No! nareszcie odważyłam się wejść i coś napisać, a to dlatego, że wreszcie mam dobre nowiny, ale od początku. A początek był taki jak mój ostatni post, czyli - zamieszanie z sianokosami i sporo pracy przy nich, belki udało się schować na godzinę przed burzą,mamy jedenaście belek własnego pięknego siana i o ile w samych belkach nic się nie wydarzy, to na dwa - trzy miesiące wysokogatunkowego jedzenia dla koni :-) Gdy już prace polowe były ukończone, Michałkowi auto stanęło gdzieś na trasie, kilka dni z nim walczył, ale w końcu mechanik powiedział, że nie opłaca się naprawiać... M. przez kolejne kilka dni jeździł do pracy pociągiem... W końcu kupił jakieś auto, które po jednym dniu również przestało jeździć... i... znów pociąg. W międzyczasie próbowaliśmy się umówić na szczepienia, ale jak my mięliśmy auto, to weterynarz nasz był na urlopie, a po tygodniu jak wrócił, to my nie mięliśmy jak dojechać. Jak na złość jedna z suczek miała przymrużone oko i dziwnie ściągnięte uszy, myślałam, że to uraz oka podczas zabawy, bo było ono tylko przymrużone, ale po dwóch kolejnych dniach pojawiła się wysoka gorączka i zesztywnienie pyszczka... Pojechaliśmy natychmiast do weterynarza, jaki akurat przyjmował, a wet. stwierdził, że to angina, nie zdziwiło mnie to, bo były upały straszne, a ja zalewałam moim huskym podwórze wodą zimną aby mogły jakoś przetrwać

wysokie temperatury. Cztery dni była Luna leczona na anginę, ale stan się pogarszał, zdecydowaliśmy się pojechać przed wyznaczona wizytą późnym wieczorem i trafiliśmy już na naszego weterynarza, który stwierdził, że to nosówka i to jej najgroźniejsza postać nerwowa, dlatego pies sztywniał z dnia na dzień bardziej, temperatura była tak wysoka, że termometr nie był w stanie zmierzyć, raczej nie dawano nam wielkich nadziei, rozpoczęły się codzienne wizyty z psem na kroplówki i tak niecałe dwa tygodnie, dzień w dzień, nie muszę mówić, że leczenie kosztowało majątek, a poprawy długo nie było, pies zesztywniał cały, wyglądała jak zombi. Szczeniaków nie mogliśmy zaszczepić, bo gdyby były zakażone wirusem, to tylko byśmy pogorszyli ich stan. Dziś Luna wygląda tak

Szczeka, biega, samodzielnie je - i to sporo! Zostały już tylko uszka lekko ściągnięte, reszta zesztywnień prawie całkowicie odpuściła, ma wygolone łapki do kroplówek, ostatnią w niedzielę podaliśmy sami i tu wielkie podziękowania raz jeszcze dla Emilki, która pomogła mi ją podać, bo ja samodzielnie wbiłam igłę raz, ale źle i płyn lał się bokiem. Najpiękniejsza suczka z miotu, z różnymi oczkami jest już prawie całkiem zdrowa, szczeniaki wczoraj zostały zaszczepione - uwielbiają jeździć autem - a Luna, Arrowek i Pasia jadą na szczepienia za tydzień, samochód jakoś jeździ, a my wreszcie nieśmiało możemy powiedzieć - Uffff.
Co do reszty hołoty, to ma się dobrze, jeden kot zaginął, za to pojawił się inny znaleziony na parkingu w silniku czyjegoś auta... po prostu życie...
A na początku tego szaleństwa, mieliśmy miły akcent, o którym zapomniałam wspomnieć - jeden z moich siostrzeńców mieszkał u nas tydzień, niestety nie mówi po polsku, więc cały czas musiałam tłumaczyć, w końcu mi się zaczęło omylić i do Michałka zdarzało mi się powiedzieć po włosku, a do Luciego po polsku -istne wariactwo!
Wszystko ma swój początek i koniec, mam wiec nadzieję, że seria niefortunnych zdarzeń dobiegła końca.