poniedziałek, 19 listopada 2012

Dawno nic nie pisałam, właściwie to powinnam sobie to zdanie gdzieś zapisać i wklejać od czasu do czasu, na szczęście mam Agniechę:) Nawet teraz nie do końca mam tak naprawdę siłę pisać - może się rozkręcę...
Nie pisałam o różnych zdarzeniach w naszym życiu, bo czasem aż mówić jest trudno, ale chyba przyszedł moment, że już można. Straciłam kotka.Walczyłam o niego kilka tygodni i nie udało się...
Był to koteczek, którego niechcący przytrzasnęłam drzwiami i od tamtego momentu mimo wysiłków weterynarza i naszych nie był w pełni sprawny. Trzy tygodnie temu, koteczek zachorował po kilku dniach, gdy nic mu nie przechodziło pojechaliśmy do weterynarza i okazało się, że to zapalenie płuc i to obustronne, choć nikt w to nie mógł uwierzyć, wyszedł z tego zapalenia płuc. Na jednej z ostatnich wizyt u weterynarza złapał koci katar i tego już jego maleńki organizm nie wytrzymał, bardzo się staraliśmy i robiliśmy co tylko można, ale niestety nie udało się. Koteczek umarł i jak o tym wszystkim myślę, to nie mogę uwierzyć, że wszystko to musiało spotkać jednego malutkiego kotka, jak w tym filmie "Oszukać przeznaczenie", cokolwiek byśmy robili i tak zawsze coś się mu przydarzyło, żadnemu innemu kotu, tylko jemu, a właściwie jej, była piękna, o przesłodkiej buzi, w chorobie cały czas kazała się nosić na ręku, czasem udawało się ją oszukać kładąc na ciepłym termoforze, jak małe dziecko. Nie jest to koniec świata w końcu to jednak nie dziecko, ale i tak zawsze coś we mnie umiera w takiej chwili i zastanawiam się ile jeszcze dam radę udźwignąć, część osób znajduje proste rozwiązanie - nigdy więcej zwierząt! ale czy ja naprawdę mogę przejść obok następnego obojętnie tylko i wyłącznie ze względu na własne przeżycia - nie mogę i nie przejdę, ale czasem zastanawiam się co ze mnie zostanie na koniec życia.
Te rude wiewiórki są z tego samego miotu, Pasia adoptowała je całkowicie, a one poddały się tej adopcji bezgranicznie, ciekawe czy wyrosną na takie kotopsy jak nasz Charlie. Agniecha w mailu powiedzała mi, że mam jeszcze przecież o kim myśleć - coś w tym stylu, ma rację, ale tamtego koteczka nie zapomnę nigdy, jak i wszystkich bliskich, którzy odeszli. Jak zwykle leczyłam się pracą i to ciężką, bo tylko ona jest nas wstanie tak wykończyć, że nie jesteśmy zdolni myśleć, efektem czego są czyściutkie okna w całym domu, świeżutkie firanki i zasłonki, oraz czyściuteńki padok. Postanowiłam również zabrać  się porządnie za swój drugi blog, a skłoniło mnie do tego pytanie Kretowatej - natura czy kultura, tak więc ten drugi blog rozszerzę o książki, generalnie będzie tam o wszystkim  co nie wiejskie, bo wiejsko-zwierzęco jest tu.

P.S. Czytam ten swój wpis po napisaniu i widzę, że znów się tłumaczę z miłości do zwierząt, bo boję się usłyszeć po raz kolejny: wariatka, kotem się przejmuje, a biedne dzieci w Afryce? To niczego nie zmienia, tragedie innych, większe nie umniejszają w żadnym stopniu naszych osobistych, to było małe - wielkie życie, to był mój Kot, członek mojego mieszanego stada ludzko - zwierzęcego, moja rodzina.

10 komentarzy:

  1. Współczuję Ci. Ciężko jest gdy tracimy przyjaciół i bliskich. Zwierzęta to też nasi bliscy. Dlatego boli.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki i masz absolutną rację i trzeba o tym głośno mówić, abyśmy mieli prawo opłakiwać nasze zwierzęta.

    OdpowiedzUsuń
  3. bardzo Ci współczuję ja ostatnio straciłam aż dwa koty odeszły na zawsze do tej pory mam je przed oczami i bardzo tęsknię...

    OdpowiedzUsuń
  4. To nic wstydliwego, jeśli ktoś kocha zwierzęta, to bardzo przeżywa ich odejście; i ja opłakuję wszystkie moje zwierzaki, może ktoś z boku śmieje się z tego, a ja mam to w nosie; pozdrawiam Cię.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja czasami przeżywam okropnie, a czasami nic mnie nie rusza, przyglądam się wtedy sobie z boku i myślę - gdzie ty dziewczyno masz ten guzik do wyłączania emocji? Kiedy sprzedałam Paulinie konie, to ryczałam jak głupia, a innym razem, jak jedna z naszych klaczy nie chciała karmić nowourodzonego źrebaka, to jakoś mnie nie ruszało - myślałam sobie, no dobra, Matka Natura wie najlepiej - jak będzie miała żyć to przeżyje. Ale łatwiej powiedzieć niż zrobić - oszukaliśmy Matkę Naturę dojąc matkę klacz i karmiąc małą z butli.

    OdpowiedzUsuń
  6. Dziękuję Wam wszystkim za ciepłe słowa, bardzo kocham zwierzęta, od dziecka były obecne w moim życiu i nie wyobrażam sobie domu bez zwierząt.


    Agniecha nie mówiłaś nigdy, że po Lisiaku i Dżygicie tak płakałaś.

    OdpowiedzUsuń
  7. No wiesz, to były dwa bardzo miłe głupki.:-) Jakkolwiek nie mieliśmy zamiaru ich trzymać, to i tak zdążyłam ich niechcący polubić.

    OdpowiedzUsuń
  8. A jeżeli chodzi o zdanie " dawno nic nie pisałam" to możemy z niego zrobić drugą część tytułu naszego bloga;-DDD

    OdpowiedzUsuń
  9. Jednym słowem - żeśmy się dobrały:-)

    OdpowiedzUsuń
  10. Nie martw się - jesteś normalna (chociaż nie lubię tego słowa) - ludzie mają emocje i uczucia, zwierzęta też;) Ja wolę sobie nie wyobrażać świata, w którym nikt nie zapłacze po koniu czy po kocie...
    Miło, że inspiruję;)

    OdpowiedzUsuń