Konie

Konie
Konik polski, to rasa koni małych, pochodzących od dzikich koni Tarpanów występujących na obszarze Europy. Tarpany, które przetrwały zostały odłowione i umieszczone w prywatnym zwierzyńcu hrabiów Zamoyskich. W 1808 roku z powodu panującej biedy zostały rozdane do użytkowania chłopom, w wyniku krzyżowania się z lokalnymi końmi wykształciła się rasa nazwana przez prof. Vetulaniego konikiem polskim. Konik polski charakteryzuje się wysoką inteligencją, łagodnym charakterem, jest odporny, wytrzymały, ma niski wzrost (do 140 cm), silną budową ciała, twardy róg kopytny. Jest to rasa późno dojrzewająca (3-5) i długo żyjąca. Konik polski to przede wszystkim koń wierzchowy, do rekreacji, rajdów konnych i wycieczek doskonały. Jego niski wzrost sprawia, że wielogodzinne siedzenie w siodle nie jest uciążliwe, jest odważny i dzielny. Nadaje się również do prac rolnych i lekkich zaprzęgów, a jego łagodny charakter i inteligencja sprawia, że jest niezastąpiony w hipoterapii. Konik polski to świetny wybór dla całej rodziny, również dziecka, bo gdy nasz mały jeździec dorośnie, to nie będzie musiał rezygnować z jazdy na swoim przyjacielu, konik polski bez uszczerbku na zdrowiu poniesie jeźdźca o łącznej wadze do 130 kg

niedziela, 14 sierpnia 2022

Dylematy. Moralne. Chyba.

Wstałam dzisiaj przed szóstą. Poranek zamglony, wilgotny, szarawy, po deszczowej nocy. Schodząc na dół rzuciłam okiem przez okno na wzgórze - konie są, zobaczone, odhaczone. Pańskie oko konia tuczy i te sprawy. Zeszłam na dół całkiem, zerkam przez okno na taras i trawę przed nim wzrokiem jeszcze niezbyt ostrym. Kocica nasza tam się rusza. Coś se łapką trąca w trawie. No dobra, się bawi. Nie wnikajmy czym i jak. Dyskretnie się wycofałam z jej pola widzenia i zaczęłam się kręcić po kuchni. Raczej cicho, żeby Latającego nie zbudzić. Ale coś mnie podkusiło i znowu zerknęłam na zewnątrz. A tam kocica wpatruje się w coś na trawie pod drzewem czeremchy, a potem zaczyna se jakiś koci taniec odstawiać w okolicy pnia. Coś się tam dzieje. Chociaż to będzie tylko z 5 metrów odległości, to mało co widać. Wzięłam więc lornetkę, ustawiłam ostrość i dalej patrzeć, co ona tam robi. Otóż wpatruje się usilnie w ten pień. No to ja też. I widzę, że tam się coś czarne i długie majta przed kocim nosem. Jakby gałązka. W lewo, w prawo. Coraz wyżej. Jadę tą lornetką po pniu w górę, a tam zza pnia wylazła, i dalej się wspina w górę - zwykła mysz. Wlazła na wysokość ze 3, 4 metrów. A kot za nią, w mgnieniu oka już był na górze. A ja, niewiele nie myśląc, wypadłam z domu, i za kotem jednym skokiem pod to drzewo.  Ona kocica, już tę myszkę biedną w pysk próbowała brać, ale mysza z pnia przeszła już na cieniutką gałązkę, i trochę było trudno. Kazałam kocicy zejść. Zeszła. I tu pojawiły się pytania. Po pierwsze - co dalej? Po drugie - dlaczego? Po trzecie....
Z szybkich rozważań co dalej, wybraliśmy opcję" Idziemy do stajni z kotem, dajemy mu tam śniadanie, a w międzyczasie mysz może sobie zlezie z tego drzewa i będzie po kłopocie a kot zajmie się czymś innym i mu z głowy wyleci, że ma przekąskę czekającą na gałęzi." 
I tak zrobiliśmy. Kot zajął się śniadaniem w stajni, ja wróciłam pod czeremchę. Mysz nadal siedziała na drżącej gałązce. Być może jednak myszy nie umieją schodzić w dół po pniu. Być może była w szoku. Być może była już nieźle przez kota sponiewierana. Być może uważała, że to jeszcze za wcześnie. Być może ( jakie być może? ) bała się nie tylko kota, ale i człowieka. No to wymyśliłam, że skoczę po siatkę na kiju, taką co nią łowimy opadłe liście w stawie, i tą siatką mysz złapię, a potem ją gdzieś wyniosę. Ale zanim wykonałam pierwszy krok w stronę stawu, kot wrócił. Pat. Jak pójdę po siatkę, to kot wskoczy na drzewo i załatwi mysz. Jak nie pójdę po siatkę, to mysz nie zejdzie z drzewa, bo się boi kota i mnie. Ale w końcu zejdzie, albo spadnie, bo siedzenie na cieniutkiej gałązce godzinami nie leży raczej (?) w naturze myszy polnej. 

