Uwielbiam spacery z psami i nie ma się co dziwić, bo od dziecka, to nieodłączny element mojego życia. Pierwszy pies pojawił się w domu gdy miałam ok. pięciu lat i był to ogromny kundel owczarka niemieckiego, był z nami przez 12 lat, ale nie byłam tak silnie z nim emocjonalnie związana, chyba byłam za mała gdy się pojawił i był czymś tak oczywistym, że niezauważalnym niemal, a spacery naturalnym elementem życia, dopiero gdy odszedł i trzy lata nie było żadnego psa, okazało się, że był ważnym elementem życia. Następnie pojawił się Biżu z hodowli, ale bez papierów, po trzech kolejnych latach dopiero się okazało dlaczego. Rodzice jego byli prawdopodobnie zbyt blisko spokrewnieni i miał wadę genetyczną, która w wieku trzech lat doprowadziła do ciężkiej choroby nowotworowej w wyniku, której zmarł. Ale to były najpiękniejsze trzy wspólne lata, wspólne spacery, które o stałych porach wyznaczały rytm życia, każdy członek rodziny (mama, tata i ja) pilnował swojego wyjścia, swojej pory dnia, nie zdarzyło się, aby komuś się nie chciało, co najwyżej czasem dodatkowo jeszcze ktoś się przyłączał do czyjegoś spaceru, ja wychodziłam popołudniu i w nocy przed snem, i uwielbiałam te puste ulice miasta i tylko ja i mój pies, a że Biżu był wielgachny i lubił pokazywać zęby, to czułam się naprawdę bezpiecznie.
Następnie było kilka lat bez psa, M. przez wiele lat nie chciał się zgodzić, wymówką było dla niego mieszkanie w bloku, tak wiec pierwszy pies w naszym życiu pojawił się dopiero po kupnie domu, a potem, to już wyszło nam hurtowo i okazało się, że M. kocha zwierzęta i również nie wyobraża sobie życia bez nich, choć spacery z haskimi nie przypominają normalnych... to ciągły bieg, szarpanie, cały czas na lince, to ciągła walka z haskim i swoją kondycją. I tak przechodzimy do problemu z tytułu wpisu, Pasia i Arrow są na lince, jak nabiorą prędkości, to trudno je utrzymać i dorównać im biegiem, maluchy latają swobodnie, ale im starsze tym mniej posłuszne się robią w konfrontacji z otwarta przestrzenią, no i niestety je również trzeba zacząć prowadzać na linkach, tylko, że to niemożliwe z taką ilością... Ale choćbył to ostatni spacer razem, to po raz pierwszy był naprawdę w pełnym składzie. Do tej pory Mini, czy jak czasem wołamy Mimi, nigdy nie chodziła z nami zawsze zostawała, a tym razem poszła i całkiem ten nasz karzełek sobie dobrze radził, ok. półtora kilometra przeszła o własnych siłach, dopiero w drodze powrotnej musiałam ją nieść, jest niesamowicie dzielny ten nasz maleńki wilczek:-)
Jakiś czas temu nad ranem obudził nas dźwięk umierającej kozy!!! Zerwałam się z łożka i mówię do M.- Matko jakieś zwierze przeraźliwie krzyczy, może umiera w cierpieniach! Nasłuchujemy, dźwięk się powtarza. Mówię - nie ma co trzeba wyjść i sprawdzić, ale najpierw otworzyłam okno, nasłuchujemy, a to z kurnika!!! Boże! to nasz kogut, on chyba jest upośledzony!!! Kolejne ranki już tylko wywoływały śmiech połączony ze współczuciem wobec naszego koguta. Aż tu dzisiaj nasz kogut zaczyna prawie piać pięknie, okazało się, że był chyba bardzo młody i się dopiero uczył piać, teraz bijemy mu brawo i zachęcamy do ćwiczeń:-)
U nas w domu też zawsze były psy. Jak Miałam roczek rodzice kupili wilczarza irlandzkiego (takie wielkie bydle) i on rósł razem ze mną. Żył tylko dziewięć lat. Rodzice nie chcieli kolejnego psa, ale ta cisza w domu sprawiła, że pojawiła się amstafka - Berta, która była z nami trzynaście lat. W tym czasie dorosłam i zamieszkałam osobno. Po śmierci Berty u rodziców jest Jogurt - buldog amerykański, który miał ciężki żywot, a my mamy swoje psy. Zawsze były też koty. Dom bez psa, to nie prawdziwy dom. Tak myślę, bo zawsze kiedy wspominam dom z lat dziecinnych, to widzę w nim psa.
OdpowiedzUsuńDom, w którym mieszka pies, to po prostu zupełnie inny dom:-)
UsuńNo zgadzam się - nadgryziony, obeszczany, poprzywłóczone jakieś "skarby", coś co skacze na plecy albo na stół, coś ci futrzy wszędzie, a rano liże po ryjku - psisko kochane;)
UsuńKoguty potrafią się wydzierać przezabawnie. U nas w okolicy był jeden taki , co krzyczał cały czas "KRYSTYNA!!!!! A tak ma na imię jego właścicielka.
OdpowiedzUsuńTo może by mojego nauczyć Paaauuulllinnnaaa!!!
UsuńPróbuj!
UsuńA Ty tutaj zamiast sobie jajca robić, to wpis proszę, bo mocno do tyłu jesteś i nie ma wymówek:-)!
UsuńNo właśnie! Najlepiej cudzoziemski.
UsuńWe Francji była i się tłumaczy pierdoła:-) że niby zdjęć zrzucić nie umie, a leni się i tyle, wakacje sobie przedłuża - do roboty!!! Całuję cię czule, w tą opaloną buźkę francuskim słoneczkiem - WPIS!!!!
UsuńTaaa, nie umie! A przedtem to niby jak srucała? WPIS! WPIS! WPIS! Proszę.
UsuńA może on właśnie to pieje, tylko w jakimś rzadkim, obcym języku?
OdpowiedzUsuńMówisz, że ignorancja językowa ze mnie wychodzi, cóż, tak może być:-)
UsuńNo coś Ty, nie zawracaj sobie tym ślicznej główki, on może piać naprawdę w najbardziej rzadkim języku na świecie, np. w suahili, albo po węgiersku. A to już najwyższa szkoła jazdy. Wiem, bo miałam kiedyś (oj, daaaawno) węgierskiego narzeczonego i ten język tak jakoś właśnie brzmiał.
Usuńno nie mów, że mówił do Ciebie czule - kukuuuryyyyykuuu:-)
UsuńA żebyś wiedziała! Kukuryszkesenem, czy jakoś tak...
UsuńA Ty Haniu na to : koooo ko ko ko ko ???
UsuńTak, tylko grubszym głosem.
UsuńTakim sexi zachrypniętym. Ze wzruszenia!
UsuńAle nam się erotycznie robi, oj, napięcie rośnie!
UsuńZaraz tam erotycznie! Po węgiersku??? To gorzej jeszcze, niż po niemiecku! Np. taki czuły tekst: meine kleine schmeterlink... łomatko, po węgiersku nie wiem, ale na bank coś w rodzaju egeszjutferes sepunemtesz. Za błędy przepraszam, niemiecki jest mi całkowicie obcy.
UsuńAaa, to juz wiem dlaczego mój się ze mna nie kłóci :D Nie przezyłby kotów w domu! :D
OdpowiedzUsuńBo wiecie co? Mężczyźni, to dzielą się na tych, co koty uwielbiają i tych co to kotów nie lubią.
UsuńMój uwielbia do wariactwa, a do niedawna nie miał o tym pojęcia.
UsuńA mój ma do nich stosunek zimnoobojętny, natomiast koty ścielą mu się pod stopy i w ogóle uwielbiają.
UsuńJak to? Bez kotów w domu? Bez kotów w łóżku? Co to za życie?!
OdpowiedzUsuńJa zawsze psowata bardziej byłam. Dwa koty na razie wystarczą. Ale, jakby jaka bida się znalazła, to...dom duży. Nie toleruję chodzenia po stołach. Jakoś tak ...wpienia mnie to, po prostu ;)
OdpowiedzUsuńA jakbym chciała się z "niemężem" pokłócić, to bym wzięła trzeciego psa :D
Wiesz, ja to lubię psa, za psie cechy, a kota za kocie. Pies, to kumpel do zabawy, do przygody, obrony - no bo dla mnie pies, to musi być duży, a kot, to takie miłe ciepełko, urocze, zgrabne, słodkie, do pieszczenia i kochania, jak mruczy, patrzy Ci głęboko w oczy i wbija z ekstazy pazurki, to w tych przymrużonych kocich oczach można utonąć...
UsuńU mnie full service, dwa na dwa.
OdpowiedzUsuń