Konie

Konie
Konik polski, to rasa koni małych, pochodzących od dzikich koni Tarpanów występujących na obszarze Europy. Tarpany, które przetrwały zostały odłowione i umieszczone w prywatnym zwierzyńcu hrabiów Zamoyskich. W 1808 roku z powodu panującej biedy zostały rozdane do użytkowania chłopom, w wyniku krzyżowania się z lokalnymi końmi wykształciła się rasa nazwana przez prof. Vetulaniego konikiem polskim. Konik polski charakteryzuje się wysoką inteligencją, łagodnym charakterem, jest odporny, wytrzymały, ma niski wzrost (do 140 cm), silną budową ciała, twardy róg kopytny. Jest to rasa późno dojrzewająca (3-5) i długo żyjąca. Konik polski to przede wszystkim koń wierzchowy, do rekreacji, rajdów konnych i wycieczek doskonały. Jego niski wzrost sprawia, że wielogodzinne siedzenie w siodle nie jest uciążliwe, jest odważny i dzielny. Nadaje się również do prac rolnych i lekkich zaprzęgów, a jego łagodny charakter i inteligencja sprawia, że jest niezastąpiony w hipoterapii. Konik polski to świetny wybór dla całej rodziny, również dziecka, bo gdy nasz mały jeździec dorośnie, to nie będzie musiał rezygnować z jazdy na swoim przyjacielu, konik polski bez uszczerbku na zdrowiu poniesie jeźdźca o łącznej wadze do 130 kg

poniedziałek, 23 marca 2020

Nowe życie, dzień pierwszy.

No i w ten poranek, z największym chyba mrozem od początku roku, musiała się nasz Kocanka zdecydować na wypuszczenie z siebie nowego pokolenia.
Nowe pokolenie dorodne, wręcz wielkie, żwawe i w ogóle do rzeczy. Musiało już wyjść, bo lokal zrobił się za mały.

Wstałam więc dziś rano wcześnie, bo już od paru dni mam letką paranoję, że to właśnie dziś.
Patrzę przez okienko w stronę stajni, a tam zza rogu wychyla się bardzo chwiejnie takie coś.
Ubrałam się pędem, w biegu rzuciłam Latającemu: -" Mamy dziecko!" Trzasnęłam drzwiami, przeleciałam ścieżką do stajni, tam już spokojnie i cichutko otwarłam drzwi żeby nikogo nie spłoszyć, grzecznie powiedziałam: -"Dzień dobry paniom...", zapuściłam wzrok orli w półmrok stajni i skorygowałam przywitanie" -oraz panu".
No. Mamy więc syna. Kuklik mu na imię.

Matka zdenerwowana, jak to często bywa na początku, w stadzie mamy trzy egzemplarze ciekawskich podlotków, które chętnie zaopiekowałyby się synkiem (w ramach ćwiczeń przedmacierzyńskich ). Robią podchody, wyciągają żyrafie szyje, wybałuszają oczy. Odpowiedź jest jedyna i właściwa - szybki jak błyskawica obrót, i natychmiastowy kop z zadu. I spokój przez minutę. Potem znowu szyja z gumy się wyciąga w stronę źrebaka. I powtórka z kopania. Nie jest to sytuacja komfortowa dla matki zmęczonej odbytym porodem, ani dla małego, który w międzyczasie musi się nauczyć stać, chodzić, nawiązać więź z właściwą klaczą i zacząć pić mleko. Ale takie jest życie w stadzie.
Dorosłe klacze dają świeżej matce spokój, zachowują bezpieczną odległość i nie naprzykrzają się. Raczej.

Piękny dzień na zaczęcie życia. Co prawda zimno, ale za to słonecznie, i ani jednej muchy. Warto było się urodzić właśnie dziś.

"Nawet nie myśl o zbliżeniu do mojego dziecka!"
"Nie no co ty, tak sobie patrzę, z daleka."

-"Życie jest takie ciężkie, mamo".
-"Synu, ty chyba filozofem zostaniesz, kiedy takie teksty mi sadzisz, w piątej godzinie życia swego".

-"Chyba się położę na chwilę....Pomyślę..."

-"Kim ty jesteś, dziwny dwunogu?"

-"Synu, ty nie myśl tak dużo, koniom to szkodzi."
..."Co ty tam wiesz matka, udam się na emigrację wewnętrzną i nawet nie będziesz wiedziała, że myślę..."

-"Ale najpierw trzeba się napić".

-"Co ty robisz, mamo? Co to jest, to zielone?Dlaczego wkładasz to sobie do buzi i to znika?"
-"Jem siano, synu." Jak będziesz duży, to też będziesz jadł. Teraz tylko mleko."

-"Co ty tam wiesz, matka. Jem od razu. Mleko jest dla mięczaków"

Przyznam szczerze, że w swojej, nie aż tak krótkiej karierze hodowcy koni, półdniowego źrebaka wcinającego siano jeszcze nie spotkałam.
Miłego życia, Kukliku!

A tu, specjalnie dla Opakowanej, opakowanie źrebaka po rozpakowaniu:


Że też się zmieścił w takim małym woreczku...
Żeby wszystko było jasne, nikt do rozpakowania nie używał wideł.

czwartek, 19 marca 2020

Pomimo wszystko, idzie wiosna.

Żółta, złota, ciepła, pachnąca.
Spokojna, zadumana.







Idąca swoją drogą. Być może miłosiernie spoglądając na nasze niezborne, niezgrabne ruchy. Być może nie zwracając na nie w ogóle uwagi. Bo czymże jesteśmy, w perspektywie wieczności...

czwartek, 12 marca 2020

Byli i wrócili.

Szczęście mieliśmy, bo kiedy pojechaliśmy do Belgii, to wirus właściwie jeszcze był tam nieobecny. Co prawda ludzie już zwracali uwagę, by zachować odległość, kichali czy kaszlali zgodnie z zaleceniami, i maniacko myli ręce. Ale też dużo przyjemniej się oglądało wystawę, bo tłok był rozproszony.

W danej chwili wszystkie muzea i tam zostały zamknięte, więc cośmy zobaczyli to nasze i nikt nam już tego nie odbierze.

Właściwie była to wystawa jednego dzieła sztuki, z dobrze opracowanym kontekstem epoki, życiorysem artysty, było też trochę innych jego dzieł, oraz jemu współczesnych, wcześniejszych oraz późniejszych twórców.
A że człowiek w szkole musiał się uczyć na temat, zgadywać jak to dzieło wygląda na podstawie czarno-białych reprodukcji oraz barwnych opisów historyków sztuki, to z wielką ciekawością ruszyliśmy zobaczyć oryginał.
Warto było, powiem Wam, moi drodzy czytacze.
A miasteczko Gandawa, w którym wystawa miała swe miejsce, przeurocze jest i pełne zabytków z miłego mi wielce okresu średniowiecza.
zamek Gravensteen robi wrażenie

coś jakby Sukiennice krakowskie, ale większe i nadwodne


Cóż to za straszliwa flaga powiewa i bezcześci powietrze obok dumnego flandryjskiego lwa?

Dachy, daszki, kominy, widok z okna hotelu.

jakiś kościół, chyba Św. Michała

a to będzie katedra Świętego Bawona

 Święty Michał od tyłu

A to tzw. Belfort. Zwieńczony u góry przezabawnym smokiem, którego jednak nie udało mi się sfotografować.



Pogoda nie dopisała, jak nie zimno, to deszczowo, ale i tak bardzo mi się podobało.


A sztuki dzieło, które pojechaliśmy zobaczyć to:




Ołtarz Baranka mistycznego, Jan van Eyck.