sobota, 11 stycznia 2020

środa, 8 stycznia 2020

Ekstremalna szaro-burość.

Ekstremalna szaro-burość występuje u nas ostatnio w dużych ilościach i regularnie.  Jedyne na co jeszcze nie można narzekać, to ekstremalne błoto. Błoto mamy normalne, a bierze się to stąd, że właściwie ciągle mamy niedobór wody na naszym Pogórzu. Głupio to nazywać suszą, skoro zima jest i czasem parę kropli spadnie, ale nie jest dobrze.
Można marudzić, ale ile można, że się wyrażę niepoprawnie.

W celu polepszenia nastroju udałam się więc do piwnicy po małe, wesołe słoneczko.
Prawda, że śliczne?

Te struktury, te zmarszczki. Natura potrafi stworzyć piękno. Podziwiać te dynie mogę bez końca. 

Słoneczko z boku.

Słoneczko zostało przecięte,

wypatroszone,

jego dzieci , chociaż bękarty, suszą się i zostaną wykorzystane w nadchodzącym sezonie.

Słoneczko bezlitośnie pocięłam na plastry,

wrzuciłam do piekarnika po posypaniu dobrociami wg. przepisu nieocenionego Yotama Ottolenghiego.

Zjedliśmy i wylizaliśmy talerze. Chociaż na dworze szarość i ćma, w naszych brzuchach trawi się słońce i promieniuje w otaczający świat. Nawet mój wybredny Latający piał z zachwytu i jedyna krytyka, jaką z siebie wydobył, to że zjadł za dużo.