A co niektóry czubek ma swojego dudka.
Wydaje się wam wszystkim, że bredzę od rzeczy? Jako ten tytułowy czubek? A właśnie że nie. Bo ja tu o majstrze stolarskim Willim Dudecku i jego wyrobie powiem, chociaż niewiele jest tu do opowiedzenia, bo niewiele po nim zostało. A może nie szukałam aż tak bardzo, jak by było można.
Ale wracając do rzeczy, a właściwie zbaczając w dygresję, Agniecha, dzieckiem będąc, jak każdy właściwie, miała babcię. A babcia w mieszkaniu swym, oprócz różnych tam mebli, posiadała czarodziejski kredens. Taki po Niemcach, co ich z ziem ukradzionych wypędzili ruscy na zachód. A Polaki z Litewszczyzny przyjechały i zostały. Kredens rzadko był otwierany, u góry za szybką stały sobie różne kieliszki i filiżanki, i talerzyki, których używało się tak rzadko, że właściwie służyły tylko do wzbudzania podziwu. Na dole, w przepastnych głębiach za trzema drzwiczkami, kryły się niezgłębione tajemnice. Drzwiczki były zamykane na kluczyk, więc nie dało się ot tak, zajrzeć. A jak już babcia otworzyła, to ho ho, nie wiadomo było, co podziwiać najpierw. Czy te butelki wypełnione płynami zakazanymi dla dzieci, czy, obrusy, obrusiki i serweteczki, haftowane, wykrochmalone, wyprasowane, i poskładane. Czy słoje z cukierkami czekoladowymi i landrynkami, a może stare zdjęcia, a może kryształowe wazony? Kredens był pełen cudów i już. Chciało się w nim zamieszkać, jak w bajce, ale niestety, nie było w nim już miejsca na nawet niewielką dziewczynkę. Lata mijały, dziewczynka rosła, kredens malał, nie tracąc na szczęście swojej magii. Lata mijały dalej, dziewczynka dorosła, babcia była coraz starsza, i w końcu, jak to zwykle bywa z babciami, wzięła i umarła. Mieszkanie zostało, z meblami, i z kredensem. Ogromnym. Nikomu nie potrzebnym. Kredens wylądował w piwnicy. I zniknął z tej opowieści. Pozostało wspomnienie. I sentyment.
Agniecha pojechała na studia, potem pojechała na drugie studia, i gdzieś tam, w zupełnie innym kraju, innym czasie, poznała pewną osobę, która podobnie jak ona, w dzieciństwie była mieszkanką magicznego kredensu. Niesamowite przeżycie. Spotkać kogoś, kto ma tak podobne wspomnienia dotyczące innego chociaż tego samego mebla. Kredens po Niemcu. Ogromny. Pełen cudów. Z tym że kredens Mai wyemigrował z Polski do Izraela razem z jej rodziną, co to jej Polacy w Polsce nie chcieli. I ona ten kredens wielokrotnie uwieczniła w sztuce. Jako że jest Maja artystką. Czynną. Tak czynną, jak Agniecha bierną.
![]() |
Kredens Mai - rysunek. |
![]() |
Kredens Mai - instalacja. Ten jest faktycznie ogromny, bo Maya powiększyła go tak, by dorosły mógł go doświadczać z perspektywy dziecka. |
No i dobra, sztuka swoją drogą, a życie swoją.
Agniecha z obcych stron wróciła do kraju rodzinnego, chociaż w inne miejsce tegoż, z artystki przekwalifikowała się w rolnika.
Dom wybudowali z Latającym. Z tarasem. Zadaszonym. Dużym. Z wiecznym bałaganem na tym tarasie, bo wszędzie się na nim jakieś rzeczy a to ogrodowe, a to warsztatowe, a to niewiadomojakie pętały. Wymyśliła Agniecha, że jakiś mebel by się przydał, żeby ten chaos jakoś opanować, albo chociaż ukryć. Najlepiej kredens.
I tak sobie ta myśl bytowała, Agniecha od czasu do czasu a to na OLX, a to na allegro, a to znowu w lokalnym komisie czy na niedzielnej giełdzie sprawdzała, czy aby nie znalazł się właściwy kandydat, ale jakoś się nie zjawiał. Lata mijały. Bałagan nie mijał. Aż tu nagle, w pierwszym tygodniu nowego roku, w ogłoszeniu z marnymi 3 zdjęciami pojawił się ten właściwy. Przeczucie powiedziało, że to on. Tym bardziej, że on bardziej miejscowy niż my wszyscy.
Nawet nie było aż tak daleko. I nawet nie aż taka ruina. No to pojechali i się zapoznali z meblem i jego właścicielem. Kredens po Niemcu, stał w domu na wsi, co w nim ta rodzina po II wojnie z Iwano - Frankowska wylądowała tu gdzieś na Dolnym Śląsku. Stał w tym domu u babci, aż się babci zmarło, a kredens był za duży, żeby się zmieścił do domu wnuczka. Wnuczka nie zapytałam, czy też jest z plemienia mieszkańców magicznych kredensów, ale kto go wie. Z oczu mu dobrze patrzało.
No i jest - nasz tarasowy kredens, piękny choć niemłody, stuknęło mu sto lat już pewnie parę lat temu.
Dzieło rąk mistrza stolarskiego z Hirschberga, niejakiego Williego Dudecka. Fajowo. Bliżej mu teraz do Jeleniej Góry niż przez te poprzednie 100 lat w okolicach Chojnej. Trochę zniszczony tu i ówdzie, fornir wytarty do litego drewna gdzieniegdzie, dziury ma po korniku, ale kornik załatwiony na ament, zarzekał się Pan Właściciel. Jakieś czyszczenia, naprawy, szlifowania i malowanie go czekają, ale na razie odpoczywa po przeprowadzce.
Ogólnie, to coś mnie tknęło, gdy go zobaczyłam, nie tylko, że mi bardzo przypadł do gustu, ale jakoś więcej.
A tu nie dość, że się okazało, że pochodzi z Jeleniej Góry, nie dość, że jego wykonawcą jest mistrz stolarski Willi Dudeck ( lubię dudki ), to jeszcze ten Willy Dudeck miał swój warsztat i magazyn mebli w Hirschbergu, adres Rynek 46, w kamienicy, która jest mi osobiście znana. I nie mówcie mi, że to przypadek.
Ten nasz kredensiorek to raczej prosty mebelek w dorobku Mistrza Dudka. Bo sami zobaczcie:
![]() |
taka sobie biblioteka - zdjęcie wzięte z Allegro |
A tu nasz osobisty dudek, prościzna kuchenna, nadszarpnięta zębem czasu tu i ówdzie:
Temat do rozważań na ulotnością ludzkiego życia, Niemcy odeszli, kredens został, Polacy przeminęli, kredens nadal trwa, my przeminiemy, miejmy nadzieję, że ktoś się tym meblem zaopiekuje i będzie on sobie dalej istniał, niemy świadek ludzkich historii, których nikt nie usłyszał, i nikt nie pamięta.
I tu oczywiście pytania do naszych specjalistek od odnawiania. Jak to oczyścić? Czym następnie pomalować?