piątek, 14 grudnia 2012

Jak tu skryć się od napaści?!

Odkąd nasze ukochane psy postanowiły już całkowicie zamieszkać w domu, mając w głębokiej pogardzie budę na podwórzu, każdy posiłek wygląda mniej więcej właśnie tak jak na zdjęciu. Biedny Michałek uciekał  z panną cottą, aż mu się przestrzeń skończyła i wylądował pod samą lodówką. Mimo iż przepisy postanowiłam zamieszczać na drugim blogu, to zrobię mały wyjątek i przepis na gotowaną śmietanę, czyli panna cotta, zamieszczę tu: 500ml śmietany 30% lub 36% zagotować z laską wanilii, gwiazdką anyżu i 40g cukru; dwie łyżeczki żelatyny rozpuścić w pół szklanki gorącej wody, śmietankę wyłączyć wymieszać z żelatyną rozpuszczoną i dodać kieliszek rumu. Zarówno psy jak i człowieki uwielbiają okrutnie co widać na załączonym zdjęciu.
Na koniec, dla pocieszenia wszystkich nielubiących zimy i narzekających: u mnie dziś rano było w domu (sprawdziłam jeszcze raz) 9st., gdyż Michałek kupił trefny miał, na naszej ukochanej oszukańczej wsi:-) dziś przywiezie z miasta, aby uniknąć tego dramatycznego przeżycia obudzenia się w tak "miłej" temperaturze i zimowej aurze nie tylko za oknem:-)))

16 komentarzy:

  1. No, no, +9... U nas +2 ale na dworze. A te psy, chyba trzeba je oduczyć. Konsekwencja, konsekwencja i jeszcze raz konsekwencja... Wiem, że to trudno...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U nas dalej trzyma mrozisko! Niestety muszę się przyznać, że ja lubię te wariactwa stołowe, jest kupa śmiechu, a jak potrzebujemy spokoju, to... zamykamy je w przedpokoju:-)

      Usuń
  2. To wszystko nic!

    Kiedy jeszcze mieszkaliśmy w Warszawie przechodząc pod sąsiednim blokiem usłyszałem wołanie o pomoc. Kilka pięter nad moją głową z małego, kuchennego okienka, wystawiała głowę znana mi z widzenia starsza pani i wołała "ratunku"!

    Zapytałem o co chodzi. Podała mi kod do domofonu i poprosiła, bym wszedł, bo "kot sąsiada, którym miała się opiekować pod jego nieobecność, nie daje jej wyjść z kuchni".

    Z duszą na ramieniu (tygrysa się spodziewałem...) ruszyłem po schodach. Otwieram drzwi i co widzę..?

    Malutkiego, nie większego od mojej dłoni, czarnego kotka - fakt, że rzeczywiście bardzo agresywnego, drapiącego, gryzącego i miauczącego nader rozgłośnie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo to był kot bojowy! Żebyś Ty poznał mojego Kaktusa, a imię nie jest przypadkowe...

      Usuń
  3. Kruczek też osacza, ale tylko, gdy jest głodny i stęskniony, czyli zawsze;) Wystarczy wtedy zapowiedzieć kategorycznie, że pójdzie na dwór - i... spokój zalega przy stole - ale pogróżka działa tylko teraz, tzn. gdy jest więcej niż -10;)

    OdpowiedzUsuń
  4. U mnie jak nie wykażę czujności i nie wywalę kotów to jeszcze kocia banda do talerzy się pcha. A przy TYLU kotach nie sposób sobie poradzić ze spokojnym spożyciem czegokolwiek... Tak wiem...konsekwencja...:-)))

    OdpowiedzUsuń
  5. U mnie koty mieszkają w kotłowni i jeden mały w domu, bo rodzeństwo zostało wydane i został sam, a reszta to dorosła hołota:-) Mają porobione łóżeczka w skrzynkach, a wczoraj dostały poduchy do skrzynek, choć Kaktus woli spać na rurkach wychodzących z pieca centralnego...

    OdpowiedzUsuń
  6. Ale wiesz, że moje koty to "cycki". Na krok człowieka nie odstępują:-)))

    OdpowiedzUsuń
  7. Asiu, a ile masz kotów aktualnie?

    OdpowiedzUsuń
  8. Mam znajomą , której suka nie pozwalała nic zjeść...wydzierała jej z rąk wszystko, obiady z mężem jedli na lodówce, ciastka do kawy stały na szafie, a jak gość chciał się poczęstować to musiał mieć refleks...bo nie raz nie zdążył nawet ugryźć kęsa...hehe. To była dalmatynka rozpuszczona ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. No to na szczęście moje tylko osaczją, ale za to z pomrukami irytacji, lub piskim proszącym, wszystko zależy jak długo trwa całasytuacja, no i oczywiście co jest do zjedzenia:-)

    OdpowiedzUsuń
  10. Ja tam niedobra pani jestem. Pies mieszka na podwórzu, wstępu do chałupy nie ma, chyba że w mrozy poniżej -10*C. O jakimkolwiek żebractwie mowy być nie może, w żaden sposób. Żadne zwiezrzę nie może się nawet zbliżać zanadto, kiedy przywódca stada się posila. Wbrew pozorom ma to ogromne znaczenie dla posłuchu potem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak jak u nas, z tym że nasza Kira mieszka w domu. Pies musi znać swoje miejsce.

      Usuń
  11. A u mnie, to jest tak, że są zasady (to samo z moimi ogierami), ale jest pozostawiony dość szeroki pas do wyrażania samego siebie , swoich emocji, dlatego tak bardzo chciałam sama wychować konie, aby nie były maszynami do jazdy pozbawionymi emocji, tylko interaktywnymi w sposób twórczy i to się sprawdza. Arrowkowi niczego nie potrzeba powtarzać dwa razy (wyłączając przestrzeń) i taką zabawę przy stole, w każdej chwili można przerwać (Pasię dopiero wyprowadzamy na prostą), tylko, że to jest element pewnej gry, na którą nasze zwierzęta wiedzą, że dostały pozwolenie. Zarówno ogiery, jak i psy rozumieją więcej niż nam się wydaje, a pewna spontaniczność i luz dodaje naszej relacji bliskości i radości, choć Pasia jest inna, ale dlatego, że inni ludzie ją chowali, ale się zmienia niemalże z dnia na dzień, bała się dotyku, nawet jak się nadstawiała do smyrania po brzuszku, to sztywniała, kładła ogon i uszy i miała takie czujne, trochę przestraszone oczy, jakby sama nie wiedziała czego się spodziewać, teraz z ufnością zamyka oczy i przysypia, sama prosi o pieszczoty. Nie reaguje Pasia zawsze na komendy, bo nikt jej tego nie nauczył i radziła sobie sama jak umiała, ale i to się zmienia, tylko że ja stawiam najpierw na czułość i miłość, a dopiero później na posłuszeństwo. Czytałam kiedyś, że podczas jakiś szkoleń koń u jakiegoś zaklinacza koni przez wąskie nieznane przejście z własnej woli na komendę przeszedł po pół godzinie, moje konie ze mną przechodzą po najdłużej minucie:-) - miłość i zaufanie:-) no może Dżygitowi czasem coś odbije, ale on tak ma, że w stupor potrafi wpaść, Lisiak nigdy - jesteśmy jak jedno ciało:-)

    OdpowiedzUsuń