Z Michałkiem w łóżku |
W naszym mieszkaniu, na swoim placu zabaw-drapaku |
Tu zwiedza belki stropowe, w jakimś pałacyku przerobionym na hotel, nie pamiętam już gdzie, ale zebrał tam cały kurz jaki był |
Kaktus, towarzyszył nam od samego początku naszego małżeństwa, ba! wzięliśmy go jeszcze przed ślubem i żył z moim mężem coś koło roku zanim się pobraliśmy, miał więc około dziesięciu lat, gdy planowaliśmy nasze wyjazdy, to wszystkie rezerwacje były uzależnione od tego, czy możemy się zatrzymać z kotem, tym sposobem nasz kot zwiedził prawie całą Polskę, sypiał w pałacach i na kwaterach prywatnych, czasem nawet wypuścił się samodzielnie na jakieś małe zwiedzanko, ale zawsze wracał. Mieszkał z nami w bloku w mieście i przeprowadził się z nami na wieś i zamieszkał z innymi kotami, był z nami zawsze.
To był niezwykły kot, dużo podróżowaliśmy, a Kaktus głównie przesypiał całą drogę z punktu A do punktu B, ale nie wiem jak i dlaczego zawsze wiedział gdy wracaliśmy do Piotrkowa, budził się z najgłębszego snu i zaczynał wyglądać przez okno i miauczeć, gdy tylko minęliśmy tablicę informacyjna z nazwą miasta. Nie wiem również jak to możliwe, że gdy zmarł ojciec mojego męża, nasz kot przychodził przez półtora miesiąca co rano do jego łóżka i lizał mu głowę, nigdy wcześniej ani później tego nie robił, skąd wiedział, że Michałek cierpi i trzeba go pocieszyć, to pozostanie dla mnie zagadką na zawsze.
Kilka dni temu, już po karmieniu zwierząt i nocnym paleniu, tak gdzieś godzinę po tym wszystkim usłyszałam potworny miauk pojedynczy dobiegający z kotłowni (koty zimą mieszkają w ciepłej kotłowni), byłam akurat w kuchni, a kotłownia jest za ścianą z wejściem z zewnątrz. Wybiegłam przerażona z domu, dopadłam do drzwi, otworzyłam, a tam na podłodze wszystkie koty leżały nieprzytomne, zawołałam Michałka, wynieśliśmy je na koc i przenieśliśmy do domu, po paru minutach zaczęły łapać powietrze, dusiły się, musiało je strasznie boleć, bo miauczały przeraźliwie, nie mogły podnieść się, dostały drgawek i zaczęły tracić temperaturę. Okno było otwarte, aby im zapewnić powietrze, ale wiał chłód, więc je zamknęliśmy i termofor z ciepłą wodą położyliśmy między nimi, czołgały się bidy do mnie i do termoforu, bo nie były w stanie chodzić. Nie wiem ile to wszystko trwało, w między czasie dotarło do mnie, że Kaktus już się nie ocknie, bo nie żyje, ale nie mogłam nawet nad tym się na chwilę zatrzymać, bo pięć innych kotów walczyło o życie, tylko Michałek zapłakał...
Dziś jest już po wszystkim, Kaktus jest pochowany, a koty żyją, choć straciły słuch, część całkowicie, a dwa częściowo. Ten post jest pamięci Kaktusa - kota, który był z nami zawsze i wszędzie.
Pił wodę tylko z kranu, nawet na wyjazdach, tu w pokoju hotelowym w górach |
Tu wspomniane wylizywanie głowy Michałkowi |
Żegnaj Kaktusku - nie zapomnimy Cię nigdy.
No chwilę....co się stało?? Zaczadziliście własne koty?>???
OdpowiedzUsuńW kotłowni nie było dymu, więc prawdopodobnie powstał czad, lub jakiś inny związek. Stwierdzenie "zaczadziliście własne koty", nie jest chyba właściwe...
UsuńZastanawiałem się nad tym co mogło spowodować zaistniałą sytuację.
UsuńWydaje mi się, że pomieszczenie było zamknięte, nie było w nim wymiany powietrza. Tlen został "wypalony" przez piec i oddychające zwierzęta. Tym samym powstał efekt podobny do zaczadzenia - w powietrzu było za mało tlenu, przeważał dwutlenek węgla. To nie był efekt zadymienia czy ulatniania się spalin - tak przypuszczam.
Nie pamiętam dokładnie ale podobną sytuację opisywano kiedyś w związku z pożarem w jednym z tuneli autostradowych. W tunelu doszło do wypadku i pożaru, był duży ruch i sporo aut utknęło przy okazji w korku we wnętrzu tunelu. Zginęło tam dużo ludzi nie od spalenia ale z powodu braku tlenu. Gdyby wszyscy wyłączyli silniki w samochodach to więcej osób by miało szanse na przeżycie.
Współczuję Wam, niestety to był wypadek który każdemu się może przydarzyć, zwłaszcza we współczesnych domach gdzie są bardzo szczelne okna i drzwi. Rozwiązaniem może być uchylenie okna lub zrobienie nawiewnego otworu w ścianie.
My też myśleliśmy o dwutlenku węgla, zwłaszcza, że ta głuchota jest dziwna, Bardzo Ci Tomku dziękuję.
