Wstałam dzisiaj przed szóstą. Poranek zamglony, wilgotny, szarawy, po deszczowej nocy. Schodząc na dół rzuciłam okiem przez okno na wzgórze - konie są, zobaczone, odhaczone. Pańskie oko konia tuczy i te sprawy. Zeszłam na dół całkiem, zerkam przez okno na taras i trawę przed nim wzrokiem jeszcze niezbyt ostrym. Kocica nasza tam się rusza. Coś se łapką trąca w trawie. No dobra, się bawi. Nie wnikajmy czym i jak. Dyskretnie się wycofałam z jej pola widzenia i zaczęłam się kręcić po kuchni. Raczej cicho, żeby Latającego nie zbudzić. Ale coś mnie podkusiło i znowu zerknęłam na zewnątrz. A tam kocica wpatruje się w coś na trawie pod drzewem czeremchy, a potem zaczyna se jakiś koci taniec odstawiać w okolicy pnia. Coś się tam dzieje. Chociaż to będzie tylko z 5 metrów odległości, to mało co widać. Wzięłam więc lornetkę, ustawiłam ostrość i dalej patrzeć, co ona tam robi. Otóż wpatruje się usilnie w ten pień. No to ja też. I widzę, że tam się coś czarne i długie majta przed kocim nosem. Jakby gałązka. W lewo, w prawo. Coraz wyżej. Jadę tą lornetką po pniu w górę, a tam zza pnia wylazła, i dalej się wspina w górę - zwykła mysz. Wlazła na wysokość ze 3, 4 metrów. A kot za nią, w mgnieniu oka już był na górze. A ja, niewiele nie myśląc, wypadłam z domu, i za kotem jednym skokiem pod to drzewo. Ona kocica, już tę myszkę biedną w pysk próbowała brać, ale mysza z pnia przeszła już na cieniutką gałązkę, i trochę było trudno. Kazałam kocicy zejść. Zeszła. I tu pojawiły się pytania. Po pierwsze - co dalej? Po drugie - dlaczego? Po trzecie....
Z szybkich rozważań co dalej, wybraliśmy opcję" Idziemy do stajni z kotem, dajemy mu tam śniadanie, a w międzyczasie mysz może sobie zlezie z tego drzewa i będzie po kłopocie a kot zajmie się czymś innym i mu z głowy wyleci, że ma przekąskę czekającą na gałęzi."
I tak zrobiliśmy. Kot zajął się śniadaniem w stajni, ja wróciłam pod czeremchę. Mysz nadal siedziała na drżącej gałązce. Być może jednak myszy nie umieją schodzić w dół po pniu. Być może była w szoku. Być może była już nieźle przez kota sponiewierana. Być może uważała, że to jeszcze za wcześnie. Być może ( jakie być może? ) bała się nie tylko kota, ale i człowieka. No to wymyśliłam, że skoczę po siatkę na kiju, taką co nią łowimy opadłe liście w stawie, i tą siatką mysz złapię, a potem ją gdzieś wyniosę. Ale zanim wykonałam pierwszy krok w stronę stawu, kot wrócił. Pat. Jak pójdę po siatkę, to kot wskoczy na drzewo i załatwi mysz. Jak nie pójdę po siatkę, to mysz nie zejdzie z drzewa, bo się boi kota i mnie. Ale w końcu zejdzie, albo spadnie, bo siedzenie na cieniutkiej gałązce godzinami nie leży raczej (?) w naturze myszy polnej.
I tu pojawiają się następne pytania.
Dlaczego chcę uratować mysz? Akurat tę?
Dlaczego, skoro przecież nasza kocica łowi myszy cały czas i przynosi je nam pokazać na wycieraczkę, i na tej wycieraczce je konsumuje. I raczej ją za to chwalimy, bo myszowatych, zwłaszcza tych co korytarze ryją pod moim warzywnikiem jest u nas dostatek, i szkody mi czynią spore w ogrodzie.
Czy ingerencja w sposoby działania natury to rzecz dobra? Przecież koty to drapieżniki. Tak jest i tak będzie. Jedzą myszy. Jastrzębie, bociany, lisy, jeże też jedzą myszy.
A z ingerencji ludzi, na wielu poziomach działania natury, raczej niewiele dobrego wychodzi. To może powinnam się wyluzować? Zostawić mysz na gałęzi, kota na trawie i zająć się swoim życiem?