I tu pojawiają się następne pytania.
Dlaczego chcę uratować mysz? Akurat tę?
Dlaczego, skoro przecież nasza kocica łowi myszy cały czas i przynosi je nam pokazać na wycieraczkę, i na tej wycieraczce je konsumuje. I raczej ją za to chwalimy, bo myszowatych, zwłaszcza tych co korytarze ryją pod moim warzywnikiem jest u nas dostatek, i szkody mi czynią spore w ogrodzie.

Czy ingerencja w sposoby działania natury to rzecz dobra? Przecież koty to drapieżniki. Tak jest i tak będzie. Jedzą myszy. Jastrzębie, bociany, lisy, jeże też jedzą myszy. 
A z ingerencji ludzi, na wielu poziomach działania natury, raczej niewiele dobrego wychodzi. To może powinnam się wyluzować? Zostawić mysz na gałęzi, kota na trawie i zająć się swoim życiem? 

Tak więc zrobiłam. Wróciłam do domu. Pomedytowałam. Zrobiłam kawę. Wpuściłam kota do domu nie patrząc w górę. Latający głowę by mi urwał, bo kot jest niewchodzący i taki ma pozostać, ale ja sobie w cichości myślę, że "niewchodzący" to jedno, ale "do domu nie bojący się wchodzić", to coś zupełnie innego. Bo gdyby, odpukać, z powodów zdrowotnych kociornicę musielibyśmy trzymać w środku, to miałaby straszny stres. A tak, to będzie już przyzwyczajona. Takie to dywagacje na boku. Wyniosłam kota na taras. Nie patrząc w górę. Kot się ułożył na wycieraczce. Nie patrząc w górę.

Mysza pewnie na gałęzi. Świat się toczy. Kosy skaczą. Żurawie wydają swoje dziwne dźwięki. Zimorodki przelatują z szybkością odrzutowca nad naszą rzeczką. Ślimaki pełzną we wszystkich kierunkach naraz. Ludzie gdzieś tam wyrzynają innych ludzi, inni kawę piją albo nie mają co pić w ogóle, jeszcze inni modlą się w jakichś budynkach. Trucizna zatruwa rzeki, ptaszęta ćwierkają w krzakach, itp, itd. Taki dzień. Niedziela.

Mysza na gałęzi.




37 komentarzy:

  1. No niby rozważania ciekawe, a przecież odpowiedź jest prosta: bo byłaś świadkiem. Ludzie intrygująco pomijają wydarzenia obok nich, a męczą się w głowie tym, czego nigdy nie widzieli, ale przeczytali w gazecie. Gdybyś Ty była tą myszą, interwencja boskiej ręki byłaby nagrodą za dzielność i odwagę. Ale interwencja nie przyszła. Jak (zbyt często) w życiu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Natchnienie niedzielne Cię naszło, piękny post i taki życiowy...wszystko w nim można znaleźć a co..to niech każdy sobie w nim poszuka. Ja znalazłam wiele. pozdrawiam serdecznie juz po wizytacji w moim minimini ogródku warszawskim

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kazanie na niedzielę. Cieszę się, że coś Ci dały moje chaotyczne myśli.

      Usuń
    2. świetne kazanie niedzielne, takie lubię

      Usuń
  3. Te zamglone poranki... ach!
    Ciekawa historia i rzeczywiście chyba lepiej zostawić naturę naturze. Może nie zawsze, niekiedy należy ingerować, ale to są sytuacje dość niezwykłe.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ech życie i jego dylematy, no nie jest łatwo...
    Pewnie w pierwszym odruchu starałabym się uratować tą myszkę, no bo jak napisała Monika, byłam świadkiem. Chociaż kiedyś widziałam wronę pastwiąca się nad gołębiem i nie interweniowałam, no bo te prawa natury...
    A kiedyś w zoo byłam przy klatce kruka, a on akurat dostał do konsumpcji kurczaczka, małego żółciutkiego kurczaczka i...nie dałam rady pstryknąć zdjęcia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie robię zdjęć wiader ślimaków, które wynoszę z ogrodu.

      Usuń
  5. Hmmm... Wpis ciekawy. Daje do myślenia...

    OdpowiedzUsuń
  6. Ratowałbym mysz:) I nie należy wnikać, dlaczego. Tak mam i tyle. Świetne zdjęcie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wpisało mnie jako anonim:(

      Usuń
    2. Chciałoby się mieć teleobiektyw w takim momencie. Anonimie. :-D

      Usuń
  7. Też bym ratowała. Po pierwsze, kot ma dość jedzenia i nie musi zjeść tej myszy, po drugie, byłam świadkiem, po trzecie bo mogłam. A po czwarte, uruchamia mi się empatia i kiedy wyobrażę sobie przerażenie tej myszy, to skóra mi cierpnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ratowałam kiedyś myszkę przed kotkiem, dzieckiem będąc. Użarła mnie w rękę bardzo boleśnie.

