Konie

Konie
Konik polski, to rasa koni małych, pochodzących od dzikich koni Tarpanów występujących na obszarze Europy. Tarpany, które przetrwały zostały odłowione i umieszczone w prywatnym zwierzyńcu hrabiów Zamoyskich. W 1808 roku z powodu panującej biedy zostały rozdane do użytkowania chłopom, w wyniku krzyżowania się z lokalnymi końmi wykształciła się rasa nazwana przez prof. Vetulaniego konikiem polskim. Konik polski charakteryzuje się wysoką inteligencją, łagodnym charakterem, jest odporny, wytrzymały, ma niski wzrost (do 140 cm), silną budową ciała, twardy róg kopytny. Jest to rasa późno dojrzewająca (3-5) i długo żyjąca. Konik polski to przede wszystkim koń wierzchowy, do rekreacji, rajdów konnych i wycieczek doskonały. Jego niski wzrost sprawia, że wielogodzinne siedzenie w siodle nie jest uciążliwe, jest odważny i dzielny. Nadaje się również do prac rolnych i lekkich zaprzęgów, a jego łagodny charakter i inteligencja sprawia, że jest niezastąpiony w hipoterapii. Konik polski to świetny wybór dla całej rodziny, również dziecka, bo gdy nasz mały jeździec dorośnie, to nie będzie musiał rezygnować z jazdy na swoim przyjacielu, konik polski bez uszczerbku na zdrowiu poniesie jeźdźca o łącznej wadze do 130 kg

środa, 19 grudnia 2018

Dzień nijaki oraz ponury.

Kiedy dzień jest nijaki oraz poniekąd ponury, człowiek też jakby flaczeje. Gdyby nie pewien przymus wewnętrzny, oraz zewnętrzne obowiązki, to w taki dzień chyba by się wziął i rozpuścił i zostałaby po nim nieciekawa, brudnawa plama na podłodze.

