Oprócz tego, parę domów w których pomieszkiwała przed, w czasie, i po wojnie liczna wtedy rodzina mojej Mamy.
Oprócz tego jest Wujek, skarbnica pamięci i wspomnień, przewodnik i komentator, siłą napędowa każdego wyjazdu. Znam go dopiero od paru lat i żałuję, że nie dłużej. Człowiek ten obdarzony jest fenomenalną pamięcią, a do pamiętania ma dość dużo, bo urodził się w 1934 roku. Chciałabym mieć taki łeb, kiedy osiągnę jego wiek. Raczej niemożliwe, bo moja pamięć od zawsze była dobra, ale krótka, jak mówi znane powiedzenie Smerfów. Ale przecież trzeba mieć marzenia.
A ponieważ gdybyśmy mieli jeździć w te same miejsca, tą samą drogą, to byłoby nudno, to trasa co roku jest trochę inna.
Tym razem z autostrady zjechaliśmy w okolicach Brzeska, dopędziliśmy do Krynicy, tam mała przerwa na zwiedzanie, picie wody mineralnej o cudownych zdrowotnych właściwościach ( fuuuu- ohyda ) a potem dalej, bo na nocleg w Beskidzie Niskim, w Stadninie Konie Huculskich też trzeba było dojechać.
Radosna nawigacja prowadziła nas przez malutkie drogi ledwie pokryte asfaltem ( myślę sobie, że te telefony, programy i inne wynalazki całkiem nieźle muszą już czytać w myślach, skoro telefon Kuzynki Izy poprowadził nas tak piękną, malowniczą trasą. Bo były inne - sprawdziłam sobie na mapie.) Mijaliśmy lasy, łąki pola, drewniane chałupki, kapliczki przydrożne, bociany, traktory, kopki siana. Minęliśmy też całą masę architektury jednorodzinnej współczesnej, która była STRASZNA.
Ale rozważania na temat, dlaczego przeciętny Polak nie ma poczucia smaku i piękna odłóżmy na cykl co najmniej dziesięciu wpisów, gdzieś w dalekiej przyszłości.
No więc Regietów, konie huculskie, okoliczności przyrody, leniwe bociany, nocleg, śniadanie i w drogę.
Ruszamy w Bieszczady. Nawigacja znów wybrała drogi ostatniej kolejności odśnieżania. Jesteśmy przeszczęśliwi. Tylawa, Cisna, Ustrzyki Górne, w końcu lądujemy w Bystrem (małej wiosce na końcu świata) u Klaudii, koleżanki mojej kuzynki.
Starszych bezpiecznie umieszczamy w agroturystyce w Michniowcu nr 11, a Iza i ja wracamy na posiady przy ognisku w ogrodzie pełnym brzóz, trawy, ziół i diabłów. Ognisko, rozmowy, śpiewy, procenty różne ( Agniecha kierowcą, więc imprezowała po trzeźwemu ).
Powrót nocą do agro, poranek z śniadankiem od rolnika ( mają własne krowy więc i mleko masło ser, wszystko świetne ).
Następnie wylot w kierunku na Dynów, Dubiecko, Przemyśl.
Zaliczamy rodzinne pamiątki, zapalamy znicze na cmentarzu, wsuwamy lody w Przemyślu ( o, lodziarnio Fiore, ty nie masz sobie równych! ) i posuwamy statecznie w stronę ostatniego noclegu w Krasiczynie.
Uskuteczniamy przechadzki po parku pałacowym oraz podziwianie Pałacu z zewnątrz, troszkę pogaduszek i trzeba spać, bo dzień następny to droga powrotna w okolice Wrocławia.
Jeszcze o poranku w sali śniadaniowej ostatnia atrakcja, zupełnie niespodziewana - żywy i prawdziwy Profesor Bralczyk. Były plany by podejść i zagadać, ale w końcu opcja racjonalna zwyciężyła i profesor nawet nie zauważył, że udało mu się uniknąć napastowania w czasie śniadania.
I taka to była wyprawa wyjątkowo udana. Załączam niewielką, subiektywną dokumentację zdjęciową.
W Krynicy to chyba od tej wody magicznej takie rośliny rosną, ewentualnie wcześniej zmiana klimatu się ujawniła niż u nas. |
A to Beskid Niski taki spokojny. |
Tam z tyłu jest bardzo dużo koni. Około 4x więcej niż na zdjęciu, ale gdybym zrobiła zdjęcie całego stada, to nie byłoby widać żadnego zwierza, tylko kropki na tle trawy. |
Nie ma wątpliwości, gdzie się znajdujemy. |
A gdyby jeszcze były, to teraz już wiemy na pewno. |
To są Bieszczady. |
A tu Pan Pasterz z Owcami, zdjęcie zrobiono dokładnie naprzeciwko znaku z wilkami. |
W Bystrem. |
Stary cmentarzyk, też w Bystrem. |
Nowoczesność spotyka się z tradycją. |
A tu wspięliśmy się na Tatarski Kopiec w Przemyślu i podziwialiśmy widoki. |
A równocześnie pszczoły huczały i szalały w lipach. |
Krasiczyn w popołudniowym słońcu całkiem, całkiem. |
Taki miły torcik z bezą i zawijaskami z bitej śmietany. |
Ozdobne zawijaski w blasku zachodzącego słońca. |