Konie

Konie
Konik polski, to rasa koni małych, pochodzących od dzikich koni Tarpanów występujących na obszarze Europy. Tarpany, które przetrwały zostały odłowione i umieszczone w prywatnym zwierzyńcu hrabiów Zamoyskich. W 1808 roku z powodu panującej biedy zostały rozdane do użytkowania chłopom, w wyniku krzyżowania się z lokalnymi końmi wykształciła się rasa nazwana przez prof. Vetulaniego konikiem polskim. Konik polski charakteryzuje się wysoką inteligencją, łagodnym charakterem, jest odporny, wytrzymały, ma niski wzrost (do 140 cm), silną budową ciała, twardy róg kopytny. Jest to rasa późno dojrzewająca (3-5) i długo żyjąca. Konik polski to przede wszystkim koń wierzchowy, do rekreacji, rajdów konnych i wycieczek doskonały. Jego niski wzrost sprawia, że wielogodzinne siedzenie w siodle nie jest uciążliwe, jest odważny i dzielny. Nadaje się również do prac rolnych i lekkich zaprzęgów, a jego łagodny charakter i inteligencja sprawia, że jest niezastąpiony w hipoterapii. Konik polski to świetny wybór dla całej rodziny, również dziecka, bo gdy nasz mały jeździec dorośnie, to nie będzie musiał rezygnować z jazdy na swoim przyjacielu, konik polski bez uszczerbku na zdrowiu poniesie jeźdźca o łącznej wadze do 130 kg

sobota, 23 listopada 2024

Chwilowo biało.

 

W odpowiedzi na pytanie Kocurro z poprzedniego posta. Może potem będzie mi się chciało coś napisać. Na razie rosół gotuję i jestem jakaś wyprana z energii.



Zwierzątkom podsypałam siana i słomy, żeby nie musiały mokrego i ziemnego żarcia wygrzebywać spod śniegu. Szczerze mówiąc, mnie to bardziej przeszkadza niż im, zbyt troskliwa jestem.

Korus już w modusie zimowego szaleństwa. W końcu jego rasa z Norwegii się wywodzi, więc zima powinna być jego ulubioną porą roku. I chyba rzeczywiście jest.

Natomiast Pi uważa, że dobrze wychowany kot zimę spędza w domu. ( już nie w stajni, proszę państwa, kot wymusił jakoś bezwysiłkowo zmianę i proszę, noc w domu a dzień na dworze ).

Ale jednak życie bywa ciężkie i trzeba się jakoś pocieszyć, no więc z przepisu holenderskiego upiekłam ciasto z jabłkami i cynamonem, i jakkolwiek wyszło bardzo smaczne, to troszkę go dużo i sycące na maksa, a Latający nie chce jeść więc wystąpił problem nad-obfitości.

Tu mamy ilustrację przysłowia "Człowiek strzela a pan bóg kule nosi."
Planowaliśmy wykonanie ( rękami pracowników ) nowego ogrodzenia padoku i lonżownika przed nadejściem zimy. A tu jeden z pracowników poszedł w długą - alkohol go pochłonął - i praca niedokończona.  A dokończona być musi, bo inaczej nie da się wprowadzić koni na ich zimowe miejsce pobytu.

Korek w swoim ( śnieżnym) żywiole.

No to teraz już jest następny dzień, niedziela rano i po śniegu zostały nędzne resztki w osłoniętych od wiatru chłodnych zakątkach. Wywiało, stopiło. Zielona trawa za oknem. W sumie dobrze, bo może uda się pracownikom dokończyć te roboty padokowe ( jeśli A. wróci ze świata procentów), a ja może posadzę czosnek. I zabezpieczę róże? I to i to i tamto? Jedno jest pewne, roboty ci u nas dostatek.

A poza tym to jest jakoś średnio. Latającemu wyleczyli w szpitalu pęcherz ( 2 tygodnie w szpital, najpierw Goerlitz, potem Drezno ), wrócił do domciu zadowolony choć nie chodzący ( za słaby ). Więc leży na łóżku i niby dochodzi do siebie, tylko że teraz skarży się na ból brzucha. I za mało je, na mój rozum. Nie wiem z czego on zamierza odbudować te mięśnie, co mu tak skutecznie zanikły... I tak się ten żywot wlecze. 

Ale rosół ugotowany, w ilości sporej. Trzeba odcedzić gęste, dosmaczyć i Latającego poić będę.

środa, 13 listopada 2024

I po co?

Piękny listopad, jednakowoż, choć dziś z mgły zrobiła się mżawka a z mżawki mokry śnieg i teraz jest dość paskudnie.

Korek z koleżanką, Korek jako dżentelmen puszcza damę przodem.:-)

Stado przy studni

Szeroko...

wysoko... pięknie.

Pobawimy się?

Kolory jesieni.


