niedziela, 22 grudnia 2024

inaczej.




Ten mój Latający napędził nam ostatnio wszystkim konkretnego stracha. Dnia pewnego zupełnie zwykłego dostał ataku czegoś z czymś i stracił przytomność. A nadmieńmy że już od ponad miesiąca w łożu tylko leżał, bo energia gdzieś mu znikła, jakoż i mięśnie.  Naście lat życia z aktywnym rakiem robi swoje. No to karetka, szpital itp., czary mary. Starszy cudzoziemiec bez znajomości języka polskiego, ekstremalnie słaby, oszołomiony, z kilkoma chorobami na raz, ląduje w polskim powiatowym szpitalu. Nie będziemy o tym pisać. Z pewnych względów było to wyjątkowo niefajne doświadczenie. 
Następnie prywatnym transportem medycznym powieźli my go do Niemiec, gdzie on się od zawsze leczy. Powieźli, bo po usłyszeniu ode mnie o sytuacji, młodszy syn Latającego ( a można by mu spokojnie dać ksywkę Latający do kwadratu ) przyjechał z szybkością światła ze swego kraju i potem działaliśmy razem. Co ułatwiło życie mi, jemu, Latającemu i jeszcze innym ludziom. Było ciężko. Nie do końca wiadomo, czego się spodziewać od przyszłości. 

Nadal jest ciężko, ale troszkę mniej. Latający w miarę stabilny, leży sobie w szpitalu, na właściwym oddziale, zaopiekowany. Marudzi często, popłakuje, jest zdołowany. Nie dziwię się mu, staram się wspierać, motywować do wysiłku w celu odzyskania choć części sprawności fizycznej. Podobnie personel medyczny tam, są naprawdę wspaniali. 

I takie to będą Święta, odwiedzając swego chłopa w szpitalu. Nie powiem, że będzie mi brakowało tradycyjnej kolacji wigilijnej, już dawno naszych 12 potraw niewiele miało wspólnego z tradycją. 
A tu obejście, konikipiesekkotek itp. też życzą sobie uwagi człowieka. 

I  nagle wyczerpała się wena.

Cieszcie się życiem, dobrzy ludzie, w czasie Świąt oraz w każdej innej chwili. 
Życie trzyma się na cienkiej nitce. Niby to wiedziałam, ale ostatnio dotarło to do mnie dość konkretnie.

czwartek, 12 grudnia 2024

Lata lecą.

I okazało się nagle, że wczoraj minęła 12 rocznica pierwszego wpisu Agniechy na tym blogu. 
Bo może pamiętacie, że w zamierzchłej przeszłości założycielką i pełną pasji prowadzącą tego bloga była wcale nie Agniecha, tylko Paulina. Ona go zaczęła, ona zmusiła mnie do współprowadzenia, a później, jakoś znikła...Wyszła z bloga po angielsku. 
Szkoda, do tej pory mi szkoda, bo mądra to jest kobieta i z zainteresowaniem się czytało jej wpisy.

Cieszę się, że ten blog przetrwał, i tak sobie jest nadal w sieci.  Chociaż wpisów ostatnio jest mało, to jednak dla mnie jest jakaś odskocznia od życia, miejsce czasem refleksji, czasem odpoczynku.


Tak to było wtedy, 12.12.2012, kiedy podglądałam konie przez dziurkę w drzwiach stajni.

Dzięki Wam, czytacze, że tu zaglądacie.