Pomimo rozlazłości ogólnej, wylazłam z nory, i choć pogoda zdecydowanie już nie spełnia moich życzeń w zakresie zimy marzeń, to jakoś się dało.
Doszłam więc do stajni - koniom nie wytłumaczysz, że nie chce ci się - dałam im siana. Tak ładnie pachniało, że od razu świat zrobił się odrobinę mniej brzydki. Popatrzyłam w kilkanaście par wielkich brązowych oczu - znowu mi się polepszyło.
Dałam żryć kocie stajennej, ona jest tak rozkosznie zadowolona, jak sobie zje, że aż miło popatrzeć.
Potem zawędrowałam do szklarni, a tam roszponka sobie rośnie, jak i sałata już gotowa do konsumpcji, trybułka i zielona kolendra. Uszczknęłam co nieco i z zieleniną już prawie optymistycznie maszerowałam do domu. Miło w środku zimy wciągać kanapki z własnym zielonym, zdrowym zielskiem, to mnie kręci, naprawdę. No i znowu mi się polepszyło.
Potem robiłam to i owo, jak to w domu i zagrodzie, potem polazłam znowu do stajni, bo jedna nasza klacz starawa już, przemianę materii ma nieefektywną, żre tyle co inne, a chuda jak szkapa, nota bene, no i jeszcze mlekopijcę ma co z niej wszystko wysysa. Więc dokarmiać ją trzeba, musli dla matek karmiących sypiąc do wiadra i dając jej zupełnie osobno, bo inaczej stado by się rzuciło, wyżarło wszystko i Korsa nadal byłaby chuda, a Dirka nadal gruba.
Więc poszłam i widzę, że ona Korsa gdzieś daleko, na końcu pastwiska, więc wołam do niej po imieniu ot tak sobie, bez wielkiej nadziei na rezultat jakikolwiek, a ona - tu zdziwienie moje nie miało granic - odwraca się, słucha, myśli, słucha - i proszę państwa - idzie w moją stronę.
No ja nie mogę, to jest zupełnie nowa jakość w kontaktach końsko- ludzkich, wy, moi czytelnicy, przecież nie wiecie, że Korsa na sam widok kantara czy uwiązu zwykła spieprzać galopem gdzieś kilometr dalej i zostawiać sfrustrowanego, przeklinającego człowieka daleko, w szczerym polu. I jak mamy tę wdzięczną klacz od lat chyba ośmu, tak zawsze było właśnie tak - na widok człowieka ze sznurkiem robimy chodu. I oczywiście, uczymy tej nieufności do człowieka każdego swojego następnego źrebaka. Właśnie Korsa jest jedyną naszą klaczą, która przydzwoniła mi zębami w łeb, gdy chciałam dotknąć i obejrzeć jej źrebaka zgodnie z wytycznymi pewnej teorii o mądrej nazwie "imprinting". No cóż, ona nie była na tym kursie, i artykułów na internecie nie czytała, więc trochę ją rozumiem, ale żeby zaraz zębami... Siniaka miałam centralnie na środku czoła przez ponad tydzień i oczywiście wszyscy jak zwykle myśleli, ale nic nie powiedzieli, że to przemoc domowa, jak to u nas na wsi, w Polszcze bywa.
Inne klacze jednakowoż tak nie robią.
No więc jak już przyszła, podstawiła łeb do kantara, dała sobie zapiąć uwiąz i weszła ze mną grzecznie do stajni, to właściwie byłam już w siódmym niebie i dzień nijaki i ponury stał się dniem wyjątkowo sympatycznym.
Poszłam więc za ciosem i upiekłam ciasto z jabłkami, które wyjątkowo się udało. Leżało sobie jak słoneczko na środku stołu i uśmiechało się do mnie. A ja do niego z nożem i ciach.
Jaki miły dzień, proszę czytelników.
No i jeszcze poczta przyjechała trąbiąc i dzwoniąc i wręczyła przesyłkę z drugiego końca Polski, a w niej ziemniaki i arcydzięgiel. No ma Mikołaj fantazje, musicie przyznać. Dziękuję Ci Mikołaju z Podlasia!
Sfotografowałam to ciasto, bo przecież zaraz go nie będzie.


25 komentarzy:

  1. O! Jakie piękne ciasto, o mało nie ugryzłam klawiatury.
    Pięknie opisujesz jak to na początku nijaki, dzień robi się miły.
    Mnie jeszcze do końca dnia zostało trochę do zrobienia i dopełnienia poczucia, że nie był zmarnowany. Jeszcze jedna małe rączki obrały mi i starły pieczarki. Będzie farsz do uszek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O to właśnie mi chodziło, że tak krok po kroku robi się lepiej. Żeby tylko zauważyć.
      Jeżeli małe rączki Ci pomagają, to dzień już nie jest zmarnowany.

      Usuń
  2. No, to Korsa zrobiła Ci dziś dobry dzień, a ciasto, dobrze, że tylko na ekranie, a nie u mnie w domu...

    OdpowiedzUsuń
  3. To był tylko rozlazły ranek a dzień to był Właściwy a nawet Wspaniały. Może wieczór będzie Nastrojowy albo tak jakoś.;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oglądam Australijskiego Master Chefa. Lubię ten program. Ale tylko ten.
      I nie jestem głodna, bo to ciasto - ono ma jakąś własną grawitację i przyciąga.

      Usuń
  4. Dobrze ,ze nam opisalas ten dzien w ktorym stopniowo robi sie pieknie i chce sie zyc...kazda z nas tak ma albo moze miec, najczesciej ranki sa troche trudne a potem nabiera dzien rumiencow...ja tak mam. Swietnie sie czyta Twoja opowiesc!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że się podoba moje pisanie. A tak mi się nie chciało zaczynać.

