Wychodzi więc, że następny wpis wykonam w okolicach daty początku astronomicznej jesieni.
Zmęczona jestem ( zmendzona, w zachwycającej wersji Latającego ) tym wszystkim, proszę czytaczy.
Kolanem, które na szczęście ma się już coraz lepiej, całym procesem leczenia mojego ukochanego Latającego... I tą robotą, która w związku z powyższymi dwoma przyczynami ciągle nie jest wykonana. I rośnie. I przerasta. Siły. Oraz całą resztą.
Ale żeby nie było, że my tu tylko marudzimy i użalamy się, to wrzucimy kilka przemiłych fotek.
A później dodamy jakieś podpisy, teraz nie mamy już czasu.
Real wzywa.
 |
Ulubiona róża Latającego - "Alchymist". Nowy krzaczek, starej, pięknie rozrośniętej roślinie podziemne potwory zgryzły korzenie i sczezła. |
 |
Opium... |
 |
To nasz ogromny jesion, którem uratowaliśmy życie. |
 |
A tu dereń kousa, nabyty ponieważ MegiMoher tak smakowicie go opisała i sfotografowała kiedyś, na swoim blogu. Gdy go prowadziła... |
 |
Róża "Zephirine Drouhin" przy naszym tarasie. Pachnie obłędnie i nie ma kolców. |
 |
"Veilchenblau" z trzmielem. |
 |
Latający chciał pergolę z czerwonymi różami, to ma. |
 |
Też ładna, chociaż już nie pamiętam, jak jej na imię. |
 |
"Bobby James" rambler potwór. Sześciometrowe przyrosty roczne!!! On nie jest normalny! A spróbuj do niego podejść z sekatorem. Kolce ma długie i ostre. |
 |
Ale śliczny jest. |