Tak więc zrobiłam. Wróciłam do domu. Pomedytowałam. Zrobiłam kawę. Wpuściłam kota do domu nie patrząc w górę. Latający głowę by mi urwał, bo kot jest niewchodzący i taki ma pozostać, ale ja sobie w cichości myślę, że "niewchodzący" to jedno, ale "do domu nie bojący się wchodzić", to coś zupełnie innego. Bo gdyby, odpukać, z powodów zdrowotnych kociornicę musielibyśmy trzymać w środku, to miałaby straszny stres. A tak, to będzie już przyzwyczajona. Takie to dywagacje na boku. Wyniosłam kota na taras. Nie patrząc w górę. Kot się ułożył na wycieraczce. Nie patrząc w górę.
Mysza pewnie na gałęzi. Świat się toczy. Kosy skaczą. Żurawie wydają swoje dziwne dźwięki. Zimorodki przelatują z szybkością odrzutowca nad naszą rzeczką. Ślimaki pełzną we wszystkich kierunkach naraz. Ludzie gdzieś tam wyrzynają innych ludzi, inni kawę piją albo nie mają co pić w ogóle, jeszcze inni modlą się w jakichś budynkach. Trucizna zatruwa rzeki, ptaszęta ćwierkają w krzakach, itp, itd. Taki dzień. Niedziela.
Mysza na gałęzi. |
No niby rozważania ciekawe, a przecież odpowiedź jest prosta: bo byłaś świadkiem. Ludzie intrygująco pomijają wydarzenia obok nich, a męczą się w głowie tym, czego nigdy nie widzieli, ale przeczytali w gazecie. Gdybyś Ty była tą myszą, interwencja boskiej ręki byłaby nagrodą za dzielność i odwagę. Ale interwencja nie przyszła. Jak (zbyt często) w życiu.
OdpowiedzUsuńPewnie masz rację.
UsuńNatchnienie niedzielne Cię naszło, piękny post i taki życiowy...wszystko w nim można znaleźć a co..to niech każdy sobie w nim poszuka. Ja znalazłam wiele. pozdrawiam serdecznie juz po wizytacji w moim minimini ogródku warszawskim
OdpowiedzUsuńKazanie na niedzielę. Cieszę się, że coś Ci dały moje chaotyczne myśli.
Usuńświetne kazanie niedzielne, takie lubię
UsuńTe zamglone poranki... ach!
OdpowiedzUsuńCiekawa historia i rzeczywiście chyba lepiej zostawić naturę naturze. Może nie zawsze, niekiedy należy ingerować, ale to są sytuacje dość niezwykłe.
Ech życie i jego dylematy, no nie jest łatwo...
OdpowiedzUsuńPewnie w pierwszym odruchu starałabym się uratować tą myszkę, no bo jak napisała Monika, byłam świadkiem. Chociaż kiedyś widziałam wronę pastwiąca się nad gołębiem i nie interweniowałam, no bo te prawa natury...
A kiedyś w zoo byłam przy klatce kruka, a on akurat dostał do konsumpcji kurczaczka, małego żółciutkiego kurczaczka i...nie dałam rady pstryknąć zdjęcia!
Nie robię zdjęć wiader ślimaków, które wynoszę z ogrodu.
UsuńHmmm... Wpis ciekawy. Daje do myślenia...
OdpowiedzUsuńRatowałbym mysz:) I nie należy wnikać, dlaczego. Tak mam i tyle. Świetne zdjęcie
OdpowiedzUsuńWpisało mnie jako anonim:(
UsuńChciałoby się mieć teleobiektyw w takim momencie. Anonimie. :-D
UsuńTeż bym ratowała. Po pierwsze, kot ma dość jedzenia i nie musi zjeść tej myszy, po drugie, byłam świadkiem, po trzecie bo mogłam. A po czwarte, uruchamia mi się empatia i kiedy wyobrażę sobie przerażenie tej myszy, to skóra mi cierpnie.
OdpowiedzUsuńRatowałam kiedyś myszkę przed kotkiem, dzieckiem będąc. Użarła mnie w rękę bardzo boleśnie.
UsuńChyba niepotrzebnie masz jakieś dylematy,Agniecha. Koty jedzą myszy i ptaki by zachować zdrowie, gryzonie zawierają świeżutką taurynę potrzebną dla dobrego funkcjonowania serca i siatkówki kotów. Taka natura,nie zabijają dla przyjemności tylko dla mięska;)
OdpowiedzUsuńTo nie trucizna.Szwajcarzy już od dwóch tygodni trąbią u siebie o martwych rybach w Renie:
Usuńhttps://tv.telezueri.ch/zuerinews/fischsterben-im-rhein-situation-ist-angespannt-aber-noch-nicht-dramatisch-147386575
Moja kotka bardzo się kreatywnie potrafi bawić ze swoim jedzeniem, kiedy jeszcze jest żywe. Za słabe mam nerwy na oglądanie jej wyczynów. Być może żywność zmaltretowana odpowiednio wydziela więcej tauryny...;-)
UsuńKoniku świadkowałaś polowaniu, tak to wygląda. Czego oczy nie widzą tego sercu nie żal. ;-D
OdpowiedzUsuńCzęsto obserwuję polowania mojej kocikoci kociuni. Ale zaganiać myszę na drzewo...
UsuńTez bym nie wiedziala, w ktora strone patrzec....
OdpowiedzUsuńI właściwie nie wiem, jak się ta historia skończyła.
OdpowiedzUsuńEch te koty...Koło natury na tej planecie jest dość straszne z punktu widzenia człowieka wrażliwego. Ale jak się szerzej rozejrzeć, to nie ma co z tym walczyć. Koty nie będą wege, psy nie będą wege, a może nawet rośliny mają rodziny, dzieci i czucia? Kiedyś uratowałam ślimaka z asfaltu i jak wlazłam z nim na trawę, chcąc mu znaleźć mokre, chłodne miejsce, zdeptałam dwa inne śimory.
OdpowiedzUsuńJednak Agnieszko, myszka zagoniona na cieniutką gałązkę, w tarapatach dość beznadziejnych dla niej. Co ona mogła czuć? I co czujesz ty? Czasem Wszechświat tak nam pokazuje co mamy w środku. Pociechą jest to, że koło natury obejmuje nas także. I przerażeniem też. Przytulam.
Natura naturze naturą.
UsuńZwykle ratuję i też ie wiem, po co. Bo potem to sponiewierane zwierzątko kona gdzieś długo i boleśnie, a tak kot pewnie by szybciej egzekucją męki zwierzątku zakończył. A, że tak się idiotycznie zapytam, czy jesteś pewna, że to była mysz, w dodatku polna (Apodemus agrarius)? Bo coś ciemne to zwierzątko na futerku.
OdpowiedzUsuńPod światło.
UsuńMyślę,że to naturalny,prawidłowy instynkt -zeby pomagać.Przypomnialo mi się jak ratowałam żabę w moim oczku wodnym przed pożarciem przez mojego żółwia wodnego ;)
OdpowiedzUsuńA o żółwiu nie pomyślałaś. Że takie głodny, biedaczek.
UsuńJa tam nigdy nie waham się przed uratowaniem kotu myszki sprzed nosa. Wszak głodny i tak spać nie pójdzie.
OdpowiedzUsuńBo ty dobra kobieta jesteś. A ja bywam. :-)
UsuńJa ratuję ryjówki, jaszczurki, ptaki....Z myszami różnie. Choć ostatnio Kicia już odpuszcza i nie jest tak łowna. Ma już 11 lat. Puma dopiero zaczyna.
OdpowiedzUsuńMyślę, że też bym leciała z pomocą. Czasem człowiek działa automatycznie. Bezmyślnie z sercem, na przykład ...jak ja.
A ja różnie. Myszkę dam kotu zjeść, a ptaszynkę mu wyciągałam z paszczy. Taką bardziej całą, bo jak już była nieodwracalnie naruszona, to lepiej, żeby kot zeżarł, niżby się męczyć miała długo.
UsuńA życie sobie płynie, jak gdyby nigdy nic... w dodatku zimorodki przelatują nad Waszą rzeczką? Otóż i jeden z nich. :))
OdpowiedzUsuńA to miło, że zawitał i tu!
UsuńPierwszy raz widzę mysz na drzewie :D Pozdrawiam i zapraszam na nowy post :) jusinx.blogspot.com.
OdpowiedzUsuńA to tak jak ja!
UsuńZaglądnę.
Zachowuję się podobnie, co w sumie jest bez sensu... ale... nie dla myszy. A przecież wystawiamy trutki na myszy. Człowiek jest pokręcony.
OdpowiedzUsuńDokładnie tak! Brak konsekwencji.
Usuń