      Usuń
  5. Łooooo ciacho i do tego jeszcze śmietana!!!!!!!!!!!! To już rozpusta nad rozpustami ;)
    Fajnie, że tak fajnie napisałaś o tym swoim dniu, dziękuję, takie czytanie było mi właśnie potrzebne :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze, że się komuś do czegoś przydało moje pisanie.
      A śmietana zwykła, kwaśna, bo gdyby była bita, to by zemgliło.

      Usuń
  6. Fajny więc koniec końców ten dzisiejszy dzień Twój był. U mnie jeno gorzej z godziny na godzinę. Wczorajsze wyczyny na mrozie w pantoflach zaowocowały cystitis, ktora to pierwszy i ostatni raz miałam w dzieciństwie, z tych samych nota bene powodów. Może więc nadał jestem dzieckiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A to ( bycie dzieckiem w tym wieku ) z pewnością jest powodem do uciechy!
      Co to jest cystitis?

      Usuń
    2. Doedukowałam się! Dzieckiem będąc i cierpiąc na to samo, sadzano mnię na nocniku z wywarem z pietruszki. Może zastosujesz?

      Usuń
    3. To chyba nie to samo.
      Biedna Ty. Mam nadzieję, że szybko ci przejdzie.

      Usuń
  7. Bardzo krzepiąca opowieść. Nie ma to jak zwierzaki, zawsze ustawią człeka we właściwej pozycji. A ciasto! Jak Ewa2, o mało nie zeżarłam klawiatury.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zostało już mniej niż pół. Jak dobrze, że nie muszę się odchudzać, a Latający też nie musi, bo nie chce.

      Usuń
  8. A tak sie smutno zaczelo, ze niby dzien nijaki i ponury...
    To wszystko co napisalas poznej jest tylko dowodem na to, ze to zalezy od naszego nastawienia. Albo chcemy i umiemy widziec piekno nawet tam gdzie go teoretycznie nie ma, albo upieramy sie jak osiol przy paskudzie.
    Bardzo mi sie podoba Twoje optymistyczne podejscie do zycia, bo ja tez wierze, ze w kazdej najwiekszej brzydocie mozna sie dopatrzyc piekna tylko trzeba chciec.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Staram się jak mogę podchodzić do życia pozytywnie, nie zawsze mi wychodzi ale trzeba próbować.

      Usuń
  9. Ponurość "zranna" jest czasem potrzebna, choćby do tego, aby potem było już lepiej, skoro gorzej już było :)
    A jeszcze gdy wydarzy się coś takiego jak niespodziewane obłaskawienie dzikiej Korsy, to już pełna euforia i oklaski.
    I myślę, że taki dzień jak Twój to powinien być aplikowany jak lekarstwo. Różnym takim, którzy nie wiedzą co czynią temu światu.
    Pozdrawiam z "dziurki" w lesie :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lepiej niż z dziurki w nosie. ( Tak mi się przeczytało za pierwszym razem i się zdziwiłam );-)

      Usuń
  10. I super :) mam nadzieję, że kolejne dni też takie będą :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba są. Pogoda jak na razie nie dopisuje popisowo. Ale reszta, czyli ludzie i zwierzęta, starają się.

      Usuń

  11. Niemożliwym będzie dla wielu, pojęcie, że wzięty na siebie obowiązek opieki nie daje zwolnień, usprawiedliwień, dnia wagarowicza czy ...niemożliwym też dla wielu jest podać swemu psu zakrwawioną dłoń i doczekać gdy krwawić przestanie... Mam myszy, którym robię krzywdę pomagając, ale może niekoniecznie...kto to oceni. Dziękuję za poranny spacer i garść sensu . Dziękuję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odpowiedzialność za zwierzęta cz y rośliny czy ogólnie naturę to jest pewne ograniczenie własnej wolności. Ale ile innych rzeczy otrzymuje człowiek w zamian.
      Dziękuję za odwiedziny tu.

      Usuń