Taka historyjka.
 
Przeprowadziłam konie na następne pastwisko, bo na poprzednim już lekko wyjedzone. Takie niezbyt duże pastwisko obok drogi. Chodzę tam codziennie, bo trzeba konie napoić. Wczoraj przyjechali znajomi, chcieli obejrzeć jedną klacz, no to poszliśmy razem. Stoimy sobie wśród koni, a tu nagle patrzę, że Muszelce brakuje połowy ogona. Ewidentnie ktoś obciął. Sk...syn jeden. 

Nie dojdziesz, człowieku, nie zgłębisz, pokładów głupoty i bezmyślności bliźniego swego.

poniedziałek, 11 listopada 2024

Imieniny Świętego Marcina - zwyczaje i tradycje w Holandii i Belgii.

Poszłam na łatwiznę, i zamiast pisać, wywnętrzać się, zmagać i w ogóle, skopiowałam.  

Chciałam sama napisać o święcie świętego Marcina, fakt, ale skoro na  tej stronie już było tak ładnie wszystko opisane w języku holenderskim, no, to wzięłam, wrzuciłam w maszynkę do tłumaczenia, skorygowałam jej  błędy i wkleiłam. 
Sorry, czytacze, Agniecha ma zły czas i się nie wysila. 
Takie to jołki -połki.


Oto historia Marcina z Tours i obchodów święta świętego Marcina w Holandii i w innych krajach.

W niektórych częściach Holandii i Belgii 11 listopada, w Dzień Świętego Marcina, dzieci tradycyjnie chodzą od drzwi do drzwi z lampionami lub latarniami, aby śpiewać piosenki i otrzymywać słodycze. Obecnie święto to zmaga się z silną konkurencją ze strony Halloween, które przywędrowało z Ameryki. Święto Święty Marcin odnosi się do biskupa Marcina z Tours z IV wieku, który był powszechnie czczony w średniowieczu jako wzór miłosierdzia - i dlatego, że pozostał całkiem zwyczajny.

Uczeni nie są pewni, w jaki sposób imieniny francuskiego biskupa przekształciły się w święto dzieci. Istnieją przesłanki, że jego elementy, takie jak chodzenie ze światełkami, zostały zapożyczone ze starożytnego germańskiego festiwalu zimowego.  

Są jednak również historycy, którzy utrzymują, że jego pochodzenie jest czysto kościelne. Na przykład Ewangelia Łukasza stwierdza: „Kto zapala lampę, nie chowa jej w ciemnej niszy, lecz stawia na stojaku, aby ci, którzy wchodzą, widzieli światło”. Tekst ten był często odczytywany z ambony 11 listopada, prowadząc ludzi do kojarzenia świętego Marcina ze światłem. 
Niezależnie od tego, skąd dokładnie się wziął, gdzieś w XIX wieku wśród dzieci w niektórych częściach Holandii i Belgii pojawił się zwyczaj przechodzenia obok drzwi śpiewając z latarnią lub lampionem i prosząc o coś słodkiego.

Życie Marcina z Tours.

Święto Świętego Marcina odnosi się do Marcina z Tours, biskupa Cesarstwa Rzymskiego w III wieku.

Marcin urodził się w 316 roku w rzymskiej prowincji Panonia, która obejmowała część dzisiejszej Austrii, Węgier i Bałkanów. Otrzymał pogańskie wychowanie, ale wcześnie zainteresował się chrześcijaństwem. 
Kiedy miał 15 lat, został zmuszony do wstąpienia do armii rzymskiej wbrew swojej woli jako legionista. Poprosił cesarza rzymskiego Juliana Apostatę (331-363) o zwolnienie z poboru, ponieważ nie mógł pogodzić pracy żołnierza z wiarą chrześcijańską. Został wówczas oskarżony o tchórzostwo. Według jego ówczesnego biografa, Sulpicjusza Sewera, Martinus zaproponował, że stanie na froncie i będzie chroniony przez krzyż. Zanim jednak mógł podjąć ten drastyczny krok, został uwięziony, ale po krótkim czasie został zwolniony i nadal dołączył do służby. 
W 330 roku opuścił armię rzymską i osiedlił się w Poitiers w Galii, dzisiejszej Francji. W 360 r. Marcin założył pierwszy klasztor w Galii w Tours na polecenie biskupa Hilarego. Marcin był kochany przez mieszkańców tego miejsca, którzy chcieli, aby został ich biskupem. Jednak uważał się za zbyt niskiego na to i podobno ukrył się w zagrodzie dla gęsi, aby tego uniknąć. Został jednak zdradzony przez gęganie gęsi i musiał niechętnie przyjąć urząd. 
W Marmoutier na obrzeżach Tours założył kolejny klasztor, po czym wycofał się.
Święty Marcin zmarł w Candes w 397 roku i został pochowany w Tours 11 listopada.
Później został kanonizowany, a jego imieniny 11 listopada są nadal obchodzone w wielu częściach Europy.