UsuńWłaściwe....nie właściwe....nie wiem, nie tak jak kilka dni temu mielismy klientkę, która w bloku na własne życzenie podtruła się tlenkiem czadu. Przeżyła....ale od tej pory mamy uraz....
OdpowiedzUsuńW moim domu doszło do nieszczęścia, dobrze, że nie większego, wszelkie konsultacje, które poczyniliśmy, nie dały odpowiedzi, dochodzenie sedna sprawy nie było intencja tego posta, a nasza instalacja będzie dokładnie zbadana przez specjalistę. W moim domu na pewno nie odbyło się nic na nasze życzenie, staramy się przestrzegać wszelkich zasad, a wypadki się zdarzają, obyś sama nie musiała się o tym przekonać.
UsuńDziwne, z tą utratą słuchu zwłaszcza, czy to normalne przy zaczadzeniu? Może coś tam się spaliło innego niż czyste drzewo czy węgiel i się wydzieliła jakaś trucizna? Paulina, wyrazy współczucia i sprawdźcie porządnie, o co chodzi z tym piecem.
OdpowiedzUsuńPalimy brykietem i miałem, na pewno uszczelki po zimie są do zmiany, a weterynarz nie miał pojęcia co mogło być przyczyną. Dzięki
UsuńDostałaś przesyłkę?
UsuńMyślę sobie że to uszkodzenie nerwów słuchowych albo coś. Szkoda kocichów.
UsuńTak:-) i to w momencie kiedy naprawdę była mi potrzebna pociecha:-)
UsuńNo popatrz, telepatia! A jeszcze się nigdy nie widziałyśmy. :-)
UsuńWłaśnie miałam do Ciebie maila pisać, ale przywieziono mi siano i słomę, no i przerwę musiałam zrobić, ale napiszę wieczorem.
UsuńWeterynarz powiedział, że słuch może powrócić po jakimś czasie, ale skoro nie wie co to było, to trudno mu powiedzieć
OdpowiedzUsuńO Matko Boska!!! Bardzo Ci współczuję, i wiesz co - możliwe, że te koty, a w tym i Kaktus, uratowały Wam życie...
OdpowiedzUsuńDziwna i straszna historia, bardzo Wam współczuję.
OdpowiedzUsuńTomek
Oby się nie powtórzyła już nigdy.
UsuńStraszne! A myślałam, że kotom może w kotłowni przydarzyć się tylko spopielenie (jak nasza Kicia wlazła do kotła...). Współczuję, mimo, że jestem bardziej psiarą, ale zwierza żal. Z resztą, po Asani, która umarła w wyniku obrażeń jakich doznała po zawieszeniu w uchylonym oknie oraz po Iwanie, płakałam jak bóbr...
OdpowiedzUsuńtrzymajcie się!
Bardzo Wam współczuję.
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję Wam Wszystkim za wsparcie i ciepłe słowa. Długo zastanawiałam się czy mam o tym wydarzeniu napisać i jak, ale przecież to takie nasze wirtualne pamiętniki i powinny zawierać to co dla nas ważne, więc napisałam.
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, bardzo niegrzeczna byłam wczoraj, źle się wyraziłam, miałam wstrętny dzień...i pisałam podrażniona własną sytuacją. Współczuje utraty kota, wiem, mam swoją kicię i tez nie raz o nią się martwię a bywa że i szukam jak łazi gdzieś po innych terenach. Mam nadzieję, że tym pozostałym już jest lepiej.
OdpowiedzUsuńTrafiłam tutaj z bloga J.Kobusa... I takie nieszczęście na początek! Bardzo mi przykro z powodu Kaktuska! :( I z powodu innych kociaków też... Życzę im powrotu do zdrowia. Będę trzymała kciuki... Niestety wypadki się zdarzają... A wtedy najbardziej boli i człowiek jest na siebie zły, że nie przewidział... Życzę Wam dużo siły, bo wiem, że takie chwile są bardzo wyczerpujące emocjonalnie!
OdpowiedzUsuńDziękuję
UsuńNawet nie potrafię i nie chcę sobie tego wyobrazić. Bardzo, bardzo żal mi kotów, bardzo Wam współczuję. Kocham moje zwierzęta i rozumiem Wasze uczucia.
OdpowiedzUsuńDziękuję
UsuńPaula - współczuję, wiem, jak boli strata ukochanego zwierzęcia. :(
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że pozostałe kicie dojdą do zdrowia, a Wy dacie radę zdiagnozować przyczynę takiego wypadku. Uściski zostawiam!
Ojej, jak niewiele brakowalo zeby wszystkie Wasze kochane koty zginely :( Biedny Kaktus miauknieciem uratowal pozostale i sam oddal zycie. Mimo, ze nie mam z nim dobrych wspomnien (pamietacie co zrobil jak u Was nocowalem? ;)), to jednak wiem jak bardzo go kochaliscie. Wspolczuje!
OdpowiedzUsuńPiotrek
Dym i czad to dwie różne rzeczy. Czad jest bezwonny i nie wygląda jak dym.Uszkadza ośrodkowy układ nerwowy, może więc dojść do utraty słuchu. Myślę, że powinniście dla własnego bezpieczeństwa zamontować czujnik czadu. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń