Wysoce kulturalna Taabaza dokształca nas, swych prostych czytelników na swoim blogu nie tylko w dziedzinie ogrodów, podróży czy polityki oraz oraz folkloru miejskiego miasta Łodzi, ale i regularnie w temacie historii sztuki, prezentując przepiękne obrazy, rysunki czy ilustracje.
I tak, parę tygodni temu, uraczyła nas między innymi
ucztą malarską. Ucztą, bo żarcia było sporo na tych obrazkach, jako że były to wyszukane martwe natury z owocami czy też inną spożywką.
Jakoś mi to utkwiło w pamięci, zwłaszcza pierwszy obrazek niejakiego Jakuba van Hulsdoncka, o wdzięcznym a dokładnym tytule "Martwa natura z cytrynami, pomarańczami i owocem granatu."
Ten o, poniżej.
Parę dni temu, przemierzając wieczorem kuchnię po raz ostatni przed udaniem się do wyra, z wzrokiem mętnym, krokiem chwiejnym i rozterką duchową pod tytułem: Sprzątnąć bajzel z blatu teraz czy jutro, zauważyłam ten układ. Doprawdy, gdyby Hulsdonck żył, na kolana by padł przede mną, że mu taki model ułożyłam do współczesnej wersji "Martwej natury z cytrynami, pomarańczami i owocem granatu." I to zupełnie niechcący, że tak powiem, spontanicznie.
Ale cóż, on już dawno umarł i niczego już malować nie będzie. No bo sami zobaczcie.
Kompozycja bardziej wydłużona, nowatorskie podejście do standartowego tematu, stosując konwencję panoramy, zarezerwowaną zazwyczaj dla pejzażu do tematu martwej natury, osiągamy pewną świeżość spojrzenia, układ jest swobodny, mniej rygorystycznej symetrii. Cud miód.
No doprawdy nic tylko wziąć i malować arcydzieło.
Ja nie zamierzam, w malowaniu zawsze byłam cienka i na razie nie chcę sprawdzać, czy się zmieniło, ale gdyby ktoś chciał się zainspirować tą wyjątkowo udaną kompozycją, proszę bardzo.