Jak już wspominałam, do Dżygita był umówiony weterynarz na piątek, aby ustalić przyczynę jego ociężałości, ale ja uparłam się aby przed jego wizytą zrobić jeszcze raz kopyta, mimo, że wszyscy kręcili głowami, bo przecież miesiąc temu były zrobione. Ale ja chciałam mieć pewność, że z kopytami jest wszystko w porządku, aby wyeliminować je z procesu diagnostycznego, więc mówię tniemy jeszcze raz ile się da i koniec. Dżygit nie kulał, tylko był taki ciężki w ruchach i nie podejmował tak często zabawy z Lisiakiem jak dawniej, myślę, że osoba z zewnątrz, nawet znająca się na koniach nie dostrzegłaby problemu, ale ja nie mogłam spać po nocach, bo wiedziałam, że coś jest nie tak. Dżygit w miarę spokojnie - no może z małymi ekscesami;-) dał sobie zrobić trzy kopyta, zabieramy się za czwarte (tył), a tu wyskoki, kopniaki, próby ucieczki, szarpanina. Musieliśmy go z Michałkiem zakleszczyć, ja z jednej strony napierałam na jego bok z całej siły, a Michałek z drugiej, pan Andrzejek jakimś cudem podniósł, ją do góry i zaczął ciąć. Dżygit w pewnym momencie jakby osłabł, w tym samym, w którym pan Andrzej odciął kawałek odsłaniając dziurę, którą zaczęła się sączyć ropa, Dżygit poczuł ulgę i już do końca dał sobie zrobić kopyto bez sprzeciwów. Oba koniki mają zrobione śliczne kopyta w dobrym stanie, tylko u Dżygitka zrobił się ten paskudny ropień, to było wczoraj, a dziś już szaleje z Lisiakiem i obserwowałam go - robi zdecydowanie dłuższe kroki tyłem, choć jak gwałtownie skręca w bok podczas zabawy, to delikatnie przysiada (ugina), tył, czasem cały, czasem jedna noga, zabawy nie nagrałam, bo jak już wspominałam, jak tylko mnie zobaczą, to natychmiast przerywają i do mnie lecą, co będzie widać na zdjęciu, tak szalały, że Lisiakowi Dżygit kantar zdjął, a jak tylko otworzyłam okno, to momentalnie przybiegły do ogrodzenia jak najbliżej mnie...
Ale za to udało mi się nakręcić, co prawda kawałek, ale zawsze, zabawy moich psów, istne szaleństwo, a nagranie jest zrobione już w końcówce zabawy, wcześniej byłam z nimi na długim spacerze. Jak zobaczyłam, że pada taki porządny śnieg jak one lubią, to mówię idziemy, było tak ślisko, a one tak szaleńczo biegły, że biegnąc nie mogłam za nimi nadążyć i tylko myślałam: jeśli cię przewrócą, nie wolno puścić smyczy, nawet jak będziesz lecieć na przysłowiowy 'pysk' - to nie wolno, bo uciekną, więc lecąc masz ściskać mocniej smycz! I tak sobie tłumaczyłam jak biegliśmy w jedną stronę, a było naprawdę ślisko, wiatr zawiewał śnieg w twarz, więc niewiele widziałam, droga powrotna była już spokojniejsza - na szczęście, a ja jestem tym maratonem umęczona strasznie, zrobiliśmy w sumie ze trzy kilometry, ale to tępo które nadały było szalone.
Teraz dylemat, jaki mam aktualnie.
Do tej pory o kastracji myślałam jako o czymś oczywistym, ale ponieważ zaczyna się termin zbliżać wielkimi krokami, to czytam w temacie jak najwięcej. No i nachodzą mnie wątpliwości, czy w ogóle trzeba je kastrować, dziś czytałam o przyczynach kastracji, że robi się ten zabieg aby wyeliminować temperament ogiera i ułatwić pracę z koniem, ale ja przecież nie mam z nimi wielkich problemów i potrafię nad nimi zapanować, dodatkowo nie pojawiło się jeszcze wędzidło w naszym szkoleniu, a to przecież mocno sprawę ułatwi. kastracja natomiast niesie pewne ryzyko powikłań - dziś czytałam o wypadających narządach, a dla mnie to nie są konie jak nie te, to inne, one są jak psy, są członkami naszego stada, naszej rodziny, więc sprzedaż, uśpienie itd. nie wchodzi w grę. na razie tak na poważnie zaczęłam czytać dopiero dziś, ale wynika z tego mojego czytania, że pewne nabyte, czy wyuczone zachowania i tak mogą pozostać. Tak więc jeśli ktoś ma wyrobioną opinię, bądź przemyślenia, to zapraszam do dyskusji może to pomoże mi podjąć decyzję.
W dzisiejszych czasach kastracja i sterylizacja stała się czymś powszechnym, pożądanym i modnym, istnieje wręcz presja, aby sterylizować i kastrować wszystko co nie rasowe i nie mające prawa się rozmnażać - tylko hodowle rasowe. Pewne środowiska wręcz wprowadziłyby nakaz gdyby tylko mogły, a człowiek, który nie kastruje i nie sterylizuje jest w opinii tych środowisk skrajnym ignorantem przyczyniającym się do bezpańskich i niechcianych - psów, kotów, koni? Na szczęście nie wszyscy tak myślą, choć większość weterynarzy jak najbardziej przychyla się do pomysłu, bo to drogie zabiegi. Ja, choć ubolewam nad bezpańskimi zwierzętami i mordowanymi również w schroniskach, to nigdy nie miałam zwierząt z rodowodami, zawsze kundle, wyjątkiem są konie, ale to dlatego, że zależało mi na cechach tej konkretnej rasy - głównie psychicznych i nie pomyliłam się. Teraz, gdyby wykastrować i wysterylizować wszystko co nierasowe, to kundle i koty europejskie krótkowłose - czyli dachowce pospolicie mówiąc przestałyby istnieć, bo przecież nikt nie prowadzi hodowli kundla, czy dachowca, a ja nie miałabym Biżu, Arrowka, Pasi i wszystkich moich kotów, one nie miałyby prawa się urodzić. Wydaje mi się, że nie tędy droga, dlaczego nie mamy pomysłów na promowanie świadomości i odpowiedzialności w społeczeństwie, tylko szukamy takich prostackich rozwiązań i głupich tak naprawdę. Na marginesie tej opowieści, czytałam ostatnio o najnowszej modzie na usuwanie psom strun głosowych?!? na co my ludzie jeszcze wpadniemy i do czego się jeszcze posuniemy, aby nam było miło i przyjemnie... Okazuje się jeszcze, że rola seksu jaką nadaliśmy my ludzie, jest unikalna w przyrodzie, w książce "Filozof i wilk" autor powołuje się na obserwacje i badania zawarte w innej książce, a opisujące życie wilków, otóż ruję w stadzie ma tylko samica alfa i tylko raz do roku, reszta samic ponoć nie, nikt nie wie dlaczego tak się dzieje, ale tak jest, a osobniki o niskiej pozycji w stadzie całe swoje życie nie zaznają przyjemności kopulacji. Tak więc, czy nie kastrując moich koni i skazując je na niezaspokojenie potrzeb poprzez uniemożliwienie im kopulacji, skazuję je na ciągłą frustrację i nieszczęśliwe życie? czy też to nie ma aż takiego znaczenia? a jeśli im zaszkodzę kastracją, jeśli coś się nie uda? a jeśli ich nie wykastruję i narażę nasze życie na niebezpieczeństwo? ale w końcu na ogierach też się jeździ? i takie oto pytania kłębią mi się po głowie...