Chociaż jaki to traktat, fotoreportaż z podpisami raczej, ale słowo "traktat" brzmi dumnie, podniośle i na dodatek sugeruje, że wiem, kto to jest Wiesław Myśliwski, oraz że przeczytałam jego książkę. Otóż niestety, jeszcze nie. Zaczęłam i odłożyłam. Ale za to wszyscy wiedzą, żem intelektualistka. I o to chodzi. Pozory.
Ale, wracając do cebuli. Kupiłam dymkę w kwietniu chyba. Zwykłą żółtą, ale i czerwoną, ale i białą, chociaż z białą zawsze mi nie wychodziło. Rośnie słabo, gnije szybko, i się nie przechowuje. Ale co tam, stwierdziłam, że spróbuję znowu. W końcu mamy to ocieplenie klimatu, może mi ta biała cebula urośnie jak ta, co we Francji widziałam, cudna, okrągła, duża sucha i w ogóle piękna. Nadzieja matką głupich, jak mówią. Posadziłam wszystko na permakulturowej górce.
Zaściółkowałam skoszoną trawą, bo jednak plewienie nie jest moim ulubionym zajęciem. Zawsze go za dużo, a ja przecież nie mam czasu.
Irygację ogrodu założyliśmy po zimie, przyznam, że podlewanie upraw za pomocą odkręcania jednego kranu, zamiast dźwigania ciężkich konewek, a nawet łażenia z wężem, ma wielkie zalety.
Lato dało czadu, cebula też, spodobała jej się permakulturowa górka. Sucho, nawet jak leje, bo przecież górka, a jak susza, to irygacja dostarcza wystarczającej ilości życiodajnej wody.
Tu już jesienią, cudnie wyplewiony teren przed wyrwaniem, tydzień wcześniej cebuli nie było widać spoza chwasta, ale w dzisiejszych czasach chwast to też ochrona przed palącym słońcem, więc... Nie bądźmy aż tak pedantyczni.
Zebrali zbiór, wrzucili w skrzynki, żeby podeschło na tarasie w słońcu,
Wyczyścili po podsuszeniu.
A następnie napawali się ilością, wielkością, kolorami i w ogóle chodzili dumni jak stado pawi.
Obrodziła nam cebula tego roku nieziemsko.
Największa to ma ponad 15 cm średnicy.
Tak więc zima nam niestraszna. Będziem jeść cebulę i czosnek, oraz ziać z paszczy. Żaden wirus do nas nie podejdzie.