Kiedy Marcin był legionistą w armii rzymskiej, zobaczył żebraka. Podczas gdy wszyscy inni żołnierze przeszli obok potrzebującego mężczyzny, Marcin zatrzymał się. Choć jako żołnierz nie posiadał zbyt wielu rzeczy, przeciął mieczem swój płaszcz, aby podzielić się nim z żebrakiem.


W ten sposób święto Marcina obchodzone jest w innych krajach

W Holandii i Belgii dzieci chodzą od drzwi do drzwi, ale wiele krajów europejskich ma bardzo różne zwyczaje związane ze świętym Marcinem.

  • Polacy jedzą specjalnego rogala oraz dania z gęsiny.
  • Słowacy dają prezenty każdemu, kto ma na imię Marcin.
  • Duńczycy jedzą kaczkę ( bo gęś dawno, dawno temu była za droga, a Duńczycy zbyt ubodzy by sobie na nią pozwolić ).
  • Niemcy chodzą w procesji, palą ogniska i jedzą precle.
  • Irlandczycy zabijają koguta i smarują jego krwią swój dom.
  • Sycylijczycy jedzą ciasteczka anyżowe i piją wino.
  • Maltańczycy dają swoim dzieciom torbę owoców i orzechów.
  • Portugalczycy jedzą pieczone kasztany.
  • Hiszpanie zarzynają świnię.
  • Chorwaci wznoszą toast za zbiory wina.


tekst zaczerpnęłam ze strony historianet.nl, 
przetłumaczono z DeepL.com (wersja darmowa)

wtorek, 13 sierpnia 2024

Bujniej i obficiej.

 No i nagle jest wszystkiego za dużo. Jak to zjeść we dwójkę, ja się pytam, drodzy czytelnicy a właściwie czytelniczki? Ruszyły pomidory. Już je można jeść jak jabłka, z garści, tym bardziej, że jabłek u nas w tym roku nie będzie ani jednego. Nie będzie też gruszek, śliwek, pigwy. Trochę żal. A nawet bardzo. Cukinie szaleją. Nauczona doświadczeniami lat poprzednich, posadziłam dwie rośliny. I co? I jest za dużo! Jedna cukinia o okrągłych, jasnozielonych owocach, i druga, ciemnozielona, normalna. Wystarczą dwa, trzy dni zagapienia, i znowu jest nadprodukcja. I jemy te cukinie na różne sposoby, tylko jeszcze kwiatów spożywamy, chociaż ponoć smaczne, no i skutecznie byśmy proces niekontrolowanego rozmnażania przykrócili, kwiecie jedząc.

Słoneczka w koszyku.

Własne mieczyki. 

Tymianek.

W dyniowej dżungli.

Oraz kwiatowej dżungli.

W obrazie van Gogha.

Mieszane.

Mieszane w innym kierunku.

Burak liściowy.

Cukinia okrągła.

Truskawki , gdy je sadziłam wiosną, miały po dwa liście i wyglądały,
jakby się wybierały na drugi świat. Ale im przeszło
 i teraz mam wielkie nadzieje na przyszły sezon,
 tak zdrowo i dorodnie wyglądają.

Pod liściami rabarbaru z biedą dałoby się przykucnąć. Są ogromne. Dlaczego czyta się i słyszy, że rabarbaru po 21.06 nie powinno się używać?

Pomidorowe sakiewki.

Gdyby chciałoby się nam zrobić piwo, to chmiel mamy.

Upał leje się z nieba.

Ten upał to ma nas dławić jeszcze z tydzień, chociaż z rańca termometr pokazuje poniżej 10 stopni. Tak więc z rana żyję, potem już się chowam w domu.
Konie dają radę, stajnię mając jako cień i chłód, ogiery na drugim pastwisku chowają się w krzakach, no i trzeba sprawdzać, czy woda w stawku jest, a jak wyschnie, to dowozić. Korus upał źle znosi, więc chowa się w domu razem ze mną. Kotka znika.
My zaliczamy kolejne chemoterapie Latającego. Odpukać, znosi je tym razem w miarę. No i wczoraj  przyjaciel z Holandii przyjechał w odwiedziny, to gadają jak nakręceni od rana do wieczora.
Oraz padł kolejny rekord przechowywania dyń. Z poprzedniego sezonu ostatnia sztuka została przerobiona na pyszną zupę. W sierpniu! Gdy nowe dynie grubieją już porządnie na grządkach.

I grzybów nie ma, ze względu na brak deszczu i temperatury straszliwie wysokie. Nie ma, ale czasem niespodzianie coś człowiekowi wyrośnie pod pergolą z czerwonymi różami, czy w okolicy grilla.

Czasznica olbrzymia! Grzyb jadalny, osiągający rozmiary monstrualne. Ta na razie ma około 12 cm średnicy.

Ku ochłodzie.

Woda chłodzi, biel optycznie ponoć też. To wklejam.


niedziela, 21 lipca 2024

I znowu mam kłopot z tytułem.

Ale nie ma co się przejmować, przecież żem nie pisarz, anie nawet nie pisarka. Jeno rolnik z wykształceniem artystycznym, czyli przysłowiowy kwiatek do kożucha lub pięść do nosa. Niby jedno do drugiego nie pasuje, ale mnie tam nie przeszkadza. Sprzeczności łączę w sobie. Jak to ja.

Ale to tylko taka dygresja na początek, bo tak naprawdę to chciałam Wam napisać że cieszę się bardzo. Ponieważ znowu nam się udało dokonać sianokosów przed deszczem. Mamy siano! Nasze koniory będą miały co żreć przez całą zimę! Alleluja i euforia!
Muszę tu napisać, że mało uczuć dorównuje tym wzniosłym chwilom, gdy udało się dokonać sianokosów czy żniw. To jest haj i odlot dużej klasy i żadne dragi się do tego nie umywają. No może ci wspinacze, co pełzają po ośmiotysięcznikach w warunkach niedoboru tlenu i zmienionego ciśnienia, i nadmiernego wysiłku mają podobnie. Takie  mistyczne doznania chłopskie. Ach.


Dwadzieścia ziołową herbatką pachnących, świeżych i suchych, zieloniutkich balotów!


Pomyślicie sobie może, drodzy czytacze, że co ona się tak podnieca, przecież sucho jest, to co za problem, zrobić te sianokosy. Otóż, niby susza, ale jak przychodzi co do czego, to  znaleźć 5 dni pogody bez opadu wcale nie jest łatwo. Tegoroczne sianokosy są chyba jak do tej pory najpóźniejszymi w historii naszego gospodarstwa. Żeby robić pierwszy pokos kiedy sąsiad szaleje kombajnem po polu i żniwuje w najlepsze? Tego jeszcze nie było. Ale jest. 

Oraz mało tego siana w tym roku, bo jednak mało opadów było. My tam zawsze wyjdziemy na swoje 
(odpukuję szybko w niemalowane drewno), bo koni mamy mało, a łąk sporo, ale ci rolnicy, którzy mają na styk łąk, pastwisk i zwierząt, mogą mieć problem.
Rok temu mieliśmy balotów 186, w tym 108. Duża różnica. 

A poza tym, ogród warzywny nam się zaczyna rozpędzać, produkcja rośnie, rozmaitość warzyw takoż, jeszcze chwila, i trzeba będzie jeść, jeść i jeść, oraz przerabiać, i rozdawać. 
Z handlu najbardziej mi odpowiada handel wymienny, taki zemnie prymityw z epoki jaskiniowej, ja jej cukinie, ona mi jajca, tej znowu dynie, a ona mi miód... To rozumiem.

Dary natury. Przed.

I po. Dobre było.

Przypuszczam, że mogłabym napisać coś jeszcze, ale starczy na dziś. Niedziela, więc robić trzeba, oczywiście jeśli się da, bo dziś jakiś szczyt upału ma być przed nadejściem frontu z wodą z nieba. 
O deszczowi bogowie, przyjdźcie i dajcie nam wody w ilości właściwej!

wtorek, 9 lipca 2024

Bujnie i obficie.

 Czyżbym w końcu zauważyła, że nadeszło lato?










Dzisiaj tylko obrazki, bo nie mam czasu. Lecę dalej!

środa, 29 maja 2024

Cudaki.


Zajeżdżam ja sobie autem do obejścia, z odwiedzin u znajomych wracając, obżarta szparagami z grilla i innymi smacznymi rzeczami, niczego się nie spodziewając oprócz kameralnego wieczorku z książką lub tv, witam się z Korkiem, ruszamy razem w stronę domu a tu na pastwisku przy rowie słyszymy dźwięki dziwne. Gęganie jakby, ale takie trąbiące nieco. Popatrzyłam okiem lewym, bo ono lepiej widzi, i zauważyłam parę sporych ptaków, spacerujących po pastwisku. Duże. W ślepocie swojej myślę - dropie? Niemożliwe, przecież w Polsce ich już nie ma. Skradającym się biegiem rzuciłam się w stronę domu i lornetki w nim leżącej. Przez lornetkę dało się już zauważyć że to gęsi, tylko dziwne jakieś. Mój telefon nie robi zbliżeń, za stary na takie zabawy, więc podwinęłam zdjęcie z internetu.



Zdjęcie pożyczone ze strony GDOŚ.

Takie oto dokładnie ptaszęta pasły się na naszym pastwisku.
Gęsi egipskie. W naszej wsi. No, no.