Konie

Konie
Konik polski, to rasa koni małych, pochodzących od dzikich koni Tarpanów występujących na obszarze Europy. Tarpany, które przetrwały zostały odłowione i umieszczone w prywatnym zwierzyńcu hrabiów Zamoyskich. W 1808 roku z powodu panującej biedy zostały rozdane do użytkowania chłopom, w wyniku krzyżowania się z lokalnymi końmi wykształciła się rasa nazwana przez prof. Vetulaniego konikiem polskim. Konik polski charakteryzuje się wysoką inteligencją, łagodnym charakterem, jest odporny, wytrzymały, ma niski wzrost (do 140 cm), silną budową ciała, twardy róg kopytny. Jest to rasa późno dojrzewająca (3-5) i długo żyjąca. Konik polski to przede wszystkim koń wierzchowy, do rekreacji, rajdów konnych i wycieczek doskonały. Jego niski wzrost sprawia, że wielogodzinne siedzenie w siodle nie jest uciążliwe, jest odważny i dzielny. Nadaje się również do prac rolnych i lekkich zaprzęgów, a jego łagodny charakter i inteligencja sprawia, że jest niezastąpiony w hipoterapii. Konik polski to świetny wybór dla całej rodziny, również dziecka, bo gdy nasz mały jeździec dorośnie, to nie będzie musiał rezygnować z jazdy na swoim przyjacielu, konik polski bez uszczerbku na zdrowiu poniesie jeźdźca o łącznej wadze do 130 kg

niedziela, 28 kwietnia 2024

Żółto.

Z palety kolorów żółty jest moim najmniej ulubionym, jeśli chodzi o ubrania, czy inne człowiecze wyroby. Jakoś mi nie pasuje. 
Natomiast nie mam nic przeciwko kolorowi żółtemu w naturze. Wręcz przeciwnie. Rzepakowe czy też słonecznikowe pola wprowadzają mnie w ekstazę. Tym razem udało mi się zatrzymać auto i zrobić w miarę fajne zdjęcia. Droga była pusta po horyzont w obie strony, nikomu nie przeszkadzał stojący samochód, a mnie samochody nie wjeżdżały w kadr. No i mam żółte pola do swojej kolekcji pięknych widoków. Z zaśnieżonymi Karkonoszami w bardzo odległej perspektywie.







A tak w ogóle, to ogród domaga się uwagi i chyba się zagrzebię w nim na czas całej rozciągniętej majówki. Mam nadzieję, że wytrzymają różne nie pierwszej jakości i świeżości części ciała.
Jak na razie, chodzę sobie, i wykonuję ewidencję fotograficzną pomrozowych szkód. Nawet chciałam zrobić wpis na temat, bogato ilustrowany, ale chyba odpuszczę. Wystarczy, że te biedne rośliny widzę w rzeczywistości.

No i trawniczek został niestety skoszony. Już nie jest pięknie wielobarwny i kwiecisty, ale cudnie zielony i mięciutki pod gołą stopą. I tak jak w teorii bardzo jestem za łąką kwietną zamiast trawnika, to w praktyce ( związanej z moim tu i teraz ) niekoniecznie. Po latach mieszkania w tym akurat miejscu wiem, że jak trawa długa, to kleszczy i gzów zatrzęsienie. A gdy trawa przystrzyżona, to jest zdecydowanie lepiej. A że łąk Ci u nas dostatek dookoła, to nie ubolewam aż tak nad faktem, że nasza trawa w obejściu jest koszona. A i gzy i tak dolatują co niektóre.

RADOSNY WIOSENNY UPDEJT! 

Przed chwilą zobaczyłam pierwszą jaskółkę i usłyszałam pierwszą kukułkę.

niedziela, 14 kwietnia 2024

Zasuwam w kieracie

jak stara szkapa, 
żeby chociaż z tego ekologiczny prąd był, a tu nic. 
Powoli dochodzę do wniosku, że świat się nie zatrzyma, bo chałupa jest brudna, rabatki zarastają chwastem, a słupki ogrodzeń się chwieją. Lista czynności nieodhaczonych na liście do wykonania tej wiosny jest dużo dłuższa, niestety.
Za dużo tej pracy, za dużo jak na jednego człowieka. Nawet nie chce mi się opisywać, co tu się robi, u nas w obejściu, bo się za bardzo zmęczę i kto będzie musiał ganiać w świecie rzeczywistym, żeby dopędzić czas?
Pośród tych wszystkich niedoczasów i powoli rozwijających się katastrof, dzieją się też rzeczy miłe.
Na przykład, po tym, jak Dreszka dostała zapalenia łożyska i poroniła całkiem już dużego źrebaka, to Muszelka parę dni później urodziła bez problemów niejaką Maciejkę. Maciejka wyskoczyła z brzucha Muszelki szybko i sprawnie, jak Atena z głowy Zeusa, i od razu była gotowa, by życiu stawić czoła.

Pozostałości opakowania źrebaka. Doceniam pewne korzyści nowoczesnych technologii, w rodzaju zamiast dzwonić do weta, żeby przyjechał i zobaczył, czy z klaczy wyszło wszystko, co trzeba, cykam zdjęcie i wysyłam, a onże wet pisze, że jest ok. Oszczędność czasu dla obu stron, a kasy dla klienta.



Matka z córką.

A tu inna matka z synem.

Zrobiłam zdjęcie, by porównać ssącego malucha ze ssącym roczniakiem, wyższym już od matki. To już nie wygląda, nie uważacie?
Na szczęście, oba jurne roczniaki odjechały na inne pastwiska, pozostawiając stado wzdychające z ulgą, że nikt ich już nie próbuje topornie a nieskutecznie ( taką mam nadzieję ) gwałcić. Pozostawiając też dwie tęskniące matki. Z których jedna, niestety, nie wyłączyła po odjeździe synka kranu z mlekiem, wymię zrobiło się ogromne, prawie jak u krowy ( no dobra, troszkę przesadziłam ), twarde jak kamień i gorące. Za poradą naszego kowala, który w zasadzie mógłby robić za wyspecjalizowanego końskiego weterynarza, doję ją parę razy dziennie. Dojenie nie jest specjalnie miłe, bo prawdopodobnie ją boli i niezbyt jest chętna do poddawania się moim zabiegom. W związku z tym, strasznie się na nią wydzieram, co nawet działa. Sąsiedzi muszą mieć ubaw. Zaraz chyba znowu pójdę podoić konika, albo polonżować.
Tu Muszelka, w trakcie rodzenia łożyska. A Maciejka w trakcie zaczynania pierwszej godziny życia.

Pijemy.

Odpoczywamy.

Reszta opakowania Maciejki.

W międzyczasie Korus dorasta, ze szczeniaka zrobił się młody pies, sika już jak stary, chociaż czasem traci równowagę i pada.

Kwitną równocześnie wszystkie drzewa owocowe, rzadki to widok, więc uwieczniłam na pamiątkę.

Trawniczek dla Tupai, nieskoszony i zakwiecony do niemożliwości.

Poniemiecki beż też zakwitł. Oraz wszystkie inne, ale nie chciało mi się już fotografować.

I kłokoczka.

Trawniczek mleczowy z czeremchą w tle.

A tu nasza ogromna czereśnia, która, gdy ją sadziłam, nie miała nawet metra wysokości.
 A teraz jest już wyższa, niż nasza stara jabłoń, co rośnie za nią.

Znowu bioróżnorodny trawniczek.

A na trawniczku, wśród kwiecia, Korek łobuzuje.

Czereśniowe kwiaty. Ciekawe, czy będą jakieś owoce w tym roku.

I tak to się kręci, ciągle coś się dzieje, wczoraj kocica chciała udrapnąć Korka, który napastował ją swoją miłością, i trafiła mi w kciuk. Nieźle rozorany został. Niestety, jest to kciuk niezbędny do dojenia klaczy. No to teraz doję drugą ręką. Jeszcze wczoraj wydawało się to niemożliwe, dziś już możliwe. Taki pozytywny aspekt negatywnej sytuacji.


Tutaj mamy taki stoliczek po maszynie Singera, z ciężkim, marmurowym blatem, o którym marzy Tabaaza. A on tu se stoi prawie że bezczynnie, zamiast w pięknym mieście Łodzi sukulenty nosić.

Trawniczka kwietnego ciąg dalszy. Muszę przyznać, że ma on wielorakie zastosowanie, taki trawniczek, bo kiedy mi potrzeba zielska do posypania kanapki czy sałatki, to sobie z trawniczka wyskubuję a to kurdybanek, a to podagrycznik, a to coś tam jeszcze...

Uczmy się sztuki relaksu od najlepszych.