niedziela, 25 października 2020

A liście szaleją.

Połaziłam sobie dziś po obejściu, po łące, po pastwiskach, po lasach. Dzień był piękny, cichy, raczej ciepły, słoneczny, bezwietrzny. Spokój. Cisza.
I szelest spadających liści.
Chodziłam i cykałam zdjęcia, ku pamięci. W tamtym roku liście jakoś szybko i bezbarwnie opadły, w tym jest bardziej kolorowo.
W międzyczasie pomiędzy robieniem zdjęć, pograbiliśmy liście,  zrobiliśmy porządek dookoła stawku,
przeprowadziliśmy konie z jednego pastwiska na drugie, znalazłam przy okazji grzyby w lesie, wykonałam pomiary prądu w ogrodzeniu elektrycznym. Itd. itp. Niedziela. I nie zdążyłam upiec tarty z jabłkami, chociaż udało mi się zebrać jabłka spod jabłoni, spomiędzy żarłocznych końskich pysków. 
Może jutro upiekę.

Szeleszczące złoto.

Lipy i dęby.

Nowe pastwisko - na górce.

Powierzchnia nieskoszona zostawiona. Wymagane 15%.

Osika bije czerwienią po oczach. 

Po przejściu na nowe pastwisko. Jabłka w starym sadzie smakują wszystkim.

Cztery konie.

Lasek na pastwisku.

Tę lipę sami sadziliśmy. Duża urosła.

Południowo.

Odcienie czerwieni.

W stronę stajni.

Poranne lipy nad rzeczką.

Droga do domu.

Orest.

Duży koń, a mleko mamy jednak najsmaczniejsze.

A słońce świeci.

Durny blogger wrzucił zdjęcia w odwrotnej kolejności, nie chce mi się tego ręcznie przestawiać.
Teraz oczywiście już ciemno i wieje. I pół księżyca świeci.

piątek, 16 października 2020

Ogrodnicy.

  Czytam sobie ku zbudowaniu książkę Karela Čapka " Rok ogrodnika" i śmieję się właściwie bez przerwy. Ogrodowanie to według niego jakiś rodzaj szaleństwa czy innego uzależnienia. Trudno mi się z tym nie zgodzić. I nie będę tu przepisywać czy skanować połowy książeczki, chociaż nie jest duża. Popatrzcie sobie tylko i przeczytajcie, jak wygląda ogrodnik.
No to ja tyle się różnię, że nie używam fajki, a petów też  już w zębach nie trzymam. Zdrowo żyję. Chociaż zastanawiam się dość często, po co ogrodniczce szyja - skoro tylko boli. Usunęłabym.



Pokażę Wam, co się zmieniło u nas na ogródku. Po ziemniakach (kiepskich) nastąpiła endywia ( całkiem, całkiem ), po bobie i grochu daliśmy grządkę "no dig', i miała se odpoczywać do wiosny, ale jednakowoż wykorzystałam ją jesiennie, i mamy teraz świeżą sałatę różnych odmian. Po czosnku i burakach też wykonaliśmy większy zagon "no dig" z trzyletniego końskiego obornika, przeżutego jeszcze dodatkowo przez dżdżownice kalifornijskie. Na to przyjdzie słoma ( o jak mi się nie chce, ale mus ).




Wyrosła też nowa rzodkiewka ( chrup, chrup), a ku memu zdziwieniu wciąż jeszcze rosną i dojrzewają pojedyncze truskawki ( mniam, cmok, chlup - to dźwięki szczęśliwego najedzonego truskawką ślimaka bez domu).





Pomidory ciągle dają czadu w szklarni, choć ich kres się zbliża. W końcu trzeba będzie to wszystko powyrywać i obsiać szklarnie roszponką i innym zimowym zielskiem. Ale jeszcze nie teraz.


W deszczu, zimnie i na wietrze dogorywają różne kwiatki. To już chyba będzie ostatni bukiet jesiennych kwiatów. Może jeszcze jakiś z liści czy gałęzi się uzbiera.




Tak to u nas wygląda. Woda w piwnicy powoli wysycha po ostatnich deszczach.








niedziela, 4 października 2020

Traktat o rośnięciu cebuli.

 Chociaż jaki to traktat, fotoreportaż z podpisami raczej, ale słowo "traktat" brzmi dumnie, podniośle i na dodatek sugeruje, że wiem, kto to jest Wiesław Myśliwski, oraz że przeczytałam jego książkę. Otóż niestety, jeszcze nie. Zaczęłam i odłożyłam. Ale za to wszyscy wiedzą, żem intelektualistka. I o to chodzi. Pozory.


Ale, wracając do cebuli. Kupiłam dymkę w kwietniu chyba. Zwykłą żółtą, ale i czerwoną, ale i białą, chociaż z białą zawsze mi nie wychodziło. Rośnie słabo, gnije szybko, i się nie przechowuje. Ale co tam, stwierdziłam, że spróbuję znowu. W końcu mamy to ocieplenie klimatu, może mi ta biała cebula urośnie jak ta, co we Francji widziałam, cudna, okrągła, duża sucha i w ogóle piękna. Nadzieja matką głupich, jak mówią. Posadziłam wszystko na permakulturowej górce.


Zaściółkowałam skoszoną trawą, bo jednak plewienie nie jest moim ulubionym zajęciem. Zawsze go za dużo, a ja przecież nie mam czasu.



Irygację ogrodu założyliśmy po zimie, przyznam, że podlewanie upraw za pomocą odkręcania jednego kranu, zamiast dźwigania ciężkich konewek, a nawet łażenia z wężem, ma wielkie zalety. 


Lato dało czadu, cebula też, spodobała jej się permakulturowa górka. Sucho, nawet jak leje, bo przecież górka, a jak susza, to irygacja dostarcza wystarczającej ilości życiodajnej wody. 



Tu już jesienią, cudnie wyplewiony teren przed wyrwaniem, tydzień wcześniej cebuli nie było widać spoza chwasta, ale w dzisiejszych czasach chwast to też ochrona przed palącym słońcem, więc... Nie bądźmy aż tak pedantyczni.


Zebrali zbiór, wrzucili w skrzynki, żeby podeschło na tarasie w słońcu,


Wyczyścili po podsuszeniu.


A następnie napawali się ilością, wielkością, kolorami i w ogóle chodzili dumni jak stado pawi.


Obrodziła nam cebula tego roku nieziemsko. 
Największa to ma ponad 15 cm średnicy.





Tak więc zima nam niestraszna. Będziem jeść cebulę i czosnek, oraz ziać z paszczy. Żaden wirus do nas nie podejdzie.