ja poproszę więcej zdjęć:-)))
    Asia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja niestety nie jestem taka zdjęciowa. Najczęściej zapominam wziąść ze sobą aparat w jakie malownicze okolice, i wtedy żałuję. Albo leży w samochodzie, albo się wyładował, albo co. Ty jesteś zawodowiec, to masz wszystkie właściwe nawyki. Ja już pozapominałam przesłona, migawka, czasy, co z czym i jaki efekt. A jak aparat sam robi, to niestety,zdjęcia nie są piękne.

      Usuń
  6. Czyli pies pojechał z Wami taki kawał drogi?
    Pytam tak, ponieważ marzy nam się w przyszłości podróż samochodowa na wschód Europy właśnie z naszym psem, który uwielbia jeździć.
    Winnice cudne, chciałabym się znać na winie i je lubić. Niestety, ani się nie znam, ani nie jestem smakoszką. Czasem wypiję i tyle.
    Zazdroszczę Wam wakacji!

    OdpowiedzUsuń