Konie

Konie
Konik polski, to rasa koni małych, pochodzących od dzikich koni Tarpanów występujących na obszarze Europy. Tarpany, które przetrwały zostały odłowione i umieszczone w prywatnym zwierzyńcu hrabiów Zamoyskich. W 1808 roku z powodu panującej biedy zostały rozdane do użytkowania chłopom, w wyniku krzyżowania się z lokalnymi końmi wykształciła się rasa nazwana przez prof. Vetulaniego konikiem polskim. Konik polski charakteryzuje się wysoką inteligencją, łagodnym charakterem, jest odporny, wytrzymały, ma niski wzrost (do 140 cm), silną budową ciała, twardy róg kopytny. Jest to rasa późno dojrzewająca (3-5) i długo żyjąca. Konik polski to przede wszystkim koń wierzchowy, do rekreacji, rajdów konnych i wycieczek doskonały. Jego niski wzrost sprawia, że wielogodzinne siedzenie w siodle nie jest uciążliwe, jest odważny i dzielny. Nadaje się również do prac rolnych i lekkich zaprzęgów, a jego łagodny charakter i inteligencja sprawia, że jest niezastąpiony w hipoterapii. Konik polski to świetny wybór dla całej rodziny, również dziecka, bo gdy nasz mały jeździec dorośnie, to nie będzie musiał rezygnować z jazdy na swoim przyjacielu, konik polski bez uszczerbku na zdrowiu poniesie jeźdźca o łącznej wadze do 130 kg

niedziela, 24 grudnia 2017

sobota, 25 listopada 2017

Zagadka.

Otóż wzięło Agniechę na robótki domowe, bo na dworze zimno, a w domu tak miło. I chce się ( choć nie aż tak bardzo ) coś zrobić, żeby tego miłego było więcej.
Wykoncypowała to.
Ktoś zgadnie, cóż to takiego?
Jak zgadnie to mu troszkę wyślę, niechże się ucieszy. Znaczy się, ten pierwszy, co zgadł.
Najpierw.
Trochę później.
Jeszcze później.

I z drugiej strony.

piątek, 17 listopada 2017

Z czym ci się kojarzy listopad?



Błoto wszędzie.
Z tym właśnie mi się kojarzy od kilku lat miesiąc nr 11.
Bardziej niż z tajemniczą listopadową mgłą, Wyspiańskim, czy innym Gałczyńskim. Gumofilców pożądam. Marzę o nich.

Takie o, na przykład. Do gnoju się nadadzą a i na przyjęcie u królowej angielskiej.


sobota, 11 listopada 2017

O burakach zwięźle.

Ponieważ obiecałam, to pokazuję, różnice pomiędzy burakiem zwykłym, a burakiem trochę mniej zwykłym. Czyż nie jest to burak pasujący do okazji? Jak by nie patrzeć, jest biało-czerwony.  Tym patriotycznym akcentem kończąc, odchodzę wznieść toast sokiem z buraka kiszonego. Mniam.



piątek, 3 listopada 2017

A bo ja wiem.

Dzień taki jakiś nijaki, a wieczór ciemny, choć księżyc w pełni albo prawie już wychylił się zza górki, to siędę sobie przy komputerze, i coś napiszę, a właściwie zdjęcia wkleję i opiszę je pobieżnie.

Ponieważ ogród nasz od jakiegoś czasu uprawiany jest ekologicznie, bez chemii i trucizn, to niestety pod ziemią wytworzył się alternatywny świat, w którym mieszkają stwory, które jedzą rośliny od dołu.
Proszę, jaki sielski obrazek, zupełnie nie widać, że pod spodem czai się zło.

Przyznam się uczciwie, parę lat temu, będąc pod wpływem wściekłości a działając w afekcie, posypałam stworom trucizny w korytarze i nic się nie zmieniło. Myszowate przeżyły, a ja dalej byłam sfrustrowana. To już lepiej nic nie stosować. Nie sprawdziły się ani psie gówna, ani niedopałki papierosów wtykane w nory, ani dzwonki, butelki itp. Zepsutych śledzi nie stosowałam, więc nie wiem, czy są skuteczne. Może ktoś ma jakieś doświadczenia, to się podzieli. Ja przychylam się coraz bardziej do opcji permanentnego przejściowego rozejmu. I bardzo jestem rozczarowana postawą naszej kotki, że pod ziemią nie pełza i tych myszowatych nie łapie.

Więc, kiedy zauważyłam ostatnio, że marchew, buraki czy inne korzeniowe zaczynają coraz częściej przybierać formę lekko przywiędniętej naci z malutką piętką, a pod nią ziejącą w ziemi czarną czeluścią, przyszedł czas na zbiory.
Więc jednak przerywanie korzeniowych jest potrzebne. Większość tych  marchwi ma średnicę 1 cm.

Marchwi strasznie było dużo, ale za to małej, bo zapomniałam jej poprzerywać właściwą porą, ewentualnie dużej, ale popękanej. Uzbierało się skrzynkę czerwonej, dwie skrzynki żółtej z białą i fioletową i jedną pomarańczowej. Tę pomarańczową jednak poprzerywałam, więc była niczego sobie.
Co drugi burak pogryziony. Na zdjęciu nie widać aż tak bardzo.

Buraczyska wyrosły wielkie, pasternaki takie sobie, a selerom to chyba się przywidziało, że są krasnoludkami. Przeciętny rozmiar orzecha włoskiego, ale za to nać - bujna a rozłożysta.
Pory za to  znowu- wielkie.
Pomidory już dawno zniknęły ze szklarni, zostały jakieś smętne papryki oraz radośni jesienno - zimowi nowi lokatorzy.
Proszę jak miło w szklarni , sałata, co się sama posiała, tylko ją przesadziłam, i roszponka, co ja ją posiałam.

Fasolę Jasia zbieram i zbieram i ciągle coś tam dojrzewa, to jeszcze nie wyrywam.

Warzywnik przypomina coraz bardziej jakiś krajobraz po bitwie.
Piękny Jaś ledwie się słania na tyczkach za porami. Pora już na niego.

Poza tym, jesień, ciągle jeszcze kolorowa, choć już trochę mniej.
Jarmuż się postarał w tym roku, ładny jakiś wyrósł, zdrowy i nie pożarty, endywia podobnież.





Pozbierałam kwiaty, myśląc, że to będzie już ostatni bukiet, ale może jednak nie?
Miłego weekendu!

poniedziałek, 16 października 2017

Kolorowo.

Jesień. Lubię ją. Jest taka piękna, nawet kiedy pada, chmurzy czy wieje.
Wiać ma jednak z umiarem, bo boję się spadających drzew i odlatujących dachów.
Nie ma idealnego miejsca na osiedlenie się, ale każde ma swoje zalety. My na przykład mieszkamy, można powiedzieć, w dziurze nad rzeką. Wietrzysko przelatuje wysoko nad nami i zazwyczaj nie czyni szkody bezpośrednio w obejściu. Ale dla równowagi, mamy bardzo rzeczywiste zagrożenie powodziowe. I chłodny mikroklimat, który miły jest w czasie upałów, ale mniej sympatyczny wiosną, gdy u sąsiadów kwitną już tulipany, a u nas ciągle panują przymrozki. Ale nie narzekam. Wiedziały gały, co brały.

Jesień jest piękna, zwłaszcza dziś. Rano poszliśmy na szybki obchód okolicznych lasków i pastwisk, i wróciliśmy ze zrywką pełną prawdziwków. Część już zjedzona.
Poza tym, czas zbiorów, czas plonów, czas przerabiania i magazynowania. Czas wspaniałych kolorów.
plon z pastwiska

z ogrodu

ze szklarni





buraki po lewej od selera proszą Opakowaną o cierpliwość ( pisemnie na samym dole wpisu )



ostatnie róże są może nawet piękniejsze niż pierwsze

Buraki w paski prosiły, żeby przekazać Opakowanej, że w związku z zapowiadaną przepiękną pogodą przez co najmniej tydzień, planują przez ten czas pozostać w glebie i troszkę podrosnąć. Więc się jeszcze nie zaprezentują w tym wpisie.

niedziela, 20 sierpnia 2017

Zamiast buraka.

Obiecałam Opakowanej, że pokażę jej pewnego buraka, ale jakoś mi nie idzie. Burak jak w ziemi tkwił, tak i tkwi, a zdjęcie nie zrobione. Może powinnam skądś wytrzasnąć specjalistyczny aparat fotograficzny do robienia zdjęć pod ziemią bez wyrywania, ale nie wiem, gdzie takie robią. Więc Opakowana pozostanie jednak na razie bez buraka.

A poza tym, skoro już udało mi się zgrać pogodę, siebie, aparat fotograficzny nadziemny, oraz konie do pozowania, to pokażę te konie, bo sądząc po ostatnich postach, mamy tu blog ogrodniczo - nihilistyczny, a nie koński.

Źrebięta jakby urosły, ze słodkich puszystych maluchów przekształciły się w sympatyczne, przytulaśne koniki, każdy z własnym wyglądem i charakterem.

Wiosną był mały problem z oswajaniem niejakiego Kokotka, odpuściłam sobie, bo był trudny, a potem najadłam się wstydu, kiedy przyjechali pracownicy Związku Hodowców Koni do opisu i chipowania młodych, a Kokotek się nie dał. Wodził nas za nos bardzo sprawnie. Chipa więc nie ma w sobie. Najwyraźniej zdecydował, że jest wolnym ogierem i basta, i nie będą mu człowiekowate elektronicznych elementów w szyję wkładać.
Teraz co prawda, po intensywnym kursie pt. "Człowiek najlepszym przyjacielem konia", już się nie boi, wręcz przeciwnie, nie daje się odgonić.

Oczywiście, trudno zrobić fajne zdjęcie konia, który właśnie oblizuje aparat fotograficzny, lub wkłada fotografowi łeb pod pachę ewentualnie sprawdza, czy obuwie jest porządnie wykonane, a sznurówki dadzą się rozwiązać, albo chociaż odgryźć.
Więc dokumentacja chwili jest taka sobie. Ale jest.



Kokotek, a może Brzeczka.

A to już na pewno Brzeczka.

Ożanka z głową w cieniu.

Muszelka z Ożanką.

Pobawmy się trochę.

No, co się tak gapi człowiek?

Latać też umiem.

Przy wodopoju.



środa, 26 lipca 2017

Obecna!

Ten wpis jest dlatego, że Mika twierdzi, że zeszłam z tego świata, po zjedzeniu grzybów o wdzięcznej nazwie bzowe ucho. I jeszcze sugeruje, że to mój duch w zaświatach ( to go mam, skoro ona tak twierdzi, jakoś nigdy nie byłam pewna... ) a nie ja pisze. No niech będzie, że duch może pisać komentarze, ale cały wpis, i żeby jeszcze zdjęcia powklejał, a najpierw je zrobił? Mika, ja żyję!


Deszcz popadał przez dni parę i nagle z prawie cywilizowanego ogrodu zrobiła się dżungla. Dobre sąsiedztwo roślin zmieniło się w dzikie uściski i szalone objęcia.
Kartofel pomieszany z burakiem liściowym, dynia pełza po bobie, kolendra słania się po marchwi, kapusta dusi majeranek. Podsypane garścią ślimaków, gąsienic przeróżnych i mszyc dziwacznych.
A nad szaleństwem naziemnym szaleństwo fruwające. Motyle, ważki, pszczoły, trzmiele inne z nazwy nieznane stwory.