      Usuń
  8. Chyba niepotrzebnie masz jakieś dylematy,Agniecha. Koty jedzą myszy i ptaki by zachować zdrowie, gryzonie zawierają świeżutką taurynę potrzebną dla dobrego funkcjonowania serca i siatkówki kotów. Taka natura,nie zabijają dla przyjemności tylko dla mięska;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie trucizna.Szwajcarzy już od dwóch tygodni trąbią u siebie o martwych rybach w Renie:
      https://tv.telezueri.ch/zuerinews/fischsterben-im-rhein-situation-ist-angespannt-aber-noch-nicht-dramatisch-147386575

      Usuń
    2. Moja kotka bardzo się kreatywnie potrafi bawić ze swoim jedzeniem, kiedy jeszcze jest żywe. Za słabe mam nerwy na oglądanie jej wyczynów. Być może żywność zmaltretowana odpowiednio wydziela więcej tauryny...;-)

      Usuń
  9. Koniku świadkowałaś polowaniu, tak to wygląda. Czego oczy nie widzą tego sercu nie żal. ;-D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Często obserwuję polowania mojej kocikoci kociuni. Ale zaganiać myszę na drzewo...

      Usuń
  10. Tez bym nie wiedziala, w ktora strone patrzec....

    OdpowiedzUsuń
  11. I właściwie nie wiem, jak się ta historia skończyła.

    OdpowiedzUsuń
  12. Ech te koty...Koło natury na tej planecie jest dość straszne z punktu widzenia człowieka wrażliwego. Ale jak się szerzej rozejrzeć, to nie ma co z tym walczyć. Koty nie będą wege, psy nie będą wege, a może nawet rośliny mają rodziny, dzieci i czucia? Kiedyś uratowałam ślimaka z asfaltu i jak wlazłam z nim na trawę, chcąc mu znaleźć mokre, chłodne miejsce, zdeptałam dwa inne śimory.
    Jednak Agnieszko, myszka zagoniona na cieniutką gałązkę, w tarapatach dość beznadziejnych dla niej. Co ona mogła czuć? I co czujesz ty? Czasem Wszechświat tak nam pokazuje co mamy w środku. Pociechą jest to, że koło natury obejmuje nas także. I przerażeniem też. Przytulam.

    OdpowiedzUsuń
  13. Zwykle ratuję i też ie wiem, po co. Bo potem to sponiewierane zwierzątko kona gdzieś długo i boleśnie, a tak kot pewnie by szybciej egzekucją męki zwierzątku zakończył. A, że tak się idiotycznie zapytam, czy jesteś pewna, że to była mysz, w dodatku polna (Apodemus agrarius)? Bo coś ciemne to zwierzątko na futerku.

    OdpowiedzUsuń
  14. Myślę,że to naturalny,prawidłowy instynkt -zeby pomagać.Przypomnialo mi się jak ratowałam żabę w moim oczku wodnym przed pożarciem przez mojego żółwia wodnego ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A o żółwiu nie pomyślałaś. Że takie głodny, biedaczek.

      Usuń
  15. Ja tam nigdy nie waham się przed uratowaniem kotu myszki sprzed nosa. Wszak głodny i tak spać nie pójdzie.

    OdpowiedzUsuń
  16. Ja ratuję ryjówki, jaszczurki, ptaki....Z myszami różnie. Choć ostatnio Kicia już odpuszcza i nie jest tak łowna. Ma już 11 lat. Puma dopiero zaczyna.
    Myślę, że też bym leciała z pomocą. Czasem człowiek działa automatycznie. Bezmyślnie z sercem, na przykład ...jak ja.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja różnie. Myszkę dam kotu zjeść, a ptaszynkę mu wyciągałam z paszczy. Taką bardziej całą, bo jak już była nieodwracalnie naruszona, to lepiej, żeby kot zeżarł, niżby się męczyć miała długo.

      Usuń
  17. A życie sobie płynie, jak gdyby nigdy nic... w dodatku zimorodki przelatują nad Waszą rzeczką? Otóż i jeden z nich. :))

    OdpowiedzUsuń
  18. Pierwszy raz widzę mysz na drzewie :D Pozdrawiam i zapraszam na nowy post :) jusinx.blogspot.com.

    OdpowiedzUsuń
  19. Zachowuję się podobnie, co w sumie jest bez sensu... ale... nie dla myszy. A przecież wystawiamy trutki na myszy. Człowiek jest pokręcony.

    OdpowiedzUsuń