Chciałoby się pokrzepić.
Pocieszyć.
Pomóc.
Fluidów wysyłanie może i pomaga. Dobrze by było.
Chcemy, żeby działało.
Tak czy siak,
dla wszystkich tych, którym przydałoby się troszeczkę otuchy i nadziei,
kwiatki we wazonie.
Co prawda w realu otrzymał je Latający na swoje urodziny, ale w wirtualu starczą i dla Tabaazy, i dla Szpagetki, i dla Romany, i dla .............. (można sobie samemu wypełnić).
Bukieciki od serca, z kwiotków własnych oraz nabytych, w ulubionym stylu "wieś artystyczna rozczochrana."
Czytam sobie ostatnio, powoli bardzo, książkę "Pieśń Ziemi" autorki Robin Wall Kimmerer. I właściwie to mogłabym losowo zeskanować przypadkową stronę z tej książki, bo cała jest mądra i dająca do myślenia. No ale dziś padło na te dwie strony. Zrobiły na mnie wrażenie.
I tu przychodzi refleksja, czy i ślimak bezskorupkowy, czy taka nornica, czy karczownik, oni też są naszymi braćmi? Ufff. Ciężko. Te niebieskie kulki, ten karbid w nory sypany...
Na razie w warzywniaku zastosowaliśmy podniesione grządki, od dołu obite gęstą metalową siatką. Dopóki ta siatka nie przerdzewieje, spodziewam się, że w końcu posiane przeze mnie marchewki zostaną również przez nas zjedzone. A nie przez podziemne myszowate.
No ale to na jesień się okaże. Na razie prawie nic nie posiane, ale wszystko przygotowane. Bo zimno było. Bo mokro było. Bo nie tak było.
Dzisiaj nastąpił pierwszy ciepły dzień, ale jak to ostatnimi czasy, od razu z grubej rury. 27 stopni. Zwiędliśmy oboje szybko podczas robót ogrodowych, bo jednak takie skoki temperatury na wiosnę to dla jakichś superludzi, a nie zwykłych śmiertelników.
Trzeba się będzie przyzwyczaić, a i pogoda ponoć ma się uspokoić i zachowywać się godnie i z umiarem.
Pozdrawiam Was wszystkich